Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2005›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKroki w nieznane. Almanach fantastyki 2005
Data wydania6 grudnia 2005
RedakcjaKonrad Walewski, Lech Jęczmyk
Wydawca Solaris
CyklKroki w Nieznane
ISBN83-89951-34-7
Format512s. oprawa twarda
Cena45,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Kroki w Nieznane: Nocą w Telewizyjnym Mieście

Esensja.pl
Esensja.pl
Paul di Filippo
« 1 2 3

Paul di Filippo

Kroki w Nieznane: Nocą w Telewizyjnym Mieście

Wyparzyliśmy z „Arsenku Galu” szybciej niż atmosfera z pękniętego o’neilla. Wokół mnie świat się kręcił jak polska stacja kosmiczna. Biegłem z Artystami! Wierzyć się nie chciało. Nawet nie myślałem, dokąd mnie zabierają. A przecież mogli mnie wpuścić w kanał, załatwić jak konto w banku: na zero. Mimo to było superancko. Wydawało mi się, że moje miasto jest krainą fantasy, Śródziemiem jakimś. Albo że gram główną rolę w holopornosie „Debbie Does Mars”. Powietrze, które dmuchało mi w twarz, było zimne jak paraneurony w rdzeniu sztucznej inteligencji.
Wzięliśmy kurs na zachód, w stronę parku nad rzeką. Po chwili wlokłem się na szarym końcu. Jeeter i Hake bez słowa chwycili mnie pod pachy i pomagali mi, żebym nie odstawał. W świetle brudnych lamp sodowych wpadliśmy między drzewa i gnaliśmy dalej pustymi dróżkami. Nad nami zabrzęczał brudny harry, ale nie wtrącał się w nasze sprawy.
Zatrzymaliśmy się w ciemnościach pod rozwaloną lampą. Tylko ja sapałem, mimo że Hake i Jeeter nieśli mnie przez pół mili. Teraz mnie puścili.
Ktoś pochylił się i dźwignął metalowy właz z ułamanym uchem. Artyści po kolei zeszli na dół. Ruszyłem za nimi, wciśnięty między Hake’a i Jeetera. Dygałem się jak dzieciak przed swoim pierwszym psychotropem.
Telewizyjne Miasto zajmowało kawałek ziemi o powierzchni stu akrów i kiedyś łagodnym stokiem opadało w stronę rzeki Hudson. Dzisiaj wschodnie dzielnice były zbudowane na stałym lądzie, a zachodnie na olbrzymiej platformie, pod którą biegły trakcje magnetyczne pociągów Conrail.
Kiedy zszedłem po piętnastu szczeblach drabinki, dzięki palącym się tu i tam żarówkom w drucianych osłonach mogłem zobaczyć spód miasta, czyli gwiazdozbiory zardzewiałych nitów na niebie ze stali. Z nieba złuszczała się farba.
Ostrożnie stanąłem na wąskim dwuteowniku, lecz drabinki wolałem jeszcze nie puszczać. Popatrzyłem w dół. Ze sto stóp pode mną przemknął bezszelestnie, cały oświetlony, pociąg z prędkością 180 mil/h.
Wystraszyłem się i wskoczyłem na drabinę.
– A ty gdzie, bączku? – spytał Hake z góry.
– Ee… no, dalej idę…
Wróciłem na dźwigar, zrobiłem dwa kroki i zachwiałem się jak jakiś niedorobiony Thumbsucker. Szybko się schyliłem i owinąłem rękami dwuteownik.
Hake i Jeeter zaraz mnie oderwali. Musieli iść jeden za drugim, więc nieśli mnie za ręce i nogi jak związane prosię. Modliłem się z zamkniętymi oczami.
Wreszcie poczułem, że się zatrzymali. I dawaj mną huśtać jak workiem ziemniaków! W końcu mnie zrzucili. Zastanawiałem się, jak długo będę leciał w tym stęchłym powietrzu, nim przyglebię w tory lub dach pociągu. Co poczuję? W takiej chwili to nawet chciałbym być Boardmanem.
