WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Złodziej Świtu |
Tytuł oryginalny | Dawnthief |
Data wydania | 2001 |
Autor | James Barclay |
Przekład | Paweł Pyrka |
Wydawca | ISA |
Cykl | Saga o Krukach |
ISBN | 83-87376-93-0 |
Format | 576s. 115×.175mm |
Cena | 35,— |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Złodziej ŚwituJames Barclay
James BarclayZłodziej Świtu– I co takiego Denser miał do powiedzenia? – Siedemset pięćdziesiąt tysięcy, Ilkarze. Trzy zadania. Krótki termin. Elf potrząsnął głową. – Wiesz co, Hiradzie, dziwię ci się. I przykro mi, że po dziesięciu latach nie znasz mnie na tyle, by mnie pytać. – Ale… – Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia. Nie będę pracował ani dla nich, ani z nimi. Xeteskowi nie wolno ufać. Nie obchodzi mnie, ile pieniędzy zaoferuje, bo to i tak nie wystarczy. Hirad przygryzł wargę. – Posłuchaj mnie przez chwilę. Spróbuj pomyśleć, że po prostu wyciągasz od nich jeszcze więcej pieniędzy. Jeżeli ci to przeszkadza, możesz wszystko oddać Julatsie, ale myślałem, że wolisz wiedzieć, co knuje Xetesk. Ilkar zmarszczył czoło. – A czego konkretnie chce od nas Denser? Hirad gestem przywołał go bliżej. • • • Bezimienny opierał się o kontuar, pociągając doskonałego czerwonego Blackthorne’a, zadowolony z atmosfery wieczoru. Przesunął łokieć, odsuwając skrawek swej białej koszuli od plamy wina rozlanego na blacie. Spoglądając na salę, mógł wrócić myślą dziesięć lat wstecz. Talan i Richmond, nudni bracia, jak lubił ich nazywać Hirad, siedzieli razem w milczeniu, przebierając palcami po brzegach kielichów. Hirad i Ilkar stali kilka metrów od niego. Rozprawiali o czymś dość żywo. Uśmiechnął się i łyknął wina z kielicha. Potem znów napełnił go winem z butelki stojącej na barze. W końcu jego wzrok spoczął na palenisku i siedzących po obu jego stronach mężczyznach. Rozmawiali. Uśmiech Bezimiennego zbladł. Denser. Oparcie fotela zasłaniało w dużym stopniu twarz maga, ale Bezimienny dostrzegł kota i dłoń głaszczącą jego grzbiet. Im szybciej się stąd wyniesie, tym lepiej. Bezimienny nienawidził być okłamywany. Sirendor wydawał się być w dobrym nastroju. Oczy błyszczały mu w świetle ogniska, a bogate ubranie przyciągało uwagę więcej niż jednej panny w gospodzie. Na przykład ta przy drzwiach cały czas się w niego wpatrywała. Cholerny szczęściarz. Nawet nie musiał się za bardzo starać. Same padały mu do nóg, a potem do łóżka. Bezimienny zastanawiał się, czy Sana wiedziała, jak wiele kobiet jej zazdrości. Teraz siedziała z ochroniarzami, lekko poirytowana, przy stoliku, który niedawno opuścił Sirendor. Kobieta spod drzwi ruszyła w stronę paleniska. Miała długie, kasztanowe włosy, spięte na karku, którego jedną stronę pokrywała czarna plama. Wysoką, szczupłą sylwetkę okrywały spodnie, ciemna koszula i obcisły skórzany kaftanik. Nosiła ciemnoczerwony płaszcz spięty przy szyi. Bezimienny pokręcił głową. Urok osobisty Sirendora działał widocznie niezależnie od obecności jego narzeczonej i Bezimienny zdał sobie sprawę, że jest trochę zazdrosny. Nawet bardzo zazdrosny. Przechodząc obok grupki kupców zderzających się kuflami i porykujących toasty, kobieta odwróciła głowę w stronę Bezimiennego i ich spojrzenia spotkały się. Wojownik poczuł lodowaty dreszcz. Zobaczył twarz o pełnych ustach i pięknym nosie, ale oczy kobiety były puste, ciemne i przepełnione nienawiścią. Odruchowo przeniósł wzrok na jej dłonie i dostrzegł błysk stali. Przy