WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2005 |
Data wydania | 6 grudnia 2005 |
Redakcja | Konrad Walewski, Lech Jęczmyk |
Wydawca | Solaris |
Cykl | Kroki w Nieznane |
ISBN | 83-89951-34-7 |
Format | 512s. oprawa twarda |
Cena | 45,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Kroki w Nieznane: Nocą w Telewizyjnym MieściePaul di Filippo
Paul di FilippoKroki w Nieznane: Nocą w Telewizyjnym Mieście– Jakieś resztki. – To na co czekamy? Kaska musi być w ruchu, żeby coś z niej było, es verdad? Uderzymy do „Arsenku Galu”? Casio zaraz odzyskał dobry humor. – Fantastiko! Dziś grają Nerveless. Może Ginko pozwoli mi się dosiąść. – No i git. Idziemy! Nad nami kręciła się psiarnia z plecakami odrzutowymi, złożona z prywatnych i publicznych brudnych harrych. Dysze dmuchały nam po głowach ciepłym powietrzem, chociaż byli wysoko. Stojąc w tych swoich latających klatkach, łapy na dżojstikach, sowie oczy na ful, patrolowali całe miasto. Jeśli tacy zobaczą, że rozkręca się zadyma lub ktoś robi dziwne rzeczy, desantują się z góry, by spacyfikować delikwentów łaskotnicami lub nawet latarami, zależy od rozwoju sytuacji. „Arsenek Galu” zajmował mały kawałeczek pustego budynku o powierzchni miliona stóp kwadratowych. Dawniej mieściła się w nim siedziba sieci telewizyjnej – jednej z wielu, którym miasto zawdzięczało swą nazwę. Odkąd niezależne sieci zostały wchłonięte do metamedium, pomieszczenia czekały na lokatorów. Teoretycznie, nadal nikt ich nie wynajmował; klub wrąbał się tu nielegalnie. Po zapłaceniu za wjazd anabolicznemu byczkowi z twarzą zakapiora weszliśmy do środka. Klub miał ściany z imipolexu, które świrowały jak koszulka Casio: biomorficzne fale i wypustki odstawiały chaotyczny taniec. Na scenie Nerveless rozkładali sprzęt, bo była młoda godzina, gdzieś koło ósmej. Dopiero drugi raz widziałem Ginka, ale poznałem go po zielonej skórze i liściastych włosach. Casio wszedł na scenę, żeby z nim pogadać, ja usiadłem przy stoliku pod ścianą i zamówiłem fiku-piwko. Casio szybko wrócił. – Ginko mówi, że dam sobie radę z megabopami. Fiku-piwko było lekarstwem na stresy, więc prawie zapomniałem o swoich problemach. – Gitowo, zmienniku. Słuchaj, walnij sobie browca, w sumie to twoja kaska. Casio więc usiadł i chwilę rozmawialiśmy o starych, dobrych czasach, gdy codziennie w ogólniaku szamało się mnemotropiny jak draże śmietankowe. – A pamiętasz, jak na rozdaniu świadectw ktoś wsypał małposkoczka do kanapek? – Jasne! Nigdy nie widziałem, żeby tylu dorosłych naraz wariowało. Panna Spencer chciała chodzić po dachu… – Było się młodym, co nie? – Byłem młodszy od ciebie, Dez. Miałem jedenaście lat, a ty już dwanaście, pamiętasz? – Tamte czasy poszły się paść, Casio. Jesteśmy dorośli i mamy masę problemów. – Gdy wyskoczyłem z tym superodkrywczym tekstem, wszystkie moje zmartwienia zalały mnie jak fale oceanu wybrzeże Kalifornii podczas Kataklizmu. Casio dobrze mi życzył, jasna sprawa, ale pomóc to on mi raczej nie mógł. Pewnie dlatego wstał i powiedział: – Dobra, Dez, idę grać. – Odszedł na kilka kroków od stolika i nagle został przyciągnięty z powrotem na krzesło, jakby miał