Prezentujemy pięć pierwszych rozdziałów powieści Elizabeth Moon „Przeciw wszystkim”. Książka, będąca ostatnim tomem cyklu „Esmay Suiza”, ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.
Elizabeth Moon
Przeciw wszystkim
Prezentujemy pięć pierwszych rozdziałów powieści Elizabeth Moon „Przeciw wszystkim”. Książka, będąca ostatnim tomem cyklu „Esmay Suiza”, ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.
Elizabeth Moon
‹Przeciw wszystkim›
Notka dla czytelników
Czytelnicy znający Zmianę dowództwa zauważą, że ostatnia część tamtej książki pokrywa się czasowo z pierwszą częścią tej. Pierwszy rozdział zaczyna się po wybuchu buntu, a przed drugim morderstwem.
Nowym czytelnikom zaś może się przydać wprowadzenie.
Familie Regnant to polityczny sojusz wielkich rodzin; aktualnie zajmują one setki układów gwiezdnych. Przed stuleciami ich rodzinne milicje połączyły się, tworząc Zawodową Służbę Kosmiczną, która miała pilnować kosmicznych szlaków i bronić Familii przed atakami z zewnątrz.
W poprzedniej książce, Zmiana dowództwa, długotrwałe tarcia i niepokoje w ZSK doprowadziły do wybuchu buntu w części Floty.
Buntownicy zaatakowali planetę szkoleniową Floty, Copper Mountain, i uwolnili część skazańców ze ściśle pilnowanego więzienia na samotnej wyspie, a resztę zmasakrowali. Zamierzali również przejąć placówkę badawczą pracującą nad nowym uzbrojeniem, ale lojaliści zdołali temu zapobiec, przynajmniej chwilowo. Niestety, buntownikom udało się zniszczyć ich transportery i lojaliści zostali uwięzieni na wyspie.
Rozdział pierwszy
Copper Mountain, Placówka Badawcza Uzbrojenia Floty
Nagi szczyt Drugiego Czubka smagał zimny wiatr. Chorąży Margiu Pardalt czuła, jak łzawią jej od tego oczy. Był już jasny dzień i wiatr dawno przegnał smród płonących samolotów. Gdzie są buntownicy? Na pewno wylądują tu, by zdobyć broń, która właśnie tutaj powstawała. Czy wiadomość, którą próbowała wysłać przy użyciu antycznej techniki, do kogoś dotarła, czy też buntownikom uda się zrealizować cały plan? I kiedy przylecą… aby ją zabić?
– To głupie – odezwał się profesor Gustaw Aidersson. W żółtej skórzanej kurtce założonej na Osobisty Kombinezon Ochronny i dziwacznej zielonej czapce na głowie wyglądał bardziej jak włóczęga niż genialny naukowiec. – Kiedy byłem dzieckiem, wyobrażałem sobie, że jestem rozbitkiem na wyspie i muszę jakoś dotrzeć do domu. Miałem tysiące pomysłów, każdy bardziej szalony od poprzedniego. Zbudowanie łodzi z ogrodowej huśtawki babki, samolotu z kolektora słonecznego czy komunikatora z miksera, kłębka sznurka, dwóch filiżanek i szydełka.
Margiu zastanawiała się, czy powinna coś powiedzieć. Nie czuła już uszu z zimna.
– No i proszę, oto tkwimy teraz na tej pięknej wyspie. Powinienem zorganizować jakiś sprzęt do zejścia po urwisku i zbudować łódź żaglową. Wie pani, zbudowałem kiedyś żaglówkę, ale z drewna z tartaku. I nawet żeglowałem na niej i nie zatonęła. Oczywiście nie pomieściłaby nas wszystkich.
– Sir, czy nie sądzi pan, że powinniśmy wrócić do środka? – spytała Margiu.
– Chyba tak. – Ale nie ruszył się. – Tylko że na tej cholernej wyspie nie ma z czego zrobić łodzi czy samolotu. – Rzucił spojrzenie na poczerniałe plamy w miejscach, gdzie stały ich transportery, a potem spojrzał na Margiu i kąciki jego ust wykrzywiły się w szelmowskim uśmiechu. – Kiedy źli chłopcy dysponują jedynym środkiem transportu, można zrobić tylko jedno.
– Sir?
– Skłonić ich, żeby go nam oddali – odpowiedział i ruszył do środka budynku tak szybko, że Margiu została w tyle. Dogoniła go dopiero przy drzwiach.
– Skłonić?
– To szalony pomysł, ale, na Boga, jeśli się uda, będzie świetna zabawa – powiedział. – Rozejrzał się po pokoju pełnym naukowców i wojskowych. – Słuchajcie, mam pomysł!
– Ty zawsze masz jakieś pomysły, Gussie – odpowiedział jeden z uczonych. Margiu wciąż nie potrafiła zapamiętać ich nazwisk. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i rozdrażnionych. – Pewnie chcesz, żebyśmy zrobili samolot ze sprężyn do materaców czy czegoś podobnego.
– Nie. Myślałem o tym, ale mamy za mało materaców. Chcę, żeby buntownicy oddali nam prom.
– Co?!
Profesor zaczął im entuzjastycznie wyjaśniać swój plan. Wszyscy pozostali siedzieli i patrzyli na niego tępo.
Pierwszy zareagował major Garson.
