Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Kochański
‹Baszta Czarownic›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBaszta Czarownic
Data wydania13 października 2003
Autor
Wydawca MAG
ISBN83-89004-53-4
Cena23,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Baszta Czarownic

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Kochański
« 1 2 3 4 »

Krzysztof Kochański

Baszta Czarownic

– Maciusiu, mówiłeś coś? – zapytał ten o wyglądzie kulturysty.
– Nie, nic, Areczku. To, zdaje się, ty mówiłeś…
– Ja? Nic podobnego. Milczałem jak grób.
– No to kto…? – Obaj, jak na komendę, spojrzeli w stronę baru.
– A może ty coś mówiłeś, dziadek?
– Zgadza się – potwierdził mężczyzna, akceptując widać fakt pokoleniowego przekwalifikowania, choć wyglądał najwyżej na czterdzieści lat. – Zwracałem panom uwagę na nieuprzejme słowa. Jak sądzę, zostały wypowiedziane przez pomyłkę, zapewne wskutek niefortunnego przejęzyczenia. Tak to już bywa, że człowiek czasami się gubi, plecie jakieś bzdury, a gdy potem nagle uzmysłowi sobie, w jak grubiański sposób się zachował lub, co gorsza, jakiego zrobił z siebie idiotę, wtedy jest mu przykro, pragnie przeprosić, ale jest za późno. Zatem zdecydowałem się na interwencję, aby zaoszczędzić panom wstydu i wyrzutów sumienia. Możecie przeprosić już teraz.
Młodzieńcy wyglądali, jakby nie bardzo wierzyli, że to, co słyszą, dzieje się naprawdę.
– Wiesz co, dziadek? – odezwał się w końcu kulturysta Arek. – Zmieniłem zdanie co do tej panienki. Dzisiaj przelecę ciebie.
Wstali z miejsc równocześnie, jak na komendę niewidzialnego dowódcy, i skierowali kroki w stronę baru.
Mężczyzna uniósł czujnie brwi, odstawił szklankę na blat.
– Gdzie?! – zawołał Maciek do barmanki, przesuwającej się w stronę kantorka, z którego wciąż sączył się niestrudzenie wagnerowski ton. – Rusz się tylko, a wytłuczemy tu wszystko. – Wskazał na półki, zastawione po brzegi słoiczkami z gatunkowymi herbatami i różnego rodzaju zabytkowymi drobiazgami. – A on i tak dostanie co jego!
– Zgoda – rzekł mężczyzna, nie ruszając się z barowego stołka, chociaż Arek wisiał już nad nim, prezentując mięsień dwugłowy prawego ramienia. – Niech każdy dostanie co mu się należy. To dla was! – Wyciągnął rękę, podsuwając ją pod twarz chłopaka.
Dłoń była pusta.
Arek odsunął się odruchowo, zaraz jednak odrzucił rękę szybkim uderzeniem. Drwina spełzła z młodzieńczej twarzy, ustępując miejsca wściekłości.
Barmanka cofnęła się, wyraźnie przestraszona.
– Zostawcie go! Zosta… – nie dokończyła. Napastnik nie uderzył po raz drugi. Wciąż stał w tym samym miejscu, twarzą w twarz z nieznajomym, ale ręka, którą uniósł do ciosu, opadała powoli, z dala od celu w jaki mierzyła.
– Aaasss… – syknął kulturysta Arek. – Skur… czybyk… chyba ma sygnet… – Marszczył twarz w wyraźnych skurczach bólu.
– Co jest?! – Maciek przyskoczył do kumpla. – Coś mu zrobił, palancie je… – Urwał.
Nieznajomy pokazał dłoń.
– Nie mam sygnetu – oznajmił. – Przypatrz się, nie mam.
Młodzieniec zatrzymał się w pół kroku.
– Boisz się? – Mężczyzna popatrzył drwiąco. – Boisz się dotknąć mojej ręki? Przecież prócz tego, co ci się słusznie należy, nic tam nie ma. Nie ma, prawda?
Maciek się zawahał. Popatrzył w bok, na kolegę – nadal stękającego, przykurczonego, przyciskającego do klatki piersiowej kontuzjowaną kończynę – potem w drugą stronę, na oniemiałą dziewczynę za barem, obserwującą okrągłymi oczami nieoczekiwany obrót wydarzeń.
– Boisz się? – powtórzył nieznajomy ściszonym głosem. Było oczywiste, że drażni się z przeciwnikiem, testuje go, a nawet podpuszcza, jak małe dziecko.
I jak dziecko Maciek dał się sprowokować. Zamachnął się, ale mężczyzna był szybszy. Wykonał błyskawiczny ruch, ledwie muskając splot słoneczny przeciwnika, i już siedział z powrotem wyprostowany, trzymając kieliszek z winem. Nalał porcję trunku, sięgnął po mirindę i uzupełnił szklankę taką samą ilością napoju. Łapczywie przełknął zawartość. Był lekko zdyszany, choć przecież w zasadzie nie ruszał się z miejsca.
Sytuacja obu młodzieńców nie przedstawiała się najlepiej. Arek przestał wreszcie stękać, ale grymas bólu nie opuszczał jego twarzy, a prawa ręka wciąż drżała, jakby dotknęły jej starcze drgawki. Maciek leżał na podłodze, w pozycji embriona i trzymał się za brzuch. Już raz w życiu czuł taki ból i podobnie nań reagował; było to trzy lata temu i nazywało się ostrym atakiem wyrostka robaczkowego. Ale ten wyrostek został wtedy rutynowo wycięty przez chirurga miejscowego szpitala, więc z pewnością nie był dziś przyczyną cierpienia.
