Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Kochański
‹Baszta Czarownic›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBaszta Czarownic
Data wydania13 października 2003
Autor
Wydawca MAG
ISBN83-89004-53-4
Cena23,-
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Baszta Czarownic

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Kochański
« 1 2 3 4 »

Krzysztof Kochański

Baszta Czarownic

– Przepraszam panią… Tak naprawdę to my wcale… – Niespodziewanie chłopak zamilkł. Wyprostował się i z niedowierzaniem rozejrzał po herbaciarni, jakby nagle znalazł się tu po raz pierwszy w życiu.
– O jasna cholera! – Ostrożnie dotknął palcami brzucha. Nacisnął, rozciągając usta w mimowolnym uśmiechu. Zarechotał głośno, niczym przedszkolak, u którego mutacja pojawiła się ładnych kilka lat za wcześnie.
– Nic nie czuję – wykrztusił, zachwycony.
– Oczywiście – odparł mężczyzna. – Ból nie tkwił w brzuchu. Tkwił tutaj. – Postukał się w skroń wskazującym palcem.
– To kawał, prawda? – odezwała się barmanka. Prawą dłonią poprawiła swe nieskazitelnie czarne włosy. – Robicie mnie w konia! Zmówiliście się, tak?
Milczeli.
– Czekam na cholerne wyjaśnienie! – nalegała dziewczyna.
– Dlaczego cholerne? – zapytał Maciek, wciąż błogo się uśmiechając. Żółtawa bladość powoli znikała z jego twarzy.
Barmanka wzruszyła ramionami. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale ubiegł ją nieznajomy:
– A ten drugi?
Pytanie było skierowane do Maćka. Młodzieniec uciekał ze wzrokiem, a jego uśmiech znacznie przygasł.
– Nie wiem… Szycha… to znaczy, Arek… On bywa zawzięty.
– Lepiej, żeby przyszedł. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że dzisiejszy dzień jest ostatnim dniem pracy tej pani jako barmanki.
– Hola! – zaprotestowała zdecydowanie dziewczyna. – Chyba ja sama lepiej… – przerwała, by po chwili zapytać westchnieniem. – To jakaś nowa sztuczka? Znowu pan zaczyna?
– Czy jeśli… – Maciek nie zwrócił uwagi na jej słowa. Wyczekująco wpatrywał się w twarz mężczyzny przy barze. – To nie minie samo, prawda?
– Nie minie.
– W takim razie chyba po niego pójdę. – Maciek kiwnął kilkakrotnie głową. Pociągnął nosem. – Jak zobaczy, że ze mną jest okej… – Uśmiechnął się szerzej.
– Idź. Dobrze by było, gdyby zdążył wrócić.
Maciek westchnął. Zamrugał, po czym, otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zmienił zdanie. Jednak, będąc już przy drzwiach, odwrócił się.
– Jak pan to zrobił?
– Nie powiem ci – odparł mężczyzna.
Maciek westchnął raz jeszcze, uśmiechnął się przepraszająco i wyszedł.
Przez dłuższy czas posągowa barmanka przypatrywała się w milczeniu samotnemu klientowi herbaciarni, popijającemu wino z gazowanym napojem. On najpewniej czuł na sobie jej wzrok, lecz ani przez chwilę nie dawał tego po sobie poznać. Sączył drinka z aktorską obojętnością.
– Więc jak pan to zrobił? – spytała.
– Już nie myśli pani, że byliśmy w zmowie?
– Sama nie wiem.
– Jak to zrobiłem? – powtórzył mężczyzna z cokolwiek zdziwioną miną. – Mógłbym wyjaśnić to i owo, ale wytłumaczyć… Nie. Tego się chyba nie da wytłumaczyć. Przynajmniej dopóki nie poznamy się lepiej.
Odwróciła się na pięcie i wyprostowała. Rysy sfinksowej twarzy się wygładziły.
– Nie jest pan dla mnie za stary? – powiedziała, wypatrując czegoś za oknem, za którym uśpiona sygnalizacja świetlna mrugała pomarańczowym światłem.
Wcale się nie oburzył, wręcz przeciwnie, znów wyglądał na zakłopotanego. Odstawił ze stukiem szklankę.
– Myli się pani – zaprotestował. – Ale to moja wina, jak najbardziej moja, powinienem przewidzieć, że mogę zostać opacznie zrozumiany. Wszystko przez to, że wciąż nie mogę opanować waszego sposobu myślenia…
– Waszego? – podchwyciła słowo.
– Dzisiejszych młodych ludzi.
– Ach! – Zerknęła na jego twarz. – Aż tak stary to znowu chyba pan nie jest. – Przymrużyła powieki, w piwnych oczach zamigotały iskierki. – Tak przed czterdziestką… Nie ma pan jeszcze czterdziestki, prawda?
– Czterdzieści? – zastanowił się. – Prawie pani trafiła.
Zaśmiała się.
– To takie śmieszne?
– Śmieję się, bo pan się zastanawiał. Jak można się zastanawiać nad swoim wiekiem?
Wzruszył ramionami.
– Już nie muszę się śpieszyć z tym winem?
– Nie musi pan.
