WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Nocny Sokół |
Tytuł oryginalny | Midnight Falcon |
Data wydania | 3 sierpnia 2004 |
Autor | David Gemmell |
Przekład | Zbigniew A. Królicki |
Wydawca | Zysk i S-ka |
Cykl | Rigante |
ISBN | 83-7298-596-0 |
Format | 524s. 115×183mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Nocny SokółDavid Gemmell
David GemmellNocny SokółSen był tak przerażająco realny, że Parax chciał wyciągnąć rękę, by pocieszyć króla pogrążonego we wstydzie i żalu. I oto wizja znikła – zastąpił ją widok kępy drzew, łagodnie kołyszących się na wietrze. I wtedy – a trwało to nie dłużej niż jedno uderzenie serca – łowca ujrzał stojącą w pobliżu kobietę o twarzy osłoniętej chustą. Wspierała się na sękatym kosturze. Spomiędzy drzew wyfrunęła wielka, czarna wrona, która spoczęła na jej ramieniu. Parax znieruchomiał z przerażenia. Zrozumiał, że patrzy na budzącą powszechny lęk Morrigu, boginię Seidhów, niosącą nieszczęście i śmierć. Obudził się z okrzykiem przestrachu. Czuł, że serce głośno łomoce mu w piersi. Spojrzał pomiędzy drzewa, ale nie zobaczył ani zawoalowanej kobiety, ani czarnej wrony. Nagle poczuł woń skwierczącego na ogniu bekonu i pomyślał, że wciąż śni. Odwróciwszy głowę, ujrzał przykucniętego przy ognisku człowieka, który trzymał nad płomieniami patelnię o długiej rączce. Nieznajomy spojrzał nań ponad ogniem i uśmiechnął się szeroko. – Miałeś zły sen, starcze – stwierdził spokojnie. Zapadał zmrok i wiał chłodny wiatr. Parax przysunął się do ognia i otulił wątłe ramiona zieloną opończą. Zmierzył młodzieńca bacznym spojrzeniem. Nieznajomy nie nosił brody, a długie jasne włosy miał związane na karku. Z prawej skroni zwisał mu cienki warkocz, na modłę Morskich Wilków. Młodzian miał na sobie jasnozieloną myśliwską koszulę, brązową skórzaną kurtkę bez rękawów, bryczesy z koźlej skóry i sięgające kolan buty do konnej jazdy. Nie nosił miecza, ale mięso na patelni obracał długim myśliwskim nożem z jasnej stali. – Ty jesteś Bane, wygnaniec – stwierdził Parax. – A ty jesteś Parax, królewski łowca. – Owszem, i jestem z tego dumny. Bane zaśmiał się. – Ludzie mówią, że jako tropiciel nie masz sobie równych. – Owszem, tak mówią – zgodził się stary. – To już przeszłość – odparł młodzik z ponurym uśmiechem. – Cały czas cię obserwowałem. Przez ostatnie dwa dni trzy razy przeciąłeś mój trop. Za trzecim razem zostawiłem ci wyraźny ślad, a tyś go przeoczył. Parax pochylił się ku młodemu człowiekowi. Teraz wyraźnie widział jego oczy – jedno złocistobrązowe, drugie zielone. Takie same, jakie miał jego ojciec. Wygląda na więcej niż siedemnaście lat… jest twardszy i mądrzejszy, niż powinien być w swoim wieku. – Zamierzasz mnie zabić? – spytał Bane’a. – A chcesz tego? – Byłaby w tym jakaś poetycka sprawiedliwość – stwierdził Parax. – Kiedy po raz pierwszy los mnie zetknął z twoim ojcem, był mniej więcej w twoim wieku. Tropiłem go od wielu dni, razem z grupą wojowników Perdii. Był bardzo przebiegły… Zabił siedmiu łowców i robił wszystko, co mógł, żebym zgubił trop. Jak na młodego człowieka był nad podziw zręczny. Tropiłem go po skałach i po wodzie. Raz prawie mnie przechytrzył. Jego ślad znikł pod gałęzią dębu. Wciągnął się na nią i przeszedłszy po konarze, przeskoczył na sąsiednie drzewo. Ale wtedy nie byłem stary i niedołężny. Znalazłem go. – Więc dlaczego cię nie zabił? Parax wzruszył ramionami. – Nie pojąłem tego wtedy, nie pojmuję i teraz. Podzieliliśmy się posiłkiem, a potem odjechał i przyłączył się do armii Kamiennego Grodu. Do czasu naszego następnego spotkania zyskał już sławę zabójcy króla Perdii, ja zaś trafiłem w niewolę i miałem pracować w kopalniach. Poznał mnie i uratował. A teraz siedzę tu z jego synem. No to jak będzie? Zabijesz mnie? – Staruszku, nie żywię do ciebie urazy – stwierdził Bane. – Zamierzam darować ci życie. – To lepiej podziel się ze mną tym bekonem – odparł Parax. – Inaczej padnę z głodu. – Oczywiście. W końcu to twoje zapasy. – Myśliwskim nożem Bane odciął spory kęs bekonu i podsunął go staremu. Przez chwilę jedli w milczeniu. Bekon był smaczny, ale nieco przesolony i Parax ruszył do strumienia, aby ugasić pragnienie wodą. – Jak ci się udało umknąć łowcom? – spytał po powrocie do ogniska. – To nie było trudne. Właściwie wcale nie chcieli mnie znaleźć. Nie mogę powiedzieć, żebym miał im to za złe. Większość z nich to żonaci mężczyźni, którzy nie zamierzali zostawić po sobie młodych wdów. – Sprytny z ciebie sukinsyn – stwierdził