gumkę przylepioną do dupy. – Weź no poczekaj – powiedziałem. – Koszulka ci się zrosła ze ścianą. – Wyciągnąłem podręczną latarę i laserem przeciąłem ściennego strąka, który wczepił się w materiał koszulki. Casio podziękował i odszedł. Wolno sączyłem resztki fiku-piwka i patrzyłem, jak muzycy sprawdzają sprzęt. Kiedy rozkręciły się rykraki, buczały megabopy i wszyscy się wcisnęli w kombinezony perkusyjne, zapodali swoją oryginalną kompozycję Efferent Ellie. Po czterdziestu pięciu minutach i jeszcze dwóch fiku-piwkach, które szefostwo z kulturką postawiło przyjacielowi zespołu, zgrywałem już z Casio i Nerveless. Dźwięki przelatywały przeze mnie, jakbym się nagrzał, nie wiem, muzotropami jakimiś. Tupałem nogą i trząsłem łbem jak jełop bez osłon mielinowych. Byłem już tak wgrany, że nie zauważyłem, jak Turbo wchodzi do „Arsenku” i lezie do mnie ze swoim składem. Kiedy skończył się utwór i przejrzałem na oczy, zobaczyłem ich wszystkich: Turbo i jego ulubioną lufkę Chuckie, która obejmowała go ramieniem, a także Jeetera, Hake’a, Pabla, Monę, Vala, Ziggy’ego, Peppera, Gatesa, Zane’a plus paru nieznanych mi typków. – C… c… c… c… co tam u was, bączki? – zapytałem. Milczeli z kamiennymi twarzami jak hologramy badziewnych intelrobotów pierwszego stopnia samodzielności, którym padły obwody mimetyczne. Mogłem się tylko na nich gapić. Body Artists przyszli nadzy, jeśli nie liczyć gaci z elastycznego materiału, model damsko-męski, poprawiających przepływ impulsów z receptorów wewnętrznych i zewnętrznych. Każdy wygraffitował sobie skórę brązowym, plamistym wzorem żyrafy. Wysportowane ciała prezentowały więcej mięśni niż modele w podręcznikach do anatomii. Co tu dużo gadać: Body Artists to najbardziej odjechany skład w TV City. Komando najszybszych, najwredniejszych i najzgrywalniejszych gałopałów, jacy kiedykolwiek wspinali się na słupy lub chodzili po drutach. Kto mógł się z nimi równać? Vectors? Banda cipciaków, którzy całymi dniami siedzą w matprzestrzeni? Jakoś nie rusza mnie ta ich propagandowa gadka o znikaniu ludzi w czwartym wymiarze. Hardz’n’Wetz? Głupie cepy do młócki, przeciwieństwo ich rywali, Eunuchów. Less Than Zeroes? Szczania w majty nie nazywam satori, tak jak oni. Thumbsuckers? Mam zawsze chodzić w pieluchach? Boardmen? Albo się pochlastać i walić głową w mur, by udowodnić, że nie czuję bólu? Bez jaj. Annies? Żywe kościotrupy. Naked Apes? Widziałem, jak nasz rocznik świruje po małposkoczku; o nie, na takie jazdy się nie piszę. Young Jungs? Kto chciałby nurzać się do śmierci w zbiorowej nieświadomości? Prawda jest taka, że z Body Artists konkurować mogliby jedynie Adonises lub Sapphos, choć to zboki, wiadomo, a tacy blokują mi receptory. Niesamowite uczucie. Ze wszystkich stron gapili się na mnie, a mimo to, wiecie, dreszcz mnie przechodził. Miałem przed sobą Body Artists w komplecie! Ech, gdyby przyszli zaprosić mnie do składu… Ale nie, oni tu przyszli, żeby urwać mi jaja… Nerveless grali następny numerek. Casio nie miał czasu patrzeć w moją stronę. Zresztą i tak niewiele by zdziałał. Turbo baletowym ruchem usiadł naprzeciwko mnie i posadził sobie Chuckie na kolanach. – Wiesz, co