Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Emma Bull
‹Wojna o dąb›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWojna o dąb
Tytuł oryginalnyWar for the Oaks
Data wydania2003
Autor
PrzekładAnna Reszka
Wydawca MAG
ISBN83-89004-48-8
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wojna o dąb

Esensja.pl
Esensja.pl
Emma Bull
« 1 2 3 4

Emma Bull

Wojna o dąb

Carla spojrzała za okno.
– Posłuchaj. Nie zajdziesz na szczyt, grając w spelunkach. To ślepy zaułek. Możesz co najwyżej zostać najlepszą klezmerką na świecie.
Eddi westchnęła.
– Nie chcę nowego zespołu. Chcę być normalną osobą.
Ciemne oczy Carli zrobiły się okrągłe jak spodki.
– Aha.
Eddi uśmiechnęła się blado.
– Hej, to do ciebie niepodobne zbaczać z prostej drogi.
Carla wzruszyła ramionami, a następnie potrząsnęła głową, jakby zarazem opędzała się od smutku.
– Daj sobie trochę czasu. Już nie pamiętasz, jakie to okropne być normalnym.
– Nie takie okropne jak granie w InKline Plain.
– Gorsze – zapewniła Carla z powagą. – Każą ci siedzieć przy biurku cały dzień i jeść pączki z automatu. Tyłek robi ci się płaski.
– Z taką pracą bym sobie poradziła.
– Jeśli będziesz ciężko pracować, dostaniesz awans do skautek. – Carla odstawiła kubek. – Chodźmy.
Na zewnątrz wiał silny wiatr, ale nie czuło się w nim zimowego chłodu. Był wilgotny i niósł ze sobą powiew szaleństwa, od którego w Eddi wzburzyła się krew. Raptem naszła ją ochotą, żeby puścić się pędem przed siebie, krzyczeć, zrobić coś głupiego…
– Dobrze się czujesz? – Głos Carli przywołał ją do rzeczywistości. – Jeśli nie wsiądziesz, pojadę bez ciebie.
Eddi z przyjemnością pobiegła do samochodu. Wiatr szarpał jej włosy.
– Opuść szyby.
– Zwariowałaś? Zamarzniemy.
Eddi odkręciła swoją, ale to nie wystarczyło. W miarę jak zbliżały się do centrum, opuszczał ją wczesnowiosenny nastrój. Znowu usłyszała zgrzyty i skrzypienie samochodu, poczuła smród niedopałków, starego winylu i spalonego oleju, zmęczenie we wszystkich mięśniach i kościach.
Co powinna zrobić? Co mogła zrobić? Powiedziała Carli, że wreszcie chce być normalna, ale nie była przystosowana do zwyczajnego życia. Raz przyjęła posadę nocnego stróża: od czwartej po południu do północy pilnowała pustej fabryki. Co noc wyobraźnia zaludniała cienie włamywaczami i podpalaczami. Po tygodniu się zwolniła. Poza tym za wolno pisała na maszynie. Wszystko robiła za wolno, z wyjątkiem gry na gitarze.
Normalnego związku nie wykluczała. Uważała się za całkiem inteligentną i atrakcyjną, choć nie piękną: blondynka o szarych oczach, wyrazistych rysach i jasnej cerze, niewysoka, szczupła. Potrafiła się ubrać. Ale nie wiedziała, gdzie szukać mężczyzn, którzy nie byli… cóż, muzykami.
– Jesteś bardzo milcząca – stwierdziła Carla domyślnym tonem.
– Ja… Chyba zaczynam rozumieć konsekwencje mojej decyzji.
– Hm, tchórzysz?
– Nie, ale… Możesz zadzwonić do mnie jutro? Około drugiej? O pierwszej chyba zatelefonuję do Stu i mu powiem.
– I będziesz potrzebowała kogoś, kto cię zapewni, że wszystko dobrze się skończy.
Eddi uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Pewnie sama byłaś w takiej sytuacji.
– Każdy kiedyś musi, przynajmniej raz w życiu. Nie rób sobie wyrzutów.
Na skrzyżowaniu Washington i Hannepin, gdzie Carla powinna skręcić w labirynt jednokierunkowych ulic prowadzących do mieszkania Eddi, zapaliło się czerwone światło.
– Wysadź mnie tutaj – powiedziała nagle Eddi.
– Dlaczego?
– Chcę się przejść. Taka łaka ładna noc.
Przyjaciółka osłupiała.
– Jest lodowato. I jeszcze ktoś cię zamorduje.
– Za długo mieszkałaś nad jeziorami. Myślisz, że wszędzie, gdzie domy mają więcej niż trzy piętra, jest pełno narkomanów.
– I mam rację. A poza tym co z twoim wiosłem i resztą rzeczy?
To prawda. Nie mogła dźwigać gitary i wzmacniacza przez czternaście przecznic. Gdy opadła zrezygnowana na siedzenie pasażera, Carla powiedziała:
– Wiem, wiem. „Mogłabyś wziąć je do siebie, zatargać na górę po schodach, a jutro znieść z powrotem, kiedy będziesz do mnie jechała, żeby pocieszyć po zerwaniu z chłopakiem?” Jasne, Ed, od czego są przyjaciele?
Eddi zachichotała.
– Gdybyś przestała chodzić na msze, zostałabyś wspaniałą żydowską matką. – Nachyliła się i uściskała Carlę.
– Jezu, wysiądziesz wreszcie? Światła zmieniły się już dwa razy! – Gdy Eddi wyskoczyła na chodnik i trzasnęła drzwiczkami, Carla zawołała przez uchylone okno: – Zadzwonię o drugiej!
– Dziękuję!
Samochód odjechał z warkotem i pobrzękiwaniem, a Eddi ruszyła wzdłuż złocisto-szarego skrzydła biblioteki w stronę Nicollet Mall.