– Wezwać policję? – Zdezorientowana barmanka rozglądała się niezdecydowanie.
– Chyba to nie będzie potrzebne – odpowiedział mężczyzna przy barze. – Oni przeproszą…
– Nie. Nie trzeba. Niech idą. Niech znikają i nie pokazują się więcej.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego.
– Mają odejść? Mamy ich tak zostawić? Przepraszam, ale to… nieludzkie. Nie zachowali się najgrzeczniej, to prawda, ale żeby zaraz odbierać im szansę… Przecież ci młodzi ludzie cierpią. Jestem pewien, że chętnie przeproszą.
Cień, który pojawił się na twarzy dziewczyny, w jednej chwili zmył z niej ślady sympatii.
– Oh! – wykrzyknęła, mocno wzburzona. – Jest pan taki sam jak oni. Co ja tu robię?! – Cisnęła niewidzialnym przedmiotem. – Co robię w tym cholernym bajzlu?
Mężczyzna poderwał się ze stołka. Wyglądał na szczerze zakłopotanego.
– Przepraszam – rzekł, wyraźnie akcentując każdą sylabę. – Źle mnie pani zrozumiała. Zapewniam, że źle. Proszę poczekać. Nie denerwować się i poczekać…
Pochylił się nad leżącym Maćkiem i pomógł mu wstać.
– Przeproś, chłopie – szepnął mu do ucha. – Przeproś, to przestanie boleć. Słowo honoru, przestanie boleć.
– Spadaj, palancie! – Maciek odepchnął go brutalnie. Rzucił jakieś niewybredne przekleństwo i pociągając za sobą Arka, powlókł się ku wyjściu.
– Nie wiem, czy będę tu jutro! – zawołał za nimi nieznajomy. – Co tam ja! Jutro może tu nie być tej pani. Jeśli nie przeprosicie dzisiaj, okazja może się nie trafić do końca życia. Hej! Czy wy mnie w ogóle słyszycie?!
– Jezu! – zawył Arek, zahaczywszy bolącą ręką o framugę drzwi.
Maciek skulił się i wyglądało na to, że zwymiotuje, ale zaraz podniósł się, szarpnięty przez kolegę. Zniknęli za drzwiami.
W herbaciarni zapadła cisza.
– Mam nadzieję, że pan również wyjdzie – powiedziała zimno dziewczyna.
– Mogę wypić do końca wino?
– A pij pan! – Odwróciła się na pięcie. Przez pewien czas stała do niego tyłem, choć gdyby wiedziała (pamiętała), jak wygląda z tej perspektywy, w swej czarnej, ciasno opiętej na udach sukience, zapewne wybrałaby inną pozycję.
Mężczyzna sączył wino, systematycznie mieszając je z mirindą w równo odmierzanych proporcjach.
– Czy coś się stało? – Drzwi kantorka uchyliły się i w szczelinie ukazała się głowa szefa. Symfoniczne dźwięki wagnerowskiej tuby odbiły się od muru z czerwonej cegły, stanowiącej znaczną część wystroju lokalu.
– Stało się! – odparła barmanka. – Pewnie, że się stało.
– No bo… – głos szefa brzmiał niepewnie. – Taka tu cisza.
– Ty nie zaglądaj tu, jak jest cisza. Zaglądaj, jak jest hałas!
Właściciel herbaciarni wzruszył ramionami, po raz nie wiadomo który żałując, że brata się z personelem, i schował się w kantorku. Barmanka poprawiała stojące w krystalicznym szyku szklanice, doskonale wyrównane już wcześniej; najwyraźniej musiała się czymś zająć. Ani razu nie spojrzała na speszonego mężczyznę przy barze, a i on nie patrzył na nią.
Ktoś wszedł do lokalu.
Odwrócili się równocześnie, z ulgą, że wreszcie czas ruszył z miejsca. W drzwiach stał Maciek. Twarz miał koloru kości słoniowej, oczy podkrążone. Obie ręce trzymał splecione na brzuchu; kiwał się, niczym japoński bushi przed swym panem.
– Ja… – Wykrzywił cierpiętniczo twarz. Stęknął z bólu. – Co pan mi…?
W dziwacznych podskokach dotarł do najbliższego stolika, oparł się o blat.
– Wiesz, co trzeba zrobić – powiedział mężczyzna. – Po to wróciłeś, prawda?
– Ale przecież to nie ja… To Arek…
– Nie rozumiem, dlaczego to dla was takie trudne – skomentował smutno mężczyzna. – Przecież to żaden wstyd przepraszać. Osobiście wolałbym sto razy przeprosić, niż odezwać się w sposób niechlubny. Zaraz, jak to było…?
– Przepraszam! – wszedł mu w słowo Maciek.
– Idioto, przecież nie mnie!
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Za dużo postmodernizmu w mieście
— Agnieszka Szady

Tegoż twórcy

Mała Esensja: Idealny pierwszy kontakt
— Marcin Mroziuk

Sztuczni ludzie-nieludzie i potwory
— Konrad Wągrowski

Drzazga w pamięci
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.