Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wolski
‹Włóczędzy czasoprzestrzeni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWłóczędzy czasoprzestrzeni
Data wydania5 maja 2005
Autor
Wydawca superNOWA
ISBN83-7054-169-0
Format376s. 125×195mm
Cena25,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Włóczędzy czasoprzestrzeni

Esensja.pl
Esensja.pl
Marcin Wolski
« 1 2 3 »

Marcin Wolski

Włóczędzy czasoprzestrzeni

W każdym razie owe dwa wspólne lata wystarczyły, żeby nauczyć Menehera dwornej mowy, a nawet kreślenia prostszych znaków i sylabizowania tekstów. No i marzeń. Toteż chłopiec nieraz śnił na jawie, wpółdrzemiąc wśród sitowia, że oto staje przed Lilią w biało-złotej szacie, bawi słowem składnym, a ona przechylając głowę, uśmiecha się, pąs pokrywa jej jagody. Ujmuje go za rękę… Do opisania tego, co mogłoby nastąpić dalej, brakowało mu słów. Znał jedynie terminy plugawe, określenia sprośne, zaś intuicyjnie czuł, że to nie tak, że on i Lilia mogliby się miłować inaczej… I dlatego kradł już nie owoce i podpłomyki, jak dotąd. Zwędził jakiemuś strażnikowi chodaki ze srebrnymi guzami, potem zabrał szatę wytworną z jedwabiu, która suszyła się na tarasie pysznej willi. Przyszło mu to łatwo, wspinał się po dachach zwinnie jak wiewiórka. Jednak najbardziej godnym posiadania wydawał mu się wisior, wielka perła oprawna w złoto wisząca na szyi posągu Władcy Mórz. Gdyby ją ofiarował Lilii, spojrzałaby na niego jak na księcia zza gór…
Świątynia, za dnia ludna, wypełniona kadzidlanym dymem i bekiem ofiarnych jagniąt, których krew ściekała kanalikami wyżłobionymi w kamieniu, ponoć przed wiekami spadłym z niebios, o zmierzchu pustoszała. Tylko wieczysty wonny ogień łopotał na trójramiennym zniczu. Strażnicy snuli się coraz wolniej, wreszcie usypiali po kątach, znużeni mrokiem i ciepłem, które nasyciwszy za dnia mury, emanowało z nich nocą. Oczywiście Meneher słyszał o klątwie i zemście Włodarza Wód, jaka czekać miała na każdego zuchwalca, jednak nie robił sobie wiele z tego. Jego zmarły preceptor wpoił mu, że bogowie są wymysłem kapłanów, żerujących na łatwowierności pospólstwa, świat zaś, sfery gwiezdne, ludzie i zwierzęta to mechanizmy, takie jak koło wodne, rydwan czy kierat, jeno trochę bardziej skomplikowane.
Blisko było świtania i rozbłysła już gwiazda zaranna, Pramatce poświęcona, kiedy wąskim świetlikiem pomiędzy dachem a murem chłopiec wśliznął się do w świątyni. Strażnicy pochrapywali miarowo. Płomienie znicza rzucające zmienną poświatę na posąg sprawiały, że bóg zdawał się poruszać, a nawet potrząsać swym trójzębnym harpunem. Chłopak cicho splunął przez lewe ramię. Na wszelki wypadek, licho nie śpi! Śmiało zsunął się po żebrowanej poprzecznie kolumnie i zbliżył się do Włodarza. Zaczepiona zawczasu lina miała umożliwić mu odwrót. Klejnot połyskiwał na piersi brodatego olbrzyma jak odprysk żywego ognia. Spocony z emocji chłopak wspiął się na kamienną ławę i dotknął ramienia posągu. O Nieba! Targnął nim ból, wstrząs okropny poraził. Meneher stracił równowagę i padł półżywy, tłukąc dzbany z nektarem poświęconym Nieśmiertelnemu.