Nastrój, który ogarnął ją na parkingu, jakoś nie chciał wrócić. Eddi potrząsnęła głową i przyspieszyła. Miała nadzieję, że ruch odpędzi melancholię. Rytm kroków nasunął jej na myśl kilkanaście różnych piosenek. Cicho zaczęła nucić jedną z nich. Po chwili sobie uświadomiła, że to Kate Bush. „Cloudbusting”. Szła dalej, śpiewając.
I nagle zobaczyła postać stojacą na przystanku autobusowym po drugiej stronie ulicy.
Sądząc po sylwetce, był to mężczyzna w długim, dopasowanym płaszczu i w kapeluszu z szerokim rondem. Nie poruszył się, nawet nie odwrócił głowy, żeby na nią spojrzeć, ale raptem sobie wyobraziła, że jest na nim napisane jej imię.
Musisz się czuć podle, dziewczyno, skoro myślisz, że każdy nieszczęśnik, które przegapił autobus, czyha na ciebie, skarciła się w duchu. Mimo to obecność tego człowieka, niemal znajomego, nie dawała jej spokoju. Z drugiej strony, trzecia nad ranem to dziwna pora na sterczenie na przystanku w mieście, gdzie autobusy przestają kursować w pół do pierwszej.
Gdy przecięła pustą ulicę, za nią rozległ się stuk butów. To nie fair, pomyślała z gniewem i przyspieszyła. Tylko tego mi brakowało, akurat dzisiaj. W pewnym momencie usłyszała cichy śmiech; dobiegał z odległości pół przecznicy. Maszerowała coraz bardziej nerwowo, bliska paniki.
Na południe od biur zakładu energetycznego skręciła w kierunku Hannepin Avenue. Jeśli na ulicach Minneapolis byli jeszcze jacyś ludzie, to właśnie na Hannepin. Mógł też przejechać wóz patrolowy…
Kroki ucichły. No widzisz? Facet po prostu szedł Nicollet. Zaraz…
Z bocznej uliczki raptem wyszedł na sztywnych nogach wielki czarny pies. Obnażone zęby lśniły, oczy jarzyły się czerwono. Sięgał jej do pasa. Kiedy cofnęła się o krok, zawarczał groźnie i skoczył. Eddi odwróciła się i pobiegła w jedyną możliwą stronę: z powrotem ku Nicollet Mall.
Dopadła najbliższej latarni, schowała się za nią i wyjrzała ostrożnie. Psa nigdzie nie było, za to po drugiej stronie ulicy, w cieniu bramy, zobaczyła postać w kapeluszu i długim płaszczu. Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i Eddi usłyszała śmiech. Gdy światło lampy padło na jego twarz i szyję, dostrzegła biel szlika, ciemną skórę i skośne, błyszczące oczy. To był tajemniczy nieznajomy z Baru Uniwerysteckiego. Rzuciła się do ucieczki.
Kroki za nią wydawały się niespieszne, ale nie cichły, choć biegła coraz szybciej. Gdy znowu spróbowała skręcić ku Hannepin, ze zjazdu na podziemny parking wyskoczył na nią czarny pies o jarzących się czerwonych oczach.
To szaleństwo, pomyślała ze śmiertelnym spokojem. Bandyci i wściekłe psy. Trafiłam do filmu Vincenta Price′a. A gdzie zombie?
Biegnąc dalej Nicollet, doszła do wniosku, że to nie mogło być to samo zwierzę. Ale skąd ten człowiek wiedział, że do domu będzie szła na piechotę? Poza tym musiałby mieć sforę psów. Niemożliwe. Oddech palił ją w gardle, kłuło w boku. Jej bieg coraz bardziej przypominał szybkie kuśtykanie.
Dotarła prawie do końca Mall. Dwie przecznice dalej stały dwa hotele: Holiday Inn i Hyatt. Mogła popędzić do któregoś z nich, wpaść do holu pełnego światła i gońców. Recepcjonista wezwałby policję. Chwiejnym krokiem ruszyła przez ulicę w stronę Peavey Plaza i Orchestra Hall.
Nagle z cienia wypadł ogromny czarny pies. Chyba jednak ten sam. Nie mogło być dwóch identycznych. Łeb trzymał nisko opuszczony, futro miał zjeżone i lśniące metalicznie w blasku latarni. Warczał cicho, w kontrapunkcie do szumu fontanny na Peavey Plaza. Czy to cholerne bydlę wiedziało, że zagradza jej drogę do bezpieczeństwa? Kiedy ją wyprzedziło? Ruszyła między betonowymi pojemnikami na rośliny, otaczającymi plac. Od hoteli zdawało się ją dzielić wiele mil. Musiała zgubić prześladowców wśród ozdobnych kolumn, kamiennych bloków, sadzawek i kaskad, uciec na drugą stronę labiryntu.
Pies uniósł łeb i zawył. W tym momencie Eddi pomyślała o mężczyźnie i jego śmiechu. Chciała zakląć, czymś rzucić, znaleźć się w swoim łóżku. Pobiegła w dół schodami.
Nagle za sobą usłyszała kroki i poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Odwróciła się w biegu i nie nogą trafiła na następny stopień. Zanim runęła w dół, zobaczyła mężczyznę w czarnym płaszczu. Wyciągał do niej rękę, oczy miał szeroko otwarte, przerażone.
Ból przyćmił strach, ciemność uśmierzyła ból.
koniec
« 1 2 3 4
1 października 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Przeczytaj to jeszcze raz: Bliżej nas bale naszej wyobraźni
— Beatrycze Nowicka

Lekka wojna
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.