David Gemmell sięga w swoich powieściach po sprawdzone rozwiązania, jednak potrafi tchnąć w nie „to coś”, co sprawia, że jego książki nie pozostawiają czytelnika obojętnym.
O co warto walczyć
[David Gemmell „Miecz w burzy”, David Gemmell „Zimowi wojownicy” - recenzja]
David Gemmell sięga w swoich powieściach po sprawdzone rozwiązania, jednak potrafi tchnąć w nie „to coś”, co sprawia, że jego książki nie pozostawiają czytelnika obojętnym.
Pisząc o twórczości Davida Gemmella, nie sposób nie wspomnieć o kilku faktach z jego biografii. W dzieciństwie prześladowany przez otoczenie z powodu bycia nieślubnym dzieckiem, jako nastolatek został wyrzucony ze szkoły. Od tamtej pory imał się różnych zajęć, był też wielokrotnie zatrzymywany przez policję. W końcu udało mu się zdobyć posadę dziennikarza. Pierwsza powieść Gemmella została odrzucona przez wydawców. Kilka lat później zdiagnozowano u niego nowotwór. Przekonany o nadchodzącej śmierci Gemmell napisał swoją pierwszą powieść fantasy, której tematem była podjęta wbrew wszystkiemu walka z przeważającymi siłami wroga. Gdy skończył, okazało się, że diagnoza była błędna. Rękopis wylądował w szufladzie i dopiero po kolejnych paru latach zachęcony przez przyjaciela pisarz zdecydował się ponownie spróbować szczęścia w wydawnictwach. Tym razem się udało – książka odniosła sukces.
Historia z nowotworem odegrała rolę nie tylko jako swego rodzaju katalizator, dzięki któremu rozwinęła się kariera pisarska autora Sagi Drenajów; rak pojawia się wielokrotnie w powieściach Gemmella – postaci chorują na niego bądź wspominają członków rodziny zmarłych na tę chorobę. Jest też coś więcej: wyczuwalny w utworach angielskiego pisarza głód życia. Bohaterowie Gemmella, choć nie są naiwni, w zdecydowanej większości cieszą się światem i kochają żyć. Zapewne właśnie dlatego, kiedy umierają dla sprawy, ich poświęcenie autentycznie wzrusza.
Przynajmniej tak dzieje się w moim przypadku – choć dość szybko zapominam szczegóły fabuł czy bohaterów, podczas lektury książek Gemmella mam wrażenie, że poruszają one we mnie niejedną strunę. I chodzi tu nie tylko o heroiczne czyny, ale też relacje pomiędzy postaciami oraz ich poglądy. Jest w tej twórczości coś mi bliskiego. I zapewne nie jestem w takim odczuciu odosobniona, zważywszy na sukces wydawniczy książek angielskiego pisarza.
David Gemmell
‹Miecz w burzy›
Prawdziwie męscy mężczyźni, krwawa zemsta i starcie kultur
„Miecz w burzy” jest pierwszym tomem czterotomowego cyklu „Rigante”, opowiadającego o losach króla Connavara i jego ludu, quasi-celtyckiego plemienia, zagrożonego przez odpowiednik Imperium Rzymskiego. Powieść skupia się przede wszystkim na dzieciństwie i młodości protagonisty oraz zarysowaniu przyszłego konfliktu.
Podoba mi się wprawa, z jaką Gemmell kreuje i prowadzi wiele postaci jednocześnie. „Miecz w burzy” to nie tyle historia samego Connavara, gdzieś w niewielkiej wiosce dorastającego do wielkich czynów, co opowieść o całej społeczności. Przyjaciele i rodzina przyszłego króla są tak samo ważni jak on sam. Właśnie – rodzina, gdyż w odróżnieniu od wielu bohaterów książek fantasy Connavar nie jest sierotą. To nie znaczy, że jego dzieciństwo jest pozbawione trosk. Chłopak cierpi z powodu szykan spotykających go z powodu tchórzostwa, jakie jego ojciec okazał podczas bitwy, później zaś bardzo przeżywa konflikt pomiędzy swoją matką a kochanym ojczymem, od pewnego momentu nie układają się też jego stosunki z młodszym bratem. Przyszły król zdobywa sobie przyjaciół i zyskuje wrogów, z rozmaitym skutkiem angażuje się także w związki z kobietami. Gemmell stworzył całą gromadę przekonujących postaci, połączonych wiarygodnie przedstawionymi relacjami.
Oczywiście nie oznacza to, że „Miecz w burzy” to powieść obyczajowa – nie zabraknie polowań, potyczek, dalekiej wyprawy i kilku bitew. Młody Connavar wyrasta na biegłego wojownika, cieszącego się szczególnymi względami magicznych istot – Seidhów. Dzięki odwadze zyskuje sławę, a dzięki charyzmie wpływy. Ma jednak swoje słabości: jedną jest pewna kobieta, a drugą, znacznie poważniejszą, skłonność do wywierania krwawej zemsty nie tylko na tych, którzy faktycznie zawinili. To człowiek stworzony do wielkości, ale też obarczony skazą, która być może doprowadzi do jego upadku. Gemmell rozgrywa wątek króla-wojownika-bohatera klasycznie, lecz nie uważam tego za wadę. W takich przypadkach bardzo wiele zależy od wykonania.