Ale się okazało, że niedaleko pode mną jest sieć. Odbiłem się i kilka razy podskoczyłem, zanim przestała sprężynować. Dopiero wtedy otworzyłem oczy.
Wokół mnie Artyści stali lub siedzieli na siatce plecionej z grafitowych kabli. Żaden się nawet nie zachwiał. Piękniutki Turbo szczerzył zęby, jakby nażarł się odpadów promieniotwórczych.
– Witamy na sieciach, panie kandydacie. Nienajgorzej ci poszło. Miałem tu bączków, którzy pierwszym razem mdleli lub wywijali orła z drabiny. Jest szansa, że dożyjesz jutra. Dobra, idziemy!
Artyści ruszyli po sieciach. Ułożeniem ciała kompensowali najbardziej zwariowane oscylacje i wychylenia kabli. Umieli stawiać kroki tak, żeby nie stracić równowagi. Wdrapywali się na czoła fal jak powietrzni surfingowcy.
A ja? Ano pełzłem za nimi głównie na czworakach.
Tak doszliśmy do platformy wgryzionej w jeden z wielgachnych słupów, na których wspierało się miasto. Tutaj Body Artists mieli swoje laboratorium, gdzie warzyli nielegalny towar.
Nie wiedziałem, że Ziggy robi za watsona, ale kiedy zobaczyłem, jak się miota w dżungli fikuśnych aparatów do syntezy aminokwasów i chromosomów (ryba w zupie, dobre porównanie), miałem jasność jak na zdjęciu z Hubble’a, że to on jest biomagikiem, który hajcuje neurony Artystów.
Ziggy sprężał się z robotą, a ja w tym czasie musiałem patrzeć, jak Turbo dyma Chuckie. Na pewno robił to po to, żeby mi napchać piachu do silnika, więc próbowałem zachować obojętność. Nawet kiedy Chuckie… Kurde, wolę o tym nie mówić, w każdym razie zrobiła to w pozycji przekraczającej, na mój rozum, możliwości człowieka.
Wreszcie Ziggy dał mi wyrąbistą szklanę robaczego wywaru.
– No chwytaj się, bączku – powiedział z dumą starego fachury, jakby był samym Crickiem. – Zaraz się dowiesz, co znaczy być B-Artystą.
Wolałbym nie kosztować tej brei, ale cóż, wyżłopałem wszystko na jeden łyk. I prawie się zrzygałem od samego posmaku.
Pół godziny później czułem już zmianę. Wstałem i zszedłem na sieć. Turbo i jeszcze paru rozhuśtali kable. Nie straciłem równowagi. Nawet kiedy stanąłem na jednej nodze. I potem na ręce.
– Dobra, bączku, nie kozakuj – zadrwił Turbo na koniec. – Daliśmy ci coś na podrasowanie receptorów, ekstero, intero i proprio, do tego na wzmocnienie miofibryli i osłabienie skutków zmęczenia. Wszystko to prowizorka, jak cmoktanie się z kurwą. No więc nie traćmy czasu.
Turbo myknął po sieci, a ja za nim.
– Innych nie bierzesz? – zapytałem.
– Nie, Dez. Będziemy tylko ty i ja, dwóch dobrych zmienników.
Tą samą drogą wracaliśmy na górę. Kiedy szedłem po stalowej belce bez niczyjej pomocy, czułem się jak król świata. Znowu biegliśmy ulicami miasta. Tym razem łatwo za nim nadążałem. Ale może po prostu dawał mi fory, może chciał uśpić moją czujność? Postanowiłem wrzucić trochę na luz… jeśli to będzie możliwe.
W końcu znaleźliśmy się na południowej granicy TV City. Przed nami wznosił się najwyższy budynek w całym starym Nuevo Yorku, w którym kiedyś staruszek Trump miał swój sztab, zanim zwyciężył w wyborach prezydenckich i został bestialsko zabity. Sto pięćdziesiąt pięter ze szkła i żelbetu, mnóstwo wcięć, gzymsów i załomów.
– A teraz mała wspinaczka – oświadczył Turbo.
