Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Glen Cook
‹Śmiertelne rtęciowe kłamstwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚmiertelne rtęciowe kłamstwa
Tytuł oryginalnyDeadly Quicksilver Lies
Data wydanialipiec 2003
Autor
PrzekładAleksandra Jagiełowicz
Wydawca MAG
CyklPrywatny detektyw Garrett
ISBN83-89004-19-4
Format323s. 115x185mm
Cena25,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Śmiertelne rtęciowe kłamstwa

Esensja.pl
Esensja.pl
Glen Cook
1 2 »
Prezentujemy trzy rozdziały z siódmego tomu cyklu Glenna Cooka o przygodach prywatnego detektywa Garretta zatytułowanego „Śmiertelne rtęciowe kłamstwa”.

Glen Cook

Śmiertelne rtęciowe kłamstwa

Prezentujemy trzy rozdziały z siódmego tomu cyklu Glenna Cooka o przygodach prywatnego detektywa Garretta zatytułowanego „Śmiertelne rtęciowe kłamstwa”.

Glen Cook
‹Śmiertelne rtęciowe kłamstwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚmiertelne rtęciowe kłamstwa
Tytuł oryginalnyDeadly Quicksilver Lies
Data wydanialipiec 2003
Autor
PrzekładAleksandra Jagiełowicz
Wydawca MAG
CyklPrywatny detektyw Garrett
ISBN83-89004-19-4
Format323s. 115x185mm
Cena25,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
32.
Ślizgacz mnie zaskoczył. Okazał się przyzwoitym kucharzem, o czym dowiedziałem się w momencie, kiedy dowlokłem się na śniadanie, ściągnięty z łóżka przez Ivy’ego. Biedak musiał zarazić się czymś od Deana.
– Wyluzuj, Ivy – wymamrotałem, wlokąc się do kuchni. – To nie wojsko. Nie musimy dźwigać tyłka, zanim wybije cholerne południe.
– Tatuś zawsze mi mówił, że mężczyzna nie nic do roboty w łóżku, kiedy ptaki zaczynają śpiewać.
Chyba tylko bezwładność, bo na pewno nie wrodzone opanowanie, powstrzymała mnie przed wyrażeniem swojej opinii na temat tego niezdrowego przekonania.
Jeden śpiewający ptaszek już się zbudził w pokoiku od frontu i walił standard za standardem w stylu: „Była sobie piękna panna z…”. Zastanawiałem się, czy Deanowi przypadkiem nie zostało trochę tej trutki na szczury, która wygląda jak ziarno dla ptaków. Szczury były o wiele za mądre, żeby je jeść, ale to ptaszysko…
– Pracujesz nad czymś, co? – Ślizgacz wciąż nie bardzo wiedział, czym się zajmuję,
– Misja – wymamrotał Ivy. – Najstarsza pierwsza zasada, Garrett, Nawet ciura powinien wiedzieć. Działać zgodnie z misją.
– Patrzcie, jak się stary wojak rozciurował. No dobrze, dobrze – dobre stare nawyki ze złych starych czasów. Ciekawe, czy misja rozpoczęta o poranku ma faktycznie większe szanse na powodzenie niż misja rozpoczęta w południe? Przepraszam, ale mam pewne wątpliwości.
Ciekawe, czy zauważyli zmiany w TunFaire. Pewnie nie. Żaden z nich nie miał szczególnie dobrych kontaktów ze światem po drugiej stronie własnej czaszki.
– Chyba musimy się przejść do Vixona i White’a.
W tym momencie sklep okultystyczny był moim jedynym punktem zaczepienia. Mugwump z obiecaną listą kontaktów jeszcze się nie zmaterializował.
Kuchnia Ślizgacza przyprawiłaby Deana o ciężkie kompleksy, a Morleya o zawał serca. Usmażył pół połcia bekonu, upiekł lane biszkopty. Przekroił biszkopty i nasączył tłuszczem z bekonu, a potem posypał cukrem. Jedzenie biednych ludzi. Żołnierzy. Żarcie, które było cholernie smaczne na gorąco.
