WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Baszta Czarownic |
Data wydania | 13 października 2003 |
Autor | Krzysztof Kochański |
Wydawca | MAG |
ISBN | 83-89004-53-4 |
Cena | 23,- |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Baszta CzarownicKrzysztof Kochański
Krzysztof KochańskiBaszta Czarownic– Przepraszam panią… Tak naprawdę to my wcale… – Niespodziewanie chłopak zamilkł. Wyprostował się i z niedowierzaniem rozejrzał po herbaciarni, jakby nagle znalazł się tu po raz pierwszy w życiu. – O jasna cholera! – Ostrożnie dotknął palcami brzucha. Nacisnął, rozciągając usta w mimowolnym uśmiechu. Zarechotał głośno, niczym przedszkolak, u którego mutacja pojawiła się ładnych kilka lat za wcześnie. – Nic nie czuję – wykrztusił, zachwycony. – Oczywiście – odparł mężczyzna. – Ból nie tkwił w brzuchu. Tkwił tutaj. – Postukał się w skroń wskazującym palcem. – To kawał, prawda? – odezwała się barmanka. Prawą dłonią poprawiła swe nieskazitelnie czarne włosy. – Robicie mnie w konia! Zmówiliście się, tak? Milczeli. – Czekam na cholerne wyjaśnienie! – nalegała dziewczyna. – Dlaczego cholerne? – zapytał Maciek, wciąż błogo się uśmiechając. Żółtawa bladość powoli znikała z jego twarzy. Barmanka wzruszyła ramionami. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale ubiegł ją nieznajomy: – A ten drugi? Pytanie było skierowane do Maćka. Młodzieniec uciekał ze wzrokiem, a jego uśmiech znacznie przygasł. – Nie wiem… Szycha… to znaczy, Arek… On bywa zawzięty. – Lepiej, żeby przyszedł. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że dzisiejszy dzień jest ostatnim dniem pracy tej pani jako barmanki. – Hola! – zaprotestowała zdecydowanie dziewczyna. – Chyba ja sama lepiej… – przerwała, by po chwili zapytać westchnieniem. – To jakaś nowa sztuczka? Znowu pan zaczyna? – Czy jeśli… – Maciek nie zwrócił uwagi na jej słowa. Wyczekująco wpatrywał się w twarz mężczyzny przy barze. – To nie minie samo, prawda? – Nie minie. – W takim razie chyba po niego pójdę. – Maciek kiwnął kilkakrotnie głową. Pociągnął nosem. – Jak zobaczy, że ze mną jest okej… – Uśmiechnął się szerzej. – Idź. Dobrze by było, gdyby zdążył wrócić. Maciek westchnął. Zamrugał, po czym, otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zmienił zdanie. Jednak, będąc już przy drzwiach, odwrócił się. – Jak pan to zrobił? – Nie powiem ci – odparł mężczyzna. Maciek westchnął raz jeszcze, uśmiechnął się przepraszająco i wyszedł. Przez dłuższy czas posągowa barmanka przypatrywała się w milczeniu samotnemu klientowi herbaciarni, popijającemu wino z gazowanym napojem. On najpewniej czuł na sobie jej wzrok, lecz ani przez chwilę nie dawał tego po sobie poznać. Sączył drinka z aktorską obojętnością. – Więc jak pan to zrobił? – spytała. – Już nie myśli pani, że byliśmy w zmowie? – Sama nie wiem. – Jak to zrobiłem? – powtórzył mężczyzna z cokolwiek zdziwioną miną. – Mógłbym wyjaśnić to i owo, ale wytłumaczyć… Nie. Tego się chyba nie da wytłumaczyć. Przynajmniej dopóki nie poznamy się lepiej. Odwróciła się na pięcie i wyprostowała. Rysy sfinksowej twarzy się wygładziły. – Nie jest pan dla mnie za stary? – powiedziała, wypatrując czegoś za oknem, za którym uśpiona sygnalizacja świetlna mrugała pomarańczowym światłem. Wcale się nie oburzył, wręcz przeciwnie, znów wyglądał na zakłopotanego. Odstawił ze stukiem szklankę. – Myli się pani – zaprotestował. – Ale to moja wina, jak najbardziej moja, powinienem przewidzieć, że mogę zostać opacznie zrozumiany. Wszystko przez to, że wciąż nie mogę opanować waszego sposobu myślenia… – Waszego? – podchwyciła słowo. – Dzisiejszych młodych ludzi. – Ach! – Zerknęła na jego twarz. – Aż tak stary to znowu chyba pan nie jest. – Przymrużyła powieki, w piwnych oczach zamigotały iskierki. – Tak przed czterdziestką… Nie ma pan jeszcze czterdziestki, prawda? – Czterdzieści? – zastanowił się. – Prawie pani trafiła. Zaśmiała się. – To takie śmieszne? – Śmieję się, bo pan się zastanawiał. Jak można się zastanawiać nad swoim wiekiem? Wzruszył ramionami. – Już nie muszę się śpieszyć z tym winem? – Nie musi pan. – To dobrze. – Nadal mam nadzieję, że drugi chłopak