Zaraz go pojmali, związali, w loch cisnęli. Potem osądzili. Teraz czekał tylko, aż skompletują stosowną obsadę galery, na której przyjdzie mu dokonać żywota.
„Takie chuderlaki jak ty nie przeżywają dłużej niż miesiąc”, poinformował go uprzejmie jeden ze współwięźniów. Może nawet się tak zdarzyć, iż Meneher wiosłować będzie, kiedy Lilia na górnym pokładzie podąży ku swemu oblubieńcowi, jakiemuś gubernatorowi Ziemi Czerwonej czy wielkorządcy Zielonego Zachodu. Chyba że kometa okaże się szybsza.
• • •
Wieczorne niebo zdawało się ociekać krwią, a ogoniasta gwiazda przypominała płomienną bliznę na granatowym brzuchu firmamentu. Milczały cykady, zaś drzewa na zboczach Xirionu, zazwyczaj o zmierzchu tak bogate w aromatyczne olejki, pachniały teraz zgoła inaczej – starością, kozim moczem, śmiercią… Brudnoszara mgiełka dymu z domowych palenisk, zmieszanego z oparami wstającymi znad wód, spowijała leżące na równinie wielkie Miasto, które z dawna zatraciło swój regularny kształt sześciu pierścieni, oddzielonych kanałami. W samym środku srebrzył się spiczasty dach świątyni Pramatki Bogów i Ludzi, zwieńczony ogromnym złotym posągiem kobiety na lwie, przedstawiającym Przedwieczną Habę. Lektyki, dźwigane przez ośmiu lśniących od potu Negrów każda, niby gąsienice spełzły ze wzgórz, przez gardziel Bramy Wichrów dotarły do środka Ogrodów i zatrzymały się przed okrągłym sanktuarium Mocy. Pasażerowie, siwi, choć zachowujący młodzieńczą sprawność mężczyźni, witali się w milczeniu. Nie używali imion – między sobą zwali się po prostu braćmi lub Sześcioma, zaś pospolici Mędrcy, lubo teoretycznie im równi, z najwyższą estymą tytułowali arcykapłanów panami Ognia, Wody, Ziemi, Wiatru, Powietrza i Krwi. Nazwy te w miejscowym narzeczu przywodziły na myśl prastare dźwięki, którymi kiedyś określano one prażywioły – Aaa, Ooo, Eee, Iiii, Uuu. Tylko prawdziwego miana Pana Krwi nie znano, albowiem śmiertelni nigdy nie mieli prawa go wymieniać.
Tragarze każdego z przybyłych nosili barwy przysługujące Najmędrszym: w złoto odziewali się słudzy Pana Ognia, w błękit – Wody, zieleń przypominała urodzajną Ziemię, szarość – wiatr wschodni idący od wielkich pustyń, biel zaś powietrze, a raczej chmury, podążające w tylko sobie znanych kierunkach. Natomiast niewolnikom Pana Krwi przysługiwała szkarłatna czerwień. Uwolnieni od zwykłych obowiązków arcykapłani, potomkowie sześciu synów Wypędzonego, żyli na co dzień w swych ogrodach w kotlinach zielonych gór, zasłaniających miasto przed borealnymi wichrami z północy. Ich powinnością było wspieranie rządzących radami, rozsądzanie w miarę potrzeb sporów, a raz na pięć lat przewodniczenie boskim egzaminom, które z Mądrych wyłaniały Najmędrszych, uzupełniając w ten sposób Radę Sześćdziesięciu rządzących Wyspą. Powiadano, że w mózgach arcykapłanów kryły się tajemnice starsze niż świat – wiedza o Niebie, bogach i Wnętrzu Ziemi tak wielka i straszna, iż gdyby użyczyli jej postronnemu, jego oczy zapadłyby się w głąb głowy, włosy by posiwiały, a język poczerniał jak porażony trucizną. Osiągnąwszy pełnię wieku, co podówczas oznaczało od siedemdziesięciu do stu lat, sami wybierali swych następców i kształcili ich, choć zdarzało się często, że adepci umierali wcześniej od mistrzów. Arcykapłani bowiem bywali długowieczni jak drzewo oliwne i jak ono aż po późną starość płodni.