W nocy padało. Poranne powietrze było chłodne. Powiew wiatru był świeży i przyjemny. Ulice wysprzątano. Na niebie ani jednej chmurki. Był to jeden z tych dni, kiedy zbyt łatwo się zapomnieć i odprężyć, zbyt łatwo zapomnieć, że jaśniejszy blask słońca oznacza mroczniejsze cienie.
Na szczęście, cienie też właśnie odpoczywały. Żaden nie wyrzygał łotrzyka gotowego do akcji. Całe miasto wydawało się w świetnym humorze. Do licha, słyszałem nawet śpiewy dochodzące z Bustee.
Nie potrwa to długo. Przed zachodem słońca znowu pójdą w ruch noże i krew popłynie z poderzniętych gardeł.
Wyhodowaliśmy sobie niezły orszak, poczynając od niezdarnego stworzenia, które śledziło mnie do domu Maggie Jenn, a skończywszy na gościu z kolczykiem, który mógł być równie dobrze piratem. Miałem jednak co do tego poważne wątpliwości.
Nawet Ivy zauważył niezgułę.
– Niech się za nami włóczą – mruknąłem. – Zeza dostaną. Niełatwo obserwować to, co robię. I jeszcze trzeba mieć mocne nogi.
– To jak za czasów Korpusu – zauważył Ślizgacz.
Ivy miał ze sobą Cholernego Papagaja. Ten sprośny gnojek bawił się jak szalony. „Kurde balans, patrz, jakie melony ma ta dziwka! Och. Patrz tutaj. Chodź, skarbeczku, coś ci pokażę…”
Mieliśmy szczęście, że miał dość podłą dykcję.
Na ulice wyległy tłumy. Wszyscy chcieli zaczerpnąć świeżo wypranego deszczem powietrza, zanim wszystko wróci do normy. Starzy i słabi będą padać pokotem. Takie świeże powietrze to trucizna. Zanim dotarliśmy do West Endu, zauważyłem kolejny ogon. Ten za to był pierwszej klasy profesjonalistą. Zauważyłem go przez przypadek, łut mojego szczęścia i tonę jego pecha. Nie znałem go i to mnie zmartwiło. Wydawało mi się, że znam głównych graczy.
Niezła parada.
Vixon i White mieli otwarty kram.
– Zostajesz tutaj – poleciłem Ivy’emu. – Jesteś na czatach.
Wszedłem do środka. Ślizgacz za mną. Chciałem być taki zły, na jakiego próbowałem wyglądać.
Zarówno Vixon, jak i White byli na pokładzie, ale ani śladu reszty załogi czy pasażerów.
– Niech mnie – mruknąłem, zadowolony, że wreszcie coś idzie po mojemu. – Niech mnie, ani śladu groźnych piratów.
Chłopcy przyjrzeli nam się uważnie. Potrzebowali kilku sekund, żeby stwierdzić, że nie byliśmy najlepsza klientelą, ale żaden ani okiem mrugnął, bo żaden nie omieszkał zauważyć, że wraz ze Ślizgaczem górujemy nad nimi jakimiś dwoma setkami funtów wagi.
– Jak możemy wam pomóc? – zapytał jeden. Przypominał mi żebrzącego świstaka. Miał lekki przodozgryz obowiązkowo seplenił. Miękkie, małe łapki splótł na piersi.
– Robin!
– Penny, zamknij się. Sir?
– Szukam kogoś – odrzekłem.
– Jak chyba wszyscy? – wielki uśmiech. Korsarz-komediant.
Penny uznał, że to śmieszne. Penny raczył zachichotać.
Ślizgacz się zmarszczył. Garrett się zmarszczył. Chłopcy nagle ucichli. Robin spoglądał przez nas na wylot, w kierunku ulicy, jakby się spodziewał, że odpowiedź na jego dylemat pojawi się tam na karym koniu.