palenisku siedziało dwóch mężczyzn i Bezimiennego ogarnęło zimne przeczucie, że kobieta nie szuka Sirendora Larna. – O, bogowie – wyszeptał. Poluzował krótki miecz w pochwie, zanurkował pod barem i zaczął przeciskać się przez tłum. – Sirendorze! Sirendorze, broń się! – wykrzyczał, rzucając szybkie spojrzenie na kobietę. Sprawnie przesuwała się w stronę ognia. – Sirendorze! Po lewej, cholera! Lewa! Sirendor spojrzał na niego, marszcząc brwi. – Z drogi, do cholery! Sirendorze, kobieta, czerwony płaszcz, rude włosy, po lewej! Serce Bezimiennego waliło jak szalone. Wyczuł zmianę atmosfery na sali, zobaczył kobietę ze sztyletem w dłoni, błyskawicznie zbliżającą się do swej ofiary. Była blisko. Zbyt blisko. Sirendor rozglądający się dokoła z dłonią na rękojeści miecza, nie widział jej. Bezimienny wiedział, że nie zdąży. Zabójczyni była już przy Sirendorze. – Zatrzymaj ją, Sirendorze! Na miłość boską, przepuście mnie! W końcu Sirendor, stojący przodem do Densera, zobaczył napastniczkę. Kiedy zaatakowała, zablokował cios ramieniem. Sztylet przeciął rękaw koszuli i ciało. W następnej sekundzie miecz Bezimiennego rozorał bark kobiety. Zginęła natychmiast. Upadła na ziemię, nie wydając żadnego dźwięku. Krew bryznęła do paleniska, sycząc. Na sali zapadła cisza. Ludzie odsuwali się, przepuszczając Hirada, Ilkara, Talana i Richmonda, biegnących w stronę paleniska. Sirendor z powrotem usiadł na krześle, trzymając dłoń przy twarzy. Odwinięty rękaw odsłaniał ranę. Była głęboka i mocno krwawiła. – Dzięki, Bezimienny, nie widziałem jej, a… Co się dzieje? Bezimienny klęknął przy ciele kobiety, podniósł sztylet i przyjrzał się ostrzu. – Nie! Nie, nie, nie, cholera, nie! – krzyknął, zakrywając twarz dłonią. – Bezimienny? Wojownik spojrzał na barbarzyńcę. W oczach miał łzy. Potrząsnął głową i odwrócił się do Sirendora. – Przepraszam, Sirendorze. Byłem za wolny, przepraszam. – O czym ty do cholery mówisz, wielkoludzie? – Sirendor uśmiechnął się, a potem nagle zamilkł. – Bogowie! Nie… – Odwrócił się w bok i zwymiotował w ogień. – Zimno mi – powiedział. Jego głos był cichy, słaby. Odwrócił się i spojrzał na Hirada przekrwionymi oczami. Barbarzyńca odepchnął Bezimiennego i kucnął obok rannego. – Pomóż mi. – Co się dzieje? – Serce Hirada waliło jak młot. – O co chodzi? Poczuł dłoń na ramieniu. – To trucizna, Hiradzie. Toksyna atakująca mózg – powiedział cicho Bezimienny. – To wołajcie uzdrowiciela! – wrzasnął Hirad. – Zaraz! Dłoń na jego ramieniu zacisnęła się mocniej. – Już za późno. On umiera. – Nie, to nieprawda. Sirendor spojrzał na przyjaciela. Twarz miał zlaną potem, po policzkach spływały łzy, a ciałem targały drgawki. Próbował się uśmiechnąć. – Nie pozwól mi tu umrzeć, Hiradzie. Wszyscy będziemy żyć… – Nic nie mów. Oddychaj. Wszystko będzie dobrze. Sirendor pokiwał głową. – Jest tak zimno. Będę… – jego głos ucichł, a powieki opadły ciężko. Hirad chwycił jego twarz w dłonie. Była gorąca i śliska od potu. – Trzymaj się, Larnie. Nie zostawiaj mnie! Sirendor zamrugał i otworzył oczy. Położył ręce na dłoniach Hirada. Były tak zimne, że barbarzyńca zadrżał. – Przepraszam, Hiradzie. Nie mogę. Przepraszam cię. Jego ręce opadły na podłogę, oczy zamknęły się. Umarł. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Złodziej czasu
— Eryk Remiezowicz
Krótko o książkach: Listopad 2004
— Tomasz Kujawski, Eryk Remiezowicz
Dzieci, do dzieła!
— Eryk Remiezowicz
Wyścigi z cieniem
— Eryk Remiezowicz