gadają, Dez? – Był zimny jak nadprzewodnik. – Że potajemnie obracasz moją Chuckie. – Daj spokój, Turbo! Komuś narąbało się w bitach parzystości. To nieprawda, mówię ci, jakaś totalna bzdura! – Rozumiem, bączku. – Turbo dokręcał śrubę, żeby mnie pogrążyć. – Moja lufka jest za kiepska dla takiego jak ty gieroja… Popatrzyłem na Chuckie, która przyglądała mi się z absolutną obojętnością. Była taka ładna… Poczułem się, jakby stanęła mi w gardle pestka z awokado. Charlotte Thach: zajebista lasencja, której rodzice (matka Hawajka, tatko z Kambodży) osiedlili się w TV City, gdy w czasie tworzenia Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku Japońce wszystkich wykopywali z dawnego stanu USA. Miała oczy zielone jak diody w stacji dysków, a apetyczne suteczki w kolorze mocnej herbaty. Gdy już się na mnie dosyć napatrzyła, wyciągnęła cud-rączkę, jakby chciała podziwiać paznokcie, czy coś w tym klimacie. Nagle – i nawet jednym mięśniem nie ruszyła! – zaczęła głośno strzelać palcami, po kolei, pyk, pyk, pyk… Słyszałem wyraźnie, choć muzyka grała. Jakoś przełknąłem tę parszywą pestkę. – Nie no, Turbo, kto by jej nie chciał… Odsunął Chuckie i nachylił się nade mną. – No i lipa, bączku. Chuckie nie jest dla każdego. To samo można powiedzieć o każdym z tego składu. Gdybyś chciał ją posunąć, pewnie wyrwałaby ci fiuta. Musi być Artysta z Artystą, inaczej ni chu-chu. Kapito? – Jasne… Turbo się wyprostował. – Pytanie: co zrobić z powalonym gościem, który rozpowiada na mieście, że bzyka się z Artystą? – Turbo, to nieporozumienie, po co miałbym się chwalić? – Przytkaj się! Myślę. – Myślał i ruszał mięśniami piersi, które goniły pod skórą jak węże. Wypociłem kupę toksyn, nim znowu się odezwał: – Jeśli zrzucimy cię z Mostu Waszyngtona, chyba wyjdziemy z tego z twarzą. – Bój się radu, Turbo! Bączku, zmienniku, to nie będzie konieczne, naprawdę… Podniósł rękę. – Żeby nas ekoharry zwinął za wywalanie gówna do rzeki? Artyści zdrowo się uśmiali. Chciałem śmiać się z nimi, ale zdołałem wykrztusić z siebie tylko jakieś żałosne: – E… e… e… – Z drugiej strony – mówił dalej Turbo, obracając rękę w łokciu o całe dwieście siedemdziesiąt stopni – gdybyś przyłączył się do Artystów, można by rozpowiedzieć, że przymierzaliśmy cię do składu od dawna, mimo tych twoich debilnych przechwałek. – O rajku, Turbo! Super, nawet nie wiesz, jak… Zerwał się z krzesła tak impulsywnie, że Chuckie musiała zrobić serię gwiazd przez całą długość sali. – Jeeter! Hake! Eskortujecie kandydata! Spadamy na sieci! |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Fantastyczne antologie: Ciężkie życie seks-zabawek
— Beatrycze Nowicka
Kroki w Nieznane: Wyglądamy w przyszłość, pamiętamy o przeszłości
— Konrad Wągrowski
Wyglądamy w przyszłość, pamiętamy o przeszłości
— Konrad Wągrowski
Do sześciu razy sztuka
— Joanna Słupek
Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański
Parada mistrzów
— Konrad Wągrowski
Trzecie wejście smoka
— Jarosław Loretz
Mój wehikuł czasu
— Artur Długosz
Wróble, strach, zła fantastyka
— Artur Chruściel
Poczucie zdumienia
— Konrad Walewski
Odkrywcy nowych ziem i mórz
— Lech Jęczmyk