Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maureen F. McHugh
‹Po apokalipsie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPo apokalipsie
Tytuł oryginalnyAfter the Apocalypse
Data wydania21 stycznia 2014
Autor
PrzekładRadosław Madejski
Wydawca Replika
ISBN978-83-7674-115-4
Format220s. 130×209mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wyprawa do Francji

Esensja.pl
Esensja.pl
Maureen F. McHugh
1 2 »
Zapraszamy do lektury fragmentu opowiadania „Wyprawa do Francji” Maureen F. McHugh pochodzącego ze zbioru „Po apokalipsie”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Replika.

Maureen F. McHugh

Wyprawa do Francji

Zapraszamy do lektury fragmentu opowiadania „Wyprawa do Francji” Maureen F. McHugh pochodzącego ze zbioru „Po apokalipsie”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Replika.

Maureen F. McHugh
‹Po apokalipsie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPo apokalipsie
Tytuł oryginalnyAfter the Apocalypse
Data wydania21 stycznia 2014
Autor
PrzekładRadosław Madejski
Wydawca Replika
ISBN978-83-7674-115-4
Format220s. 130×209mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Na początku było ich tylko troje. Natknęłam się na nich całkowicie przez przypadek. Mężczyzna siedzący na dziobie łodzi był niewysokim Anglikiem o brązowych włosach. Uśmiechał się z nieśmiałą pokorą. Siedział przygarbiony i wyglądał trochę szaro. Pomyślałam, że jest wystraszony, ale stara się nie dawać tego po sobie poznać. Wyglądał trochę jak uchodźca.
Dotarło do mnie, że przechodził jakąś chorobę, chociaż nie powiedział o tym wprost. Może miał jakieś problemy z sercem.
Niekoniecznie zawał, ale może cierpiał na dusznicę. Martwiłam się o niego, podobnie jak rudowłosa kobieta, która mu towarzyszyła.
– Musisz jeść – powiedziała do niego. – Zjedz jeszcze jeden batonik.
Była bezpośrednia, wręcz oschła. Nie nadskakiwała mu.
W ogóle niewiele ze sobą rozmawiali.
– Jak długo mieszkasz w Stanach? – zwróciłam się do Anglika.
– Od osiemnastu lat – odparł. – Moja rodzina twierdzi, że mówię jak Amerykanin.
Nie było to prawdą. Nosił niewielką i schludnie utrzymaną hiszpańską bródkę. Pracował w Kalifornii, gdzie robił coś w branży telewizyjnej. Był jednym z tych tajemniczych asystentów, których nazwiska pojawiają się na końcu listy przewijającej się po zakończeniu filmu.
Podmuch wiatru zatrzepotał jego bawełnianą koszulą. Miała krótkie rękawy i wyglądała na wypłowiałą, ale była czysta.
Ciekawe, gdzie zrobili pranie.
Rudowłosa kobieta miała w sobie szorstką pewność siebie.
Pracowała jako asystentka w kancelarii adwokackiej w Kalifornii. Tę trzecią kobietę spotkali, podróżując przez Nevadę.
Skierowałam łódź w stronę oceanu. Wczesnym rankiem woda była lekko wzburzona i szara, bardzo atlantycka, przemknęło mi przez myśl.