– Szukam dziewczyny. Szczególnej dziewczyny. Osiemnaście lat. Ruda. Wysoka, o taka. Prawdopodobnie piegowata. Zbudowana tak, że nawet najgroźniejsi piraci zatrzymują się na chwilę, a nawet zdarza im się uronić łzę nad wyborem, jakiego dokonali. Używa imienia Justina lub Emerald Jenn.
Chłopcy wytrzeszczyli oczy. Moja magia zamieniła ich w śliniące się półgłówki.
Na zewnątrz, Ivy poinformował jakąś nadzianą laskę, że sklep jest zamknięty, ale tylko na chwilę. Dama próbowała się awanturować. Cholerny Papagaj włączył się do dyskusji i złożył jej nieprzyzwoitą propozycję.
Obszedłem sklep, dotykając wszystkiego, co wyglądało na kosztowne. Chłopcy mieli sporą powierzchnię i mnóstwo dziwnych przedmiotów.
– Czy ten opis coś wam mówi? – nie mogłem nic wyczytać z ich reakcji. Ta wyuczona neutralność nic nie zdradzała.
Penny prychnął:
– A powinna?
Od Robina mogłem go odróżnić tylko po wielkości wąsów. Poza tym mogliby uchodzić za bliźniaki. Ci wielcy, kosmaci bukanierzy trzymali się razem dzięki ciężkiemu przypadkowi narcyzmu.
– Chyba tak – opisałem przedmioty związane z czarną magią, które znalazłem w pokoju Emerald. Mój opis był bezbłędny. Truposz dobrze mnie przeszkolił. Wystudiowane neutralne maski pokryły się mikropęknięciami.
Penny wiedział na pewno, o czym mówię, a Robin prwdopodobnie. Robin był lepszym graczem.
– Doskonale. Widzę, że wiecie o czym mówię. Prawdopodobnie to wy ich dostarczyliście. Powiedzcie mi tylko komu – wybrałem wspaniały sztylet z czerwonego szkła. Jakiś wielki artysta spędził całe miesiące na jego formowaniu i polerowaniu. Diabolicznie piękne, ceremonialne dzieło sztuki.
– Nie powiedziałbym ci nawet… ej, przestań!
Sztylet omal nie wyśliznął mi się z palców.
– Co? Chciałeś powiedzieć, nawet, gdybyś wiedział, o czym mówię? Ale powiesz mi, Penny. Powiesz mi wszystko. Nie jestem grzeczny. A mój kumpel nie jest nawet w połowie tak grzeczny, jak ja – podrzuciłem sztylet, z trudem go złapałem. Chłopcy drgnęli. Nie mogli oderwać oczu od ostrza. Musiało być warte fortunę. – Chłopaki, jestem tym facetem z waszych koszmarów. Tym w masce. Tym, który używa bezcennego ceremonialnego sztyletu do gry w noże na podłodze z hartowanego dębu. Facetem, który was tak urządzi, że zbankrutujecie.
Odłożyłem sztylet, wziąłem do ręki książkę. Na pierwszy rzut oka wydawała się stara i zwyczajna, bez żadnej symboliki okultystycznej. Myślałem, że to nic takiego, kiedy nagle chłopcy zaczęli rzucać odpowiedziami, jakbym im przypalał pięty.
Bełkotali o facecie, który kupił opisane przeze mnie rzeczy. Zaskoczony uważniej przyjrzałem się książce.
Ciekawe, co im tak rozwiązało języki.
Tytuł brzmiał „Rozszalałe Miecze”. Była środkowym tomem pół-fikcyjnej trzytomowej sagi „Kruki nie bywają głodne”. Przed tomem „Rozszalałe Miecze” był tom „Gra stali”, a po nim „Burza Wojenna”. Całość relacjonowała upiększone losy postaci historycznej zwanej Orłem, który grabił i mordował na dwóch kontynentach i trzech morzach mniej więcej tysiąc lat temu. Według obecnych norm facet był kompletnym łajdakiem. Przyjaciel czy wróg, wszyscy żałowali, że go poznali. Na standardy swoich czasów jednak okazał się wielkim bohaterem, ponieważ długo żył i prosperował. Nawet dzisiaj, jak powiadają, dzieciaki w prowincji Busivad marzą, by wyrosnąć na kolejnego Orła.