kąśliwie Parax. – Istotnie. Ponadto dobrze władam nożem i mieczem. Brałem już udział w bitwach, Paraksie. Dwukrotnie przeciwko morskim rabusiom i trzy razy z norvijskimi banitami. – Niedbałym gestem klepnął grubą złotą bransoletę na lewym nadgarstku. – Sam stryj Braefar nagrodził mnie tym za odwagę. Powinien mi ją wręczyć król – ale to byłoby dla niego zbyt kłopotliwe. Parax usłyszał gniew w słowach młodzieńca i postanowił zmienić temat. – Dlaczego więc pozwoliłeś, bym cię znalazł? Bane parsknął śmiechem. – Nie znalazłeś mnie, Paraksie. To ja znalazłem ciebie. Żal mi cię, stary. Utrata dawnych umiejętności musi być przykra. – Owszem, jest. Choć wątpię, czy pożyjesz dostatecznie długo, żebyś sam się o tym przekonał. Powiedz wreszcie, dlaczego zdecydowałeś się na to spotkanie? Młodzieniec nie odpowiedział od razu. Zaniósł patelnię do strumienia, umył ją i wytarł do sucha trawą, a potem na powrót wetknął w juki starego. Dopiero wtedy wyciągnął się przy ognisku. – Byłem ciekaw, to wszystko. Wiedziałem, dlaczego tropią mnie ludzie stryja Braefara. Po co jednak posłano za mną królewskiego łowcę? A także, dlaczego nie jechałeś z innymi, którzy mnie ścigają? – Król nie pragnie twojej śmierci – stwierdził Parax. Bane zaśmiał się drwiąco. – Czyżby? Mój ojciec nie chce mnie zobaczyć na marach. Jakież to wzruszające. Przez całe moje życie nigdy się do mnie nie odezwał – wyjąwszy jeden raz, gdy zwyciężyłem w Wyścigu Beltine. „Dobrze się spisałeś”. Przez siedemnaście lat życia usłyszałem od ojca tylko te trzy słowa. I teraz mam uwierzyć, że mu na mnie zależy? – Nie wiem, czy mu na tobie zależy. Prosił mnie, bym cię odnalazł, i dał sakiewkę złota, którą mam ci przekazać. – Sakiewkę złota? Co za łaskawość! – Bane splunął w płomienie. – Jest dobrym człowiekiem – odparł łagodnie Parax. – Ostrożnie, staruszku – ostrzegł go Bane. – Nie jestem człekiem przesadnie skłonnym do wybaczania. W ciągu ostatnich pięciu dni zabiłem dwóch ludzi. Trzeci nie obciąży zbytnio mojego sumienia. – O ile wiem, oni obrazili twoją zmarłą matkę, a potem, gdy wymłóciłeś ich pięściami, zaczaili się na ciebie przy drodze. Sąd z pewnością znalazłby okoliczności łagodzące. – I co, ta sakiewka złota ma mi kupić przychylność sędziów? – Nie… – przyznał Parax. – Przyda ci się, gdy już opuścisz ziemie Rigante. Zabici przez ciebie ludzie byli krewniakami wodza Fiallacha. Więzy krwi każą mu szukać zemsty na tobie. A król nie chce, aby stała ci się krzywda. Bane parsknął śmiechem pełnym prawdziwej wesołości. – Chcesz powiedzieć, że nie chce śmierci wuja Fiallacha. – Nawet jeżeli tak myśli, to powiedział, że nie chce twojej krzywdy – uciął Parax. – Cenię lojalność – stwierdził Bane. – Choć nieczęsto jej doświadczałem, jednak bardzo ją sobie cenię. Z tego względu daruję ci życie i wezmę to złoto. – W jego głosie zabrzmiały nagle twardsze nutki i zimny gniew. – Ale może wcale stąd nie wyjadę. Może zostanę i zmierzę się z Fiallachem. I poderżnę mu gardło na oczach króla. Parax milczał przez chwilę. – Rzadko zdarza mi się widzieć tyle gniewu w człowieku – odezwał się wreszcie. – To mnie smuci, Bane. Fiallach jest zawzięty. Jest też wielkim wojownikiem, ale co ważniejsze, jest żonaty z siostrą twojej matki. Uważasz, że dusza matki się uraduje, kiedy zobaczy swego szwagra zabitego ręką jej syna? – Nie, na pewno nie – przyznał młodzik, nagle zapominając o gniewie. Parax znów ujrzał smutek w jego oczach. W tej chwili, gdy górę nad nim wzięła łagodniejsza część jego natury, Bane wyglądał znacznie młodziej. – Pozwolę mu żyć – stwierdził wreszcie. – Czy znałeś moją matkę? – Nie. Ale wiedziałem o niej. – I cóż takiego wiedziałeś? – spytał Bane chłodno. – Znam całą historię, chłopcze. Była pierwszą miłością Connavara, ale wyszła za innego, kiedy doszły ją wieści, że twój ojciec jest umierający. I nie znalazła szczęścia w tamtym związku. – Nie próbuj mnie zwodzić, stary draniu! Nie znalazła szczęścia w małżeństwie, bo Connavar wziął ją siłą i spłodził mnie! A potem ją porzucił. I nigdy już się do niej nie odezwał. Zniszczył jej życie. Umarła w smutku i ze złamanym sercem. Oto i cała historia! |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Życie jest farsą odgrywaną przez głupców a oto jeden z nich, który mówi - dość
— Beatrycze Nowicka
O co warto walczyć
— Beatrycze Nowicka
Przeczytaj to jeszcze raz: Narodziny legendy
— Beatrycze Nowicka
Drobne kamyki wrzucone w wir wielkiej historii
— Dariusz Wawer
Demitologizacja Troi
— Maciej Dzierżek