– Tak, jedyny sposób, aby zdobyć środek transportu, to skłonić ich, żeby nam go oddali. Ale nie będzie to łatwe. Mają na górze znacznie więcej wojska niż my. Zresztą mogą nas spalić zamontowaną na promie bronią.
– A więc musimy ich przekonać, że nie jesteśmy aż tak niebezpieczni – stwierdził profesor. Ściągnął czapkę i wcisnął ją do kieszeni. Jego rzadka siwa grzywka pozlepiała się w tłuste pasma.
– No właśnie, czy oni wiedzą, ilu nas tu przyleciało? – zapytała Margiu. – Nie wiedzą, czy transportery były pełne, prawda? Vinet nie zdążył im wysłać żadnej wiadomości.
– Racja. I poza strzelaniną wczoraj w nocy przeważnie byliśmy ukryci. Ale byliby głupi, gdyby przylecieli tu bez zachowania środków ostrożności – rzekł major Garson. – Nigdy nie należy liczyć na głupotę przeciwnika.
– Przypuśćmy – kontynuował profesor – że używając radia Margiu, wyślemy im niby przypadkowe informacje. Spróbujemy się z nimi skontaktować, udając buntowników walczących z naukowcami…
– Nie, czekaj! – przerwał mu chudy człowieczek z gęstymi czarnymi włosami. Margiu przypomniała sobie, że ma na imię Ty. – Słuchajcie, oni wiedzą, że to lojaliści mają radio. Moglibyśmy wysłać transmisję z błaganiem o pomoc, mając nadzieję, że dotrze na kontynent. A potem przerwać. I jakąś godzinę później znowu wysłać wiadomość, udając buntowników, a potem…
– Skąd buntownicy mieliby wiedzieć, jak używać tego sprzętu? – zapytał Garson. – Ludzie szkoleni we Flocie nie znają takiego sprzętu, chyba że zetknęli się z nim gdzie indziej, tak jak chorąży Pardalt. Zresztą te urządzenia są zbyt delikatne, by nie zostały zniszczone w strzelaninie.
– Moglibyśmy powiedzieć przez radio, że jesteśmy lojalistami – zaproponowała Margiu. Pozostali spojrzeli na nią ze zdziwieniem. – I prosimy o pomoc z kontynentu, tak jak on zasugerował – wskazała na Ty. – Ale pomoc oczywiście nie nadchodzi. Jesteśmy coraz bardziej zdesperowani… Mówimy o wyłapywaniu nas przez buntowników, o ludziach zabitych w eksplozjach samolotów, a potem o braku jedzenia. Buntownicy mają wszystkie zapasy…
– Tak! To dobry pomysł – pochwalił ją profesor. – I przenosimy nadajnik z miejsca na miejsce, więc jeśli będą śledzić sygnał, dojdą do wniosku, że próbujemy pozostać w ukryciu, a potem zabierzemy go pod ziemię.
– Będziemy musieli udawać wroga – rzekł major. – Wystarczy do tego drużyna. Mamy miejscowe mundury… Mamy lokalne komunikatory… tylko ludzie muszą się odpowiednio zachowywać.
– No dobrze, ale co zrobimy, jeśli zdobędziemy prom? Zawsze mogą nas zestrzelić, zanim dokądkolwiek dolecimy.
– Nie tak łatwo, jeśli przylecą na dół promem szturmowym, sir – powiedział jeden z neurowspomaganych marines. – Są opancerzone i bardzo łatwe do manewrowania.
– I tu pojawia się pytanie: kto będzie go pilotował?
– Ja mam licencję na promy – odezwał się jeden z pilotów. – Ken nie, ale Bernie też może.
– Jeśli ma pan kwalifikacje do pilotowania promów szturmowych, co pan robi za sterami wodnopłatów?
– Flota ma znacznie więcej pilotów promów niż wodnopłatów. – Pilot rozłożył ręce. – Tylko kilku z nas grzebie się w staromodnym sprzęcie.
– Bob, a co z Zedem?
– Na promie szturmowym? Żaden problem, Gussie. Zmieści się i będziemy mogli go użyć. Jak już mówiłem, mógłby ukryć nawet wyspę, a co dopiero prom.
Profesor zerknął na Garsona.
– W takim razie, majorze, proszę nas podzielić na lojalistów i buntowników, dać mi trzech ludzi z przeszkoleniem technicznym… i przygotować nam scenariusz gry.
– Będziemy musieli coś zrobić z tymi ciałami – zauważył Garson, wskazując na leżące w kącie trupy.
Margiu nigdy wcześniej nie miała do czynienia z naukowcami, dlatego na podstawie przygodowych kostek wyobrażała sobie, że są to ludzie obdarzeni ogromną inteligencją, którzy z wielką starannością zajmują się jakimiś tajemniczymi zagadnieniami. Do tego powinni być samotni, żeby nic ich nie rozpraszało, poważni, trzeźwi i roztargnieni.
A tymczasem oni zachowywali się jak przedszkolaki, tracili cenny czas na odgrywanie jakiejś niezrozumiałej gry, śpiewanie piosenek, opowiadanie kalamburów i rzucanie obelg, co kilka chwil przerywane wybuchami śmiechu.
– No dobrze, więc pozwolimy im sprowadzić na dół statek i zabierzemy się stąd?
– Będziemy mieli na pokładzie Zeda. Nie zobaczą nas.
– Zobaczą w miejscu, gdzie byliśmy, przesuwającą się dziurę – powiedział Swearingen. – W atmosferze znacznie trudniej jest cokolwiek ukryć.