– Ciekawe, czy to pierwsza kopia? – zapytałem. Pierwsze kopie są rzadkością.
Chłopcy zaczęli bełkotać z podwójną energią. Co jest? Byli gotowi przyznać się do morderstwa.
– Sprawdźmy. Mówicie, że to był rudy facet , siwiejący, zielone oczy, piegi, niski. Na pewno facet? – kiwające się wściekle głowy obaliły moją teorię jak zamek z piasku w południowym słońcu. Nawet te poronione wypierdki mamuta nie byłyby w stanie wziąć Maggie Jenn za faceta. – Około czterdziestki, nie osiemnastki? – to nie pasowało do nikogo znajomego. Chyba, że tego paskudnego konusa z magazynu. Nie przyjrzałem się ani oczom, ani włosom Cleavera. – Wiecie coś na jego temat?
– Nie.
– Nic nie wiemy.
Oczy pozostawały wbite w księgę, ale cała reszta próbowała udawać, że wszystko jest wspaniale.
– Zapłacił gotówką? Wszedł, rozejrzał się, wybrał to, czego potrzebował, zapłacił bez słowa na temat inflacji? A kiedy wychodził, sam niósł zakupy?
– Tak.
– Faktycznie, co za wieśniak. – z uśmiechem odłożyłem księgę. – Widzicie? Jak chcecie, potraficie pomóc. Musicie się tylko zainteresować tematem. – obaj odetchnęli wyraźnie, kiedy odsunąłem się od ich skarbu. – Nie przypominacie sobie nic takiego, co mogłoby łączyć te sprawy?
Wydawało mi się, że to nic takiego, ale co ja wiem na temat szatańskich akcesoriów? Właściwie nawet nie chcę nic wiedzieć.
Odpowiedziały mi kręcące się łby.
– Wszystko było ozdobione srebrną gwiazdą z koźlą głową pośrodku.
– To prawdziwe atrybuty kultu szatana – tłumaczył Penny. – Nasz towar to masowa produkcja karłów. Kupujemy hurtowo. To złom, bez wartości własnej czy okultystycznej. Nie jest fałszywy, ale nie posiada żadnej mocy.
Machnął ręką. Podszedłem do witryny pełnej medalionów podobnych do tego, który znalazłem w pokoju Justiny.
– Znasz dziewczynę, którą opisałem?
Znowu kręcenie głowami. Dziwne.
– I jesteście pewni, że nie znacie faceta, który kupił te przedmioty?
Znowu krętu-krętu.
– Nie wiecie, gdzie mógłbym go znaleźć?
Zaraz zakręci im się w tych głupich czerepach.
– No to chyba sobie pójdę – skinąłem na Ślizgacza.
Wixom i White popędzili na zaplecze, jakby ich goniło sto diabłów. Nie wiem, ale chyba podejrzewali, że zrobię zaraz coś wyjątkowo nieprzyjemnego. Zatrzasnęli drzwi. Mocne były, grube. Ślizgacz podążył za mną na ulicę, szczerząc zębiska.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Ten typ tak ma
— Beatrycze Nowicka

Będą kochali mnie z rozpaczą
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Styczeń-luty 2003
— Bartosz Jeziorski, Eryk Remiezowicz

Gonitwa z mieczem i magią
— Eryk Remiezowicz

Krótko o książkach: Grudzień 2002
— Eryk Remiezowicz

Krótko o książkach: Styczeń 2002
— Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski

Akcja zakręcona do niemożliwości
— Eryk Remiezowicz

Śmierć dalszemu ciągowi
— Eryk Remiezowicz

Starość nie radość
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.