Z tą trzecią było coś nie tak. Wyglądała młodo, mogła mieć ze dwadzieścia lat. Była niska i sprawiała wrażenie upośledzonej. Nie zespół Downa, ale może autyzm. Nie odezwała się ani razu. Pozostali dwoje dotrzymywali jej towarzystwa, nie zwracając na nią szczególnej uwagi. Na dobrą sprawę wszystkich ich łączyło tylko to, że umieli latać. Przemierzyli całe Stany, zmierzając na wschód. Lecieli w dzień jak autostopowicze albo ktoś w tym rodzaju, tylko nie potrzebowali, aby ktokolwiek ich podwoził. Zamierzali polecieć do Francji. Ponieważ nie potrafi li spać w locie, było to niebezpieczne przedsięwzięcie, a jednak czuli, że muszą je podjąć. Nie rozmawiali o tym. Anglik wyglądał na najbardziej zmartwionego. Ten człowiek zaglądał już śmierci w oczy. Szorstka kobieta sprawiała wrażenie zaangażowanej bez reszty w logistykę, a w przypadku autystycznej dziewczyny był to zwyczajny przymus.
Rozległ się warkot małego silnika łodzi. Zapytałam Anglika, czy był kiedyś w Paryżu.
– Dawno temu – odpowiedział. – W latach siedemdziesiątych, kiedy byłem studentem, zanim jeszcze wyjechałem do Stanów. Disco i cała reszta.
Zastanawiałam się, co sprawia, że potrafi ą latać. Sama bym tak chciała. Kiedyś śniło mi się, że latam. Spotkałam ich bardzo wczesnym rankiem, kiedy szli ulicą, a kobieta o rudych włosach zapytała mnie, czy nie znam kogoś, kto mógłby wypłynąć z nimi w morze. Nosiła saszetkę na pasku, oprócz której nie mieli przy sobie nic. Autystyczna dziewczyna była ubrana w długą suknię, czerwoną, a właściwie w kolorze burgunda, ubrudzoną od dołu.
Miała takie miękkie usta o barwie naturalnej czerwieni, jakie widuje się u niektórych dzieci. Patrząc na nie odnosiłam wrażenie, że jest w nich zbyt dużo śliny.
Zapytałam, po co chcą wypływać w morze, a kobieta wyjaśniła, że muszą wcześnie zacząć przeprawę. Nie robili tajemnicy z tego, że potrafi ą latać. Myślałam, że są zmęczeni ukrywaniem się i podróżą nad ocean, i teraz, kiedy znaleźli się już tak blisko, porzucili cały dobytek, pozwalając dojść do głosu swoim pragnieniom i prawdziwej naturze. Pokazali mi, jak latają. Kobieta odchyliła głowę do tyłu, rozłożyła ręce, nieznacznie oddalając je od tułowia i uniosła się w powietrze. Wzleciała na półtora metra i wylądowała na chodniku, przy murze sąsiada porośniętym bugenwillą, której kwiaty czerwieniły się wyraziście w bladym świetle wschodzącego słońca.
– Jak zamierzacie przelecieć Atlantyk? – zapytałam.
Wzruszyli tylko ramionami.
– Nie wiemy – wyznał Anglik.
Co miałam robić? Zawiadomić policję? Poprowadziłam ich więc na brzeg, gdzie wgramolili się do mojej małej aluminiowej łódki. Anglikowi, który usiadł przygarbiony na dziobie, dałam aspirynę i batonik. Jego towarzyszkom też dałam po batoniku.
Byli sympatyczni w pewien osobliwy sposób. Miałam uczucie, jakbym przemycała uciekinierów, być może z jakiejś karaibskiej wyspy, w przededniu krwawej rewolucji wymierzonej przeciw każdemu, kto miał coś wspólnego z kolonializmem. Ot, taka moja zabawna fantazyjka.
Gdy odpłynęliśmy jakieś półtora kilometra od brzegu, zobaczyłam kilka innych łodzi, które kołysały się lekko zbite w gromadkę. Anglik i jego rudowłosa towarzyszka również je zauważyli i popłynęliśmy w ich stronę. Były to łodzie różnych typów, ale prawie wszystkie większe od mojej. Okazało się, że siedzi na nich chyba z osiemnaście osób, które przypłynęły w to miejsce, aby odlecieć do Francji. Rozpoznałam jedną z nich, drobną i bardzo spokojną kobietę, która uczyła mnie w liceum literatury amerykańskiej i nawet wygląd miała do tego odpowiedni, bo przypominała trochę Emily Dickinson. Nie widziałam jej od ponad dziesięciu lat. Nosiła rozpinany sweter i białe spodnie i była podobna do ptaka. Uśmiechnęła się do mnie, ale w taki ofi cjalnie uprzejmy sposób. Nie podejrzewałam, aby mnie rozpoznała. Zmieniłam się od tamtego czasu o wiele bardziej niż ona.