– Bracia – zagaił bez większych wstępów Aaa, najstarszy z Sześciu, opiekun ognisk domowych, wdów i sierot – zebraliśmy się dzisiaj w trybie pilnym, albowiem nigdy jeszcze na tej Ziemi los ludzi nie był w równym stopniu zagrożony.
– Zgadzam się z mym bratem od Ognia – rzekł Pan Powietrza zwany Uuu, który wszystkimi naukami zawiadował. – Wszelkie obserwacje i wyliczenia trajektorii dowodzą, że kometa uderzy w Ziemię.
– Kiedy? – zapytał jak zwykle konkretny Pan Ziemi, nadzorca gospodarki i administracji.
– Za trzy dni, bracie.
– Czy przeanalizowano możliwe skutki onego upadku? – spytał Iii, arcykapłan Wiatru, wódz flot podniebnych i sędzia najwyższy.
– Tak.
– I?
– Są przerażające. Kometa posiada lodowo-kamieniste jądro, które częściowo eksploduje, pochłaniając z atmosfery gaz życia. Jeśli uderzy w morze, powstanie fala, która zniszczy całą cywilizację.
– A gdy trafi w ląd stały? – zapytał Eee.
– Skutki będą większe niż sto trzęsień ziemi i wybuch wszystkich wulkanów naraz. Ciemności pokryją ziemię. Na wiele lat nasza planeta pogrąży się w mroku, zagładzie ulegnie nie tylko cywilizacja, ale również większość roślin i zwierząt.
– Stare Nauki mówią – powiedział Pan Wody, zwierzchnik wszelkiej wodnej nawigacji – że w podobnym kataklizmie przed milionami lat wyginęły smoki, naonczas licznie zamieszkujące ten świat.
– Masz rację, bracie – zgodził się Iiii. – Prorocy przestrzegali przed tym. I prorokinie…
Co rzekłszy urwał. Na moment wszyscy zamilkli, stanęła im bowiem przed oczami pewna kobieta piękna i tak nieszczęsna, iż chociaż pół wieku upłynęło od tamtych wydarzeń, każdy, kto widział ją choć przez chwilę, nie potrafił wyrzucić tego konterfektu z pamięci.
– Co zatem możemy uczynić? – zapytał Pan Ziemi, odpowiedzialny za zarządzanie Wyspą. – Mamyż liczyć na cud, uspokajać ludzi, bagatelizując zagrożenie?
– Pojutrze wybrane grupy mędrców odlecą balonami ku najwyższym górom na innych kontynentach – powiedział Iii. – Tam przynajmniej niektórych nie powinny dosięgnąć fale.
– Od tygodni, w tajemnicy przed mieszkańcami, w bazie na Wyspie Żółwi budowane są niezatapialne arki, w których schronienie znajdą przedstawiciele elit – dorzucił Ooo. – Będą tam oczywiście miejsca dla nas i naszych rodzin.
– I to wszystko, co proponujecie…? – zasępił się Pan Ziemi.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Suplement do suplementu
— Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Czerwiec 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Smoleńsk Fiction, czyli jestem w kropce
— Konrad Wągrowski

Dyzma i postępujący regres
— Konrad Wągrowski

Smoleńsk alternatywny
— Konrad Wągrowski

Wielka Druga Rzeczpospolita
— Miłosz Cybowski

Proszę już bez nimfetek
— Konrad Wągrowski

Powiedzmy diabłu dobranoc
— Konrad Wągrowski

Agentów ci u nas dostatek
— Sebastian Chosiński

Na początku była zdrada
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.