Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Robin Hobb
‹Królewski skrytobójca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKrólewski skrytobójca
Tytuł oryginalnyRoyal Assassin
Data wydania27 maja 2005
Autor
PrzekładAgnieszka Kwiatkowska
Wydawca MAG
CyklTrylogia skrytobójcy
ISBN83-89004-93-3
Format624s. 115×185mm
Cena32,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Królewski skrytobójca

Esensja.pl
Esensja.pl
Robin Hobb
« 1 2 3 »

Robin Hobb

Królewski skrytobójca

Andrus dobrze znał swoją pracę, lecz jej nie lubił. Nie był delikatny, ale i nie przesadnie brutalny. Stanął za mną, chwycił mnie za ramiona. Nie pobierał nauk u Czernidła. Mogłem mu głową złamać nos i wybić kilka zębów. Bolałoby mnie to tylko odrobinę mniej, niż gdybym nią wyrżnął o kamienną posadzkę. Stałem spokojnie, rękoma osłoniłem brzuch. Odsuwałem od siebie ból, zbierałem siły. Wreszcie podniosłem wzrok na księcia Władczego.
Przesunąłem językiem po zębach, oddzieliłem od nich wargi.
– Zabiłeś własnego ojca – powiedziałem.
Książę Władczy zesztywniał. Trzymający mnie żołnierz napiął mięśnie. Zwisałem w jego uścisku, zmuszałem go, żeby mnie dźwigał.
– Prawy i Pogodna uczynili to na twój rozkaz – rzekłem spokojnie. Książę Władczy wstał.
– Zdążyliśmy jednak jeszcze sięgnąć Mocą ku księciu Szczeremu – odezwałem się głośniej. – On wie o wszystkim. – Książę zbliżał się do mnie, Stanowczy tuż za nim. Przeniosłem spojrzenie na niepozornego członka kręgu Mocy. – O tobie także wie. Wie o wszystkim.
Strażnik przytrzymał mnie mocniej, książę Władczy wymierzył mi siarczysty policzek. Jeden. Drugi. Popłynęła krew z rozciętej skóry. Książę zwinął dłoń w pięść. Przygotowałem się, skoncentrowałem, skupiłem.
– Uwaga! – wrzasnął Stanowczy, rzucił się na księcia.
Za bardzo się starałem. Mocą wyczuł moje zamierzenia. W tej samej chwili wyrwałem się strażnikowi, zrobiłem unik. Jedną ręką chwyciłem uzurpatora za kark, przygiąłem do drugiej, w której trzymałem rozgnieciony papierek z proszkiem. Zamierzałem mu go rozetrzeć na ustach i nosie, miałem nadzieję, że zdołam go zabić.
Stanowczy udaremnił moje plany. Wyrwał mi księcia z drętwego uchwytu spuchniętych palców, odepchnął. Kiedy trafił mnie ramieniem w klatkę piersiową, sięgnąłem do jego twarzy. Wtarłem papier i biały proszek w usta, w nos i w oczy. Trucizna wzbiła się leciutką chmurką między nami. Stanowczy, zaskoczony goryczą, gwałtownie wciągnął powietrze, a potem obaj znaleźliśmy się na ziemi.
Bardzo chciałem stracić przytomność, ale chwila wytchnienia nie była mi dana. Żołdacy bili mnie, kopali, dusili, a książę Władczy krzyczał rozszalały:
– Nie zabijać go! Nie zabijać!
Wreszcie ktoś zwrócił na niego uwagę. Zeszli ze mnie, wyciągnęli spode mnie Stanowczego. Słyszałem wszystko, ale nie widziałem nic. Krew zalała mi oczy, mieszała się ze łzami. Zaprzepaściłem ostatnią szansę. Nie zabiłem nawet Stanowczego. Będzie chorował przez kilka dni, ale zapewne nie umrze. Dochodził mnie szmer głosów.