Rudowłosa kobieta otoczyła usta dłońmi i zawołała do nich.
Mężczyzna na jednej z łodzi odpowiedział na jej powitanie.
– Polecimy za statkiem, więc będziemy mieli miejsce na nocleg.
Całą naszą trójkę ogarnęło ożywienie, oczywiście za wyjątkiem autystycznej dziewczyny, która spoglądała na inne łodzie i mruczała coś pod nosem. Anglik wciąż wyglądał na zatroskanego.
– A nie mógłbyś dostać się tam w inny sposób? – zapytałam go, ale on tylko pokręcił głową.
Kiedy słońce wzniosło się już dość wysoko i mgły opadły, wszyscy wstali i odchylili do tyłu ramiona, opuszczając luźno ręce. Ich wypięte klatki piersiowe unosiły się tak, że ich widok uradowałby mojego trenera jogi, a potem jeden po drugim zaczęli wzlatywać w powietrze.
Znalazłszy się z powrotem na lądzie, uświadomiłam sobie, że ja też mogłabym przelecieć się do Francji. Nie potrafi łam latać o własnych siłach, ale mogłabym dostać się tam samolotem.
Wróciłam prosto do domu, weszłam na stronę Priceline i, o niczym nikomu nie mówiąc, zarezerwowałam na wieczór bilet do Paryża. Kosztował tylko około dwóch tysięcy dolarów. Zaznaczyłam, że zamierzam wrócić pod koniec miesiąca, aczkolwiek nie byłam tego pewna. Zachwycało mnie to, że mogę ot tak, tu i teraz kupić bilet lotniczy na ten sam dzień. To było jak scena z jakiegoś filmu.
Udałam się prosto na lotnisko, chociaż mój samolot startował dopiero około dziewiątej wieczorem. Jak ci, których spotkałam nad ranem, nie zabrałam ze sobą wiele. Miałam na sobie stary podkoszulek i spodnie dresowe, ale musiałam też zabrać niewielką torbę, do której włożyłam portfel i paszport.
Kiedy dotarłam na lotnisko, zastałam tam dziesiątki ludzi, którzy porzucili wszystko, aby lecieć do Francji. Większość z nich miała problemy z otrzymaniem biletów i niektórzy wymyślali skomplikowane połączenia, aby dostać się do Francji przez Niemcy, Irlandię, a nawet Włochy. Na szczęście wewnętrzny impuls, który mną kierował, nie był aż tak silny, bym nie mogła zatrzymać się w domu i wejść na Priceline.
Ruszyłam w stronę bramki znajdującej się w specjalnej części lotniska przeznaczonej dla rejsów międzynarodowych, której posadzkę zamiast miękkiej wykładziny pokrywały kafelki.
Minęłam otwarty sklep wolnocłowy. Cóż za miłe słowo, wolnocłowy. Ja jednak nie byłam tak całkiem wolna. Koniec końców nie mogłam wybrać się w podróż z pustymi rękami, jak tamtych troje i cała reszta. Do małej torby, z którą chodziłam na jogę, zapakowałam bluzę, parę dżinsów i bieliznę. Zabrałam też ręcznik, bo i tak zawsze nosiłam go w torbie wraz z szamponem i dezodorantem, na wypadek, gdybym po treningu musiała spotkać się z klientem.
Facet imieniem Brian, właściciel łodzi, który tego ranka też był na morzu, powiedział mi, że lot do Irlandii też nie byłby złym rozwiązaniem. Było to przynajmniej po drodze. Lindbergh w drodze do Francji też zatrzymał się w Irlandii, czyż nie tak?
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Mimo wszystko przeżyć
— Jarosław Loretz

Klaser ze znaczkami końca
— Paweł Micnas

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.