– To dobrze. – Nadal mam nadzieję, że drugi chłopak jednak tu wróci. Wolałbym przy tym być.
Barmanka niecierpliwie pokręciła głową.
– Wyrzuty sumienia?
– Można tak to nazwać. Niepotrzebnie się odzywałem. Powinienem był milczeć. Poniosło mnie, przyznaję. To chyba przez ten alkohol.
Znowu ją rozśmieszył.
– Wypił pan zaledwie dwie lampki wina, w dodatku z mirindą. Co za pomysł pić wino z mirindą?
– To bardzo dobry zestaw. – Popatrzył na swoją szklankę, z zawartością koloru gnojówki. – Pewien człowiek twierdził, że wino w Słupsku pije się właśnie w ten sposób. Nabrał mnie?
SOBOTA. Ul. Nowowiejska.
Wyglądał sympatycznie. Twarz miał pogodną, spojrzenie łagodne; szerokie, wyraźnie wykrojone usta naturalnie układały się w ślad uśmiechu. Siedział na ławce przed blokiem i obserwował drzwi do klatki schodowej. Tkwił tu już od dłuższego czasu, choć dzień był pochmurny i zimny, a on nie miał na sobie płaszcza. Przykusa, kraciasta marynarka, z postawionym na sztorc kołnierzem, stanowiła dość wątpliwą ochronę przed niesioną wiatrem mżawką, mimo to nieznajomy nie wyglądał na przygnębionego swym położeniem. Któż by się domyślił, że z tak nostalgicznym uśmiechem można zastanawiać się, czy poprzedni właściciel marynarki, kloszard spod mostu, przeżył uderzenie w głowę pustą butelką po winie.
Z powodu złej pogody na podwórku było pusto.
W pewnej chwili przez trawnik przebiegł brudny, wychudzony pies, ściskając w pysku starą kość. Nie zwrócił uwagi na samotną postać, zatrzymał się obok ławki i zaczął ogryzać zdobycz. Mężczyzna przez jakiś czas przyglądał się wygłodzonemu czworonogowi, pozornie obojętnie, ale gdyby w tej chwili spojrzał komuś w twarz, ktoś taki natychmiast zorientowałby się, że jest to obojętność udawana. Coś się działo. Coś zmieniało, choć twarz, z daleka, wciąż pozostawała tak samo sympatyczna.
Nagle człowiek obnażył zęby, rozchylone wargi zadrgały, z gardła wydobył się przeciągły, zwierzęcy warkot. Pies odskoczył, jak smagnięty batem. Odwrócił się, skulony, z brzuchem przy ziemi i nisko opuszczonym pyskiem. Zaskomlał, podwijając pod siebie ogon.
Stuknęły drzwi klatki schodowej.
Mężczyzna momentalnie się wyprostował. W ułamku sekundy na jego twarz powróciła poprzednia łagodność. Nonszalanckim ruchem przygładził przemoczone włosy, nie wzbudzając zainteresowania wyłaniającej się zza drzwi pary w średnim wieku. Zajęci rozmową, zapewne nie zauważyli ani jego, ani uciekającego w popłochu psiaka. Ona niosła kwiaty w szeleszczącym celofanie, on pobrzękiwał samochodowymi kluczykami.
Nieznajomy odczekał, aż odjadą, po czym wstał z ławki. Mijając miejsce, w którym podwórkowy kundel porzucił swą śmietnikową kość, raz jeszcze zlustrował opustoszałe podwórko i schylił się, podnosząc oślinioną zdobycz. Schował kość do kieszeni i powolnym, spacerowym krokiem zbliżył się do domofonu. Nacisnął przycisk.
– Słucham? – rozległ się zniekształcony dziewczęcy głos.
– Czy zastałem pana Arkadiusza Szyszko?
– Zaraz… – Stuknęła odkładana słuchawka, a po dłuższej chwili ponownie zachrobotał mikrofon.
– On jest chory – wyjaśniła dziewczynka. – Nie może podejść.
– Proszę mu powiedzieć, że przyszła pani doktor. Proszę powiedzieć, że pani doktor wie, jak zlikwidować ból.
– Czy…
– Powiedz to bratu, dziecko – nalegał mężczyzna i nagle sympatyczne rasy jego twarzy rozwiały się, jak zdmuchnięte wiatrem. – Powiedz to bratu, bo jak się dowie, że mu nie pomogłaś, może być zły. Wiesz, że potrafi być zły, prawda?
Słuchawka szczęknęła po raz wtóry, bez słowa komentarza. Czas mijał i nic się nie działo. Nieznajomy czekał wytrwale pod skąpym daszkiem, który, co prawda, chronił przed deszczem, lecz przed wiatrem wcale; czekał i czekał, choć kto inny na jego miejscu pewnie dawno by zrezygnował.
Cierpliwość została wynagrodzona.
– O co chodzi? – usłyszał w domofonie zmęczony, zbolały głos, po którym tylko ktoś, kto bardzo dobrze znał Arka Szyszko, mógł go rozpoznać.
– Pan był dziś rano na pogotowiu?
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Za dużo postmodernizmu w mieście
— Agnieszka Szady

Tegoż twórcy

Mała Esensja: Idealny pierwszy kontakt
— Marcin Mroziuk

Sztuczni ludzie-nieludzie i potwory
— Konrad Wągrowski

Drzazga w pamięci
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.