– Zabierzcie go do medyka – rozkazał książę Władczy. – Może będzie wiedział, co mu jest. Kopnął go któryś w głowę?
Sądziłem, że mówi o mnie, póki nie usłyszałem, jak wynoszą Stanowczego. Więc albo udało mi się wmusić w niego więcej trucizny, niż przypuszczałem, albo ktoś rzeczywiście kopnął go w głowę. Może w tamtej chwili, gdy głęboko wciągnął powietrze, proszek dostał mu się do płuc. Nie miałem pojęcia, co trucizna mogła zdziałać w takim przypadku. Nacisk Mocy słabł, a ja odczułem ulgę tak wielką, że porównywalną z ustaniem bólu. Ostrożnie opuściłem tarczę. Pozbyłem się wielkiego ciężaru. I jeszcze jedno przyjemne doznanie: przebłysk – oni nie wiedzieli. Nikt nie zauważył papieru ani proszku, dla nich wszystko stało się zbyt szybko. Może nawet nie pomyślą o truciźnie, aż będzie dla niego za późno.
– Bękart też martwy? – książę Władczy był wściekły. – Jeśli tak, przysięgam, powywieszam was bez wyjątku!
Jakiś żołnierz się nade mną nachylił, poszukał pulsu na szyi.
– Żyje – burknął.
Któregoś dnia książę Władczy dowie się, że nie należy straszyć własnej drużyny. Miałem nadzieję, że nauczy się tego dzięki strzale w plecach.
Ktoś wylał na mnie wiadro wody. Wrócił ostry ból, na granicy szaleństwa. Uchyliłem jedno oko. Dojrzałem krew na podłodze. Jeśli cała należała do mnie, było ze mną źle. W zamroczeniu próbowałem wymyślić, do kogo innego mogłaby należeć. Mój mózg nie pracował najlepiej. Czas mijał skokami. Książę Władczy stał nade mną, wściekły i potargany, a zaraz potem siedział w fotelu. Raz tu, raz tam. Światło, ciemność, a potem znowu światło.
Ktoś przykląkł obok mnie, zbadał z wprawą. Brus? Nie. On był tylko dawnym snem. Ten człowiek miał niebieskie oczy i mówił z nosowym akcentem mieszkańca Księstwa Trzody.
– Stracił dużo krwi, królu Władczy. – Przycisnął mi łuk brwiowy. Do porozbijanych ust przytknął kubek z rozrzedzonym winem. Zakrztusiłem się. – Widzisz, wasza wysokość, żyje. Dzisiaj lepiej dać mu spokój. Wątpię, czy zdoła odpowiadać na pytania. Będzie mdlał. – Chłodna profesjonalna ocena. Położył mnie z powrotem na podłodze i odszedł.
Bolesny kurcz. Nadchodził atak. Całe szczęście, że nie było tu Stanowczego. W czasie napadu choroby wątpliwe, bym zdołał podtrzymywać mury obronne.
– Zabierzcie go. – Książę Władczy był zdegustowany i rozczarowany. – Tracę czas. – Nogi fotela zaskrobały o podłogę. Usłyszałem kroki; książę opuścił wartownię.
Ktoś chwycił mnie za koszulę pod szyją, poderwał na nogi. Nie mogłem już nawet krzyczeć z bólu.
– Głupi gówniarz – usłyszałem. – Nie waż się umierać. Nie będę za ciebie brał chłosty.
– Nastrasz go, Werdykt – dotarł do mnie drwiący głos. – Będzie się bał, że jak umrze, to zrobisz mu kuku.
– Zamknij się. Też będziesz miał plecy odarte ze skóry. Pomóż go wynieść, trzeba tu jeszcze posprzątać.
• • •