– Jaja sobie ze mnie robisz, bączku? Tutaj masz wszędzie gładkie ściany.
– Wcale nie. Stare postmodernistyczne gmaszyska mają tę zaletę, że budowano je z fantazją. Jest się czego chwycić.
Wczepił się rurę i wystrzelił na pierwsze piętro. Tak szybko za nim grzać nie mogłem, ale pogrzałem, możecie mi wierzyć, pogrzałem… Zrzuciłem buty i po chwili byłem tuż za nim. Trochę się bałem, i co z tego? Miałem niesamowitą fazę, rozpierała mnie energia i myślałem, że zaraz eksploduję.
Do pięćdziesiątego piętra wspinało mi się superancko. Turbo nie odskoczył ode mnie: czego on się chwytał, chwytałem się ja. Raz nawet odpowiedziałem uśmiechem na jego uśmiech. Nie przeczuwałem, że to wszystko dla zmyły.
Gdzieś przy sześćdziesiątym piętrze zatrzymaliśmy się na szerokim gzymsie, by nieco odpocząć. Nie patrzyłem w dół, bo wiedziałem, że mimo wyostrzonego zmysłu równowagi sam widok ziemi z tej wysokości zatrze mi silniki.
Zajrzeliśmy do oświetlonego pokoju, w którym robot pilnie odkurzał dywaniki. Waliliśmy w szybę, ale nie zwrócił na nas uwagi. Postanowiliśmy wspiąć się wyżej.
W połowie drogi Turbo zaczął się popisywać. Byłem coraz bardziej zmęczony, a jemu jak gdyby przybywało sił. Kiedy się drapałem po ścianie, skikał wokół mnie, robił głupie miny i na wszystkie sposoby uprzykrzał mi życie.
– Zlecisz na pysk, Dez. Specjalnie cię tu zaciągnąłem. Nigdy już się nie zbliżysz do Chuckie, kumasz? Zostanie po tobie mokra plama na chodniku, kałuża rozlanych molekuł.
I tak się znęcał nade mną. Ignorowałem go dość długo, aż nagle powiedział:
– Kurde, ten Ziggy ostatnio ma dziurawą pamięć. Nawet nie bierze mnemotropin. Ciekawe, czy dobrze obliczył czas działania. Głupio byłoby, gdybyś właśnie wracał do normy.
– Nie powiesz chyba…
Odruchowo obejrzałem się na niego. Wisiał głową w dół, uczepiony gzymsu palcami nóg. Przy okazji zobaczyłem ziemię. Telewizyjne Miasto wyglądało jak model w skali 1:100 gdzieś w holograficznym studiu.
Sparaliżowało mnie. Wyraźnie usłyszałem pęknięcie paznokcia.
– Co jest, Dez? Wymiękasz?
Szyderczy ton zmobilizował mnie do działania. Przecież nie będę spadał tyle pięter i słuchał jego idiotycznego śmiechu!
– Ścigajmy się resztę drogi – zaproponowałem.
Wtedy zaszła w nim zmiana.
– Nie ma sensu, zmienniku. Wchodź powoli, od gzymsu do gzymsu.
No i tak zrobiłem, pokonałem te siedemdziesiąt pięć pięter. Na górze była iglica i maleńka platforma, z czterech stron otoczona barierką, nie większa chyba od maty łazienkowej.
Przelazłem przez barierkę, usiadłem na skraju i zacząłem majtać nogami. Czułem się wypompowany, więc nie zdziwiłem się, kiedy Turbo powiedział:
– Przestało działać, Dez, to nie żarty. Na twoim miejscu nie schodziłbym po ścianie. Zresztą i tak za moment będzie tu brudny harry. Pokiblujesz roczek przy dobrym sprawowaniu. Poszukaj nas, kiedy wyjdziesz.
Zaczął schodzić głową w dół, kręcąc tyłkiem na boki.
I stąd ta cała sytuacja. Dendryty mi zdychają, a ja nie wiem, kurwa, jak zejść!
przekład Dariusz Kopociński
koniec
« 1 2 3
14 grudnia 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.