Zaletą „Miecza w burzy” są wątki związane z celtyckimi wierzeniami (aż chciałaby się więcej). Przyjemnym smaczkiem była także wzmianka Morrigu na temat światów równoległych. Za drobną wadę uważam anachronizmy – wioskowa wiedźma radząca ojczymowi Connavara uważać na ciśnienie krwi, druid rozprawiający o ustanawianiu precedensu czy deklaracje o walce za własną kulturę nieszczególnie pasują do realiów świata. Czasami tego rodzaju kwestie psują odbiór, jednak w przypadku Gemmella wolę patrzeć na nie przez palce.
David Gemmell
‹Zimowi wojownicy›
Ostatnia misja
„Zimowi wojownicy” to ósmy (w kolejności powstawania) tom Sagi Drenajów, jednak fabuła powieści stanowi osobną całość tak, że można ją czytać niezależnie. Tutaj również pomysł jest typowy: w związku z odpowiednim układem planet demon, przed setkami lat wraz ze swoimi pobratymcami wygnany ze świata ludzi, planuje wielki powrót. By dopełnić rytuału, pozwalającego otworzyć przejście, musi złożyć w ofierze trzech mężczyzn z królewskiego rodu. W celu pokrzyżowania jego zamiarów zawiązuje się drużyna.
Tyle że ostatnia potrzebna demonowi ofiara w momencie rozpoczęcia akcji powieści jeszcze się nie narodziła. Ratowaniem ciężarnej nastoletniej królowej (i świata oczywiście) zajmą się zaś trzej dobiegający sześćdziesiątki drenajscy weterani, których armia właśnie została rozwiązana, młodzieniec zmuszony przez rodzinę do rezygnacji ze stanu kapłańskiego i wstąpienia do armii, starsza kapłanka, trójka sierot, nękany wyrzutami sumienia duch maga oraz sławny szermierz, wróg wspominanych wcześniej starych najemników.
To właśnie wiekowi żołnierze stanowią największy atut powieści. Akcja toczy się pod koniec zimy, ale myślę, że tytuł należy odczytywać symbolicznie. Dla bohaterów nadszedł czas zimy ich życia, jednak w potrzebie kolejny raz stają do walki. Jest coś niebywale poruszającego w portretach tych ludzi – dwaj z nich ze smutkiem godzą się z przemijaniem, trzeci nie chce przyjąć go do wiadomości. Różnie zareagowali na rozwiązanie armii, która stanowiła całe ich życie. Czują się odtrąceni, wzgardzeni, stare, zużyte narzędzia. Lecz snują też plany na przyszłość i zanim porwie ich wir wydarzeń, wyruszają z powrotem w swoje rodzinne strony. Ciekawe są rozmowy, jakie toczą między sobą i z młodszymi – o wartościach, ale też o straconych złudzeniach, niespełnionych marzeniach, poniesionych stratach. Nadają one powieści indywidualny rys i poważny wydźwięk, skłaniają do refleksji.
Jak wspominałam przy okazji „
Rycerzy mrocznej chwały”, heroizm u Gemmella jest heroizmem wbrew – jego postaci doskonale zdają sobie sprawę z podłości i małości ludzkiej, z tego, że szlachetność nie popłaca, a mimo to starają się być prawi. Może chwilami autor przesadzał z moralizowaniem oraz bohaterskimi poświęceniami, jednak w „Zimowych wojownikach” znajdzie się sporo mądrych rozmów oraz scen śmierci wyciskających łzy z oczu.
Zakończenie wątku demona nie do końca mnie przekonało, z powodu pewnej skrótowości opisu, ale jest ono oryginalne i przez to niespodziewane. Wydaje mi się, że wystąpiła nieścisłość dotycząca liczby pomocników Anharata, wydelegowanych celem ścigania królowej (dzielna drużyna ich systematycznie pokonuje, a liczba demonów się zwiększa). Jednak pozytywne wrażenia zdecydowanie przeważyły.
Ostatnimi laty wiele głośnych utworów fantasy portretuje ciemną stronę natury ludzkiej. Wydaje mi się, że dla swoistej równowagi warto byłoby przypomnieć książki Gemmella. Kilka tomów Sagi Drenajów zostało niedawno wznowione, być może kiedyś czytelnicy doczekają się kolejnych, a także tłumaczeń rzeczy dotychczas u nas niewydanych. Choć półki z fantastyką aż uginają się od dziesiątek pozycji, dobrze piszących autorów klasycznej fantasy nie jest znowu aż tak dużo.