jednak tu wróci. Wolałbym przy tym być. Barmanka niecierpliwie pokręciła głową. – Wyrzuty sumienia? – Można tak to nazwać. Niepotrzebnie się odzywałem. Powinienem był milczeć. Poniosło mnie, przyznaję. To chyba przez ten alkohol. Znowu ją rozśmieszył. – Wypił pan zaledwie dwie lampki wina, w dodatku z mirindą. Co za pomysł pić wino z mirindą? – To bardzo dobry zestaw. – Popatrzył na swoją szklankę, z zawartością koloru gnojówki. – Pewien człowiek twierdził, że wino w Słupsku pije się właśnie w ten sposób. Nabrał mnie? SOBOTA. Ul. Nowowiejska. Wyglądał sympatycznie. Twarz miał pogodną, spojrzenie łagodne; szerokie, wyraźnie wykrojone usta naturalnie układały się w ślad uśmiechu. Siedział na ławce przed blokiem i obserwował drzwi do klatki schodowej. Tkwił tu już od dłuższego czasu, choć dzień był pochmurny i zimny, a on nie miał na sobie płaszcza. Przykusa, kraciasta marynarka, z postawionym na sztorc kołnierzem, stanowiła dość wątpliwą ochronę przed niesioną wiatrem mżawką, mimo to nieznajomy nie wyglądał na przygnębionego swym położeniem. Któż by się domyślił, że z tak nostalgicznym uśmiechem można zastanawiać się, czy poprzedni właściciel marynarki, kloszard spod mostu, przeżył uderzenie w głowę pustą butelką po winie. Z powodu złej pogody na podwórku było pusto. W pewnej chwili przez trawnik przebiegł brudny, wychudzony pies, ściskając w pysku starą kość. Nie zwrócił uwagi na samotną postać, zatrzymał się obok ławki i zaczął ogryzać zdobycz. Mężczyzna przez jakiś czas przyglądał się wygłodzonemu czworonogowi, pozornie obojętnie, ale gdyby w tej chwili spojrzał komuś w twarz, ktoś taki natychmiast zorientowałby się, że jest to obojętność udawana. Coś się działo. Coś zmieniało, choć twarz, z daleka, wciąż pozostawała tak samo sympatyczna. Nagle człowiek obnażył zęby, rozchylone wargi zadrgały, z gardła wydobył się przeciągły, zwierzęcy warkot. Pies odskoczył, jak smagnięty batem. Odwrócił się, skulony, z brzuchem przy ziemi i nisko opuszczonym pyskiem. Zaskomlał, podwijając pod siebie ogon. Stuknęły drzwi klatki schodowej. Mężczyzna momentalnie się wyprostował. W ułamku sekundy na jego twarz powróciła poprzednia łagodność. Nonszalanckim ruchem przygładził przemoczone włosy, nie wzbudzając zainteresowania wyłaniającej się zza drzwi pary w średnim wieku. Zajęci rozmową, zapewne nie zauważyli ani jego, ani uciekającego w popłochu psiaka. Ona niosła kwiaty w szeleszczącym celofanie, on pobrzękiwał samochodowymi kluczykami. Nieznajomy odczekał, aż odjadą, po czym wstał z ławki. Mijając miejsce, w którym podwórkowy kundel porzucił swą śmietnikową kość, raz jeszcze zlustrował opustoszałe podwórko i schylił się, podnosząc oślinioną zdobycz. Schował kość do kieszeni i powolnym, spacerowym krokiem zbliżył się do domofonu. Nacisnął przycisk. – Słucham? – rozległ się zniekształcony dziewczęcy głos. – Czy zastałem pana Arkadiusza Szyszko? – Zaraz… – Stuknęła odkładana słuchawka, a po dłuższej chwili ponownie zachrobotał mikrofon. – On jest chory – wyjaśniła dziewczynka. – Nie może podejść. – Proszę mu powiedzieć, że przyszła pani doktor. Proszę powiedzieć, że pani doktor wie, jak zlikwidować ból. – Czy… – Powiedz to bratu, dziecko – nalegał mężczyzna i nagle sympatyczne rasy jego twarzy rozwiały się, jak zdmuchnięte wiatrem. – Powiedz to bratu, bo jak się dowie, że mu nie pomogłaś, może być zły. Wiesz, że potrafi być zły, prawda? Słuchawka szczęknęła po raz wtóry, bez słowa komentarza. Czas mijał i nic się nie działo. Nieznajomy czekał wytrwale pod skąpym daszkiem, który, co prawda, chronił przed deszczem, lecz przed wiatrem wcale; czekał i czekał, choć kto inny na jego miejscu pewnie dawno by zrezygnował. Cierpliwość została wynagrodzona. – O co chodzi? – usłyszał w domofonie zmęczony, zbolały głos, po którym tylko ktoś, kto bardzo dobrze znał Arka Szyszko, mógł go rozpoznać. – Pan był dziś rano na pogotowiu? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Za dużo postmodernizmu w mieście
— Agnieszka Szady
Mała Esensja: Idealny pierwszy kontakt
— Marcin Mroziuk
Sztuczni ludzie-nieludzie i potwory
— Konrad Wągrowski
Drzazga w pamięci
— Eryk Remiezowicz