Cela. Gołe ściany. Zostawili mnie na podłodze, nogami w stronę drzwi. Uznałem, że to nie w porządku, skoro już i tak mnie nieśli taki kawał drogi. Teraz musiałem się odwrócić, żeby zobaczyć, czy mam wodę.
Nie. To zbyt męczące.
„Teraz przyjdziesz?”
„Chciałbym, Ślepunie, ale nie wiem jak”.
• • •
„Odmieńcu. Odmieńcu! Bracie mój! Odmieńcu”.
„Co takiego?”
„Tak długo byłeś uciszony. Idziesz?”
„Uciszony…?”
„Tak. Myślałem, że umarłeś. Nie mogłem cię znaleźć”.
„Pewnie miałem atak. Nie wiedziałem. Już jestem, Ślepunie. Już jestem”.
„No to chodź. Pośpiesz się, zanim umrzesz”.
„Chwileczkę. Muszę się zastanowić”.
Wiedziałem, że muszę mu odmówić, ale dlaczego? Nie mogłem sobie przypomnieć. Nazwał mnie Odmieńcem. Mój wilk nazwał mnie Odmieńcem, błazen oraz Cierń – Katalizatorem. No dobrze. Czas odmienić plany księcia Władczego. Skoro będę martwy, nie zdoła mnie złamać. Zejdę z tego świata sam. Nie pociągnę za sobą innych. Miałem nadzieję, że książęta zażądają pokazania mojego ciała.
Długo trwało, nim przesunąłem rękę z podłogi na pierś. Wargi miałem porozcinane i spuchnięte, zęby obluzowane, dziąsła obolałe. Wsadziłem do ust fragment rękawa, wyszukałem bryłkę zawiniętą w listek. Zgryzłem ją mimo bólu, zacząłem ssać. Po chwili poczułem smak karime. Dosyć przyjemny. Trochę cierpki. Kiedy zioło znieczuliło mi usta, zacząłem bardziej intensywnie przeżuwać rękaw. Zupełnie niepotrzebnie starałem się uważać na kolec jeżozwierza. Nie chciałem go sobie wbić w wargę.
„To naprawdę boli” – ostrzegł mnie wilk.
„Wiem, Ślepunie”.
„Chodź”.
„Próbuję. Daj mi chwilę”.
Jak się zostawia własne ciało? Próbowałem myśleć o sobie tylko jako o Ślepunie. Doskonały węch. Leżąc na boku, pracowicie wygryzałem spomiędzy palców bryłkę zmarzniętego śniegu. Czułem jego smak i smak własnej łapy. Przygryzałem ją i oblizywałem. Podniosłem wzrok. Zapadał wieczór. Wkrótce najlepszy czas na polowanie. Wstałem, otrząsnąłem się cały.
„Właśnie tak”. – Ślepun dodawał mi odwagi.
Ciągle jednak był strach, ta krucha świadomość sztywnego cierpiącego ciała na zimnej kamiennej podłodze. Sama myśl o nim nadawała mu realny kształt. Przebiegł je dreszcz, wstrząsnął kośćmi, zaszczekał zębami. Następny atak. Tym razem wyjątkowo silny.
I nagle wszystko stało się łatwe. Zostawić tamto ciało dla tego. I tak już do niczego się nie nadawało, w dodatku zamknięte w klatce. Nie było sensu się go trzymać. Nie było sensu w ogóle być człowiekiem.
„Jestem”.
„Wiem. Chodźmy na łowy”.
Ruszyliśmy.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Mój przyjaciel Błazen
— Magdalena Kubasiewicz

Rycerski znów w Koziej Twierdzy
— Magdalena Kubasiewicz

Rozstania i powroty
— Magdalena Kubasiewicz

Za króla, ojczyznę i garść błota
— Beatrycze Nowicka

Wciąż jest dobrze, a nawet bardzo dobrze
— Anna Kańtoch

Prosta, niełatwa w pisaniu proza
— Anna Kańtoch

Nowe szaty Błazna
— Joanna Słupek

Smoki we właściwym kierunku
— Eryk Remiezowicz

Nadchodzi zmiana
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.