WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | 1632 |
Tytuł oryginalny | 1632 |
Data wydania | 24 kwietnia 2006 |
Autor | Eric Flint |
Przekład | Michał Bochenek, Barbara Giecold |
Wydawca | ISA |
Cykl | Odłamki Assiti |
ISBN | 83-7418-097-8 |
Format | 480s. 115×175mm |
Cena | 34,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
1632Eric Flint
Eric Flint1632Następnie podszedł do jeepa Dana i wyjął stamtąd strzelbę. Znalazł też dwa opakowania z nabojami. Jedno zawierało naboje kaliber 10,16 milimetra, zaś w drugim był gruby śrut kaliber 8,38 milimetra; właśnie takimi pociskami broń była teraz załadowana. Wyciągnął sześć nabojów do strzelby i upchnął je w kieszeniach spodni. Z całym tym arsenałem czuł się jak człapiąca kaczka. „Pieprzyć to. Wolę być kaczką uzbrojoną po zęby niż wystawioną na odstrzał”. Tymczasem Sharon wraz z Hobbsem umieścili Dana na tylnym siedzeniu furgonetki. Jenny Lynch doszła już do siebie na tyle, że mogła im pomóc. Kilkadziesiąt sekund później pojazd był już w drodze powrotnej do liceum. Związkowcy zgromadzili się wokół Mike’a. Każdy z nich miał w ręku broń. W większości były to pistolety; tylko Frank miał swój ukochany karabin powtarzalny winchester, a Harry Lefferts… – Na litość boską, Harry – wybuchnął Mike. – Postaraj się, żeby Dan cię z tym nie zobaczył. Harry wyszczerzył zęby. Był rówieśnikiem Darryla – a także jego najlepszym kumplem – i podobnie jak on miał dosyć beztroskie podejście do życia. – A co złego jest w obrzynie? – zapytał. Potem wskazał podbródkiem pozostałych kolegów. – A każdy z nich niby jest w porządku? Chyba jeszcze jedna nielegalna spluwa nie robi różnicy? W końcu jesteśmy tutaj sami swoi. Kilka osób zachichotało. Mike skrzywił się. – No dobra, ale z czymś takim musisz podejść zajebiście blisko. Pamiętaj, że tamci nosili zbroje. Odwrócił się do doktora i wręczył mu opakowanie z pociskami kaliber 10,16 milimetra, które znalazł w schowku na rękawiczki. Nie był specjalnie zaskoczony, widząc, z jaką wprawą lekarz przeładowuje broń. – Nieźle was wyszkolili w tej piechocie – mruknął. Nichols prychnął. – Taaa, jasne, w piechocie. Umiałem się z tym obchodzić, zanim skończyłem dwanaście lat. – Zważył automat w dłoni. – To jest szkolenie Blackstone Rangers. Dorastałem o rzut kamieniem od Sześćdziesiątej Trzeciej i Cottage Grove. Czarnoskóry doktor rzucił białym szelmowskie spojrzenie. – Panowie – powiedział – piechota morska czuwa nad wami. Nie wspominając o najgorszym getcie w Chicago. Do roboty. Górnicy uśmiechnęli się szeroko. – Fajnie, że jest pan z nami, doktorze – rzucił Frank. Mike odwrócił się i ruszył w kierunku ściany. – Słyszeliście, panowie. Do roboty. Rozdział 3 Mike stanął na samochodzie Jenny i zaczął się wspinać. Gdy tylko oparł stopę na ścianie, na pojazd posypały się kolejne grudy ziemi. Złorzecząc pod nosem, zdołał jakoś wgramolić się na górę. Tam w pierwszej kolejności obejrzał swój smoking. Efekt wyczynu sprzed chwili – a także rzucenia się na ziemię na początku strzelaniny – był taki, że eleganckie niegdyś ubranie nadawało się teraz tylko na szmatę do podłóg. „W wypożyczalni nie będą zbyt szczęśliwi, ale…”. Podał Frankowi dłoń i pomógł mu się wspiąć. – Ostrożnie – napomniał go. – Ta ściana jedynie wygląda na solidną przez to, że tak błyszczy, ale to tylko zwykła ziemia. Przez ten czas, gdy Frank pomagał następnym wgramolić się na górę, rozejrzał się po okolicy. Po nowej okolicy. To, co ujrzał, potwierdziło jego przypuszczenia. „W obecnej chwili wypożyczalnia to prawdopodobnie jeden z najmniej ważnych problemów”. Okazało się, że „ściana” wcale nie jest żadną ścianą. Była to po prostu krawędź ciągnącej się w dal równiny. Ale w północnej części Wirginii Zachodniej nigdzie nie było tak wielkiej połaci płaskiego terenu. Słońce zaś… – Co się dzieje, Mike? – Frank przerwał jego rozważania. – Nawet to cholerne słońce jest po drugiej stronie. Przecież powinno być tam. – Wskazał na południe. „A może to nie jest południe? Sądziłbym raczej, że stoimy twarzą na północ, a nie na wschód, tak jak powinno być”. Szybko odsunął te myśli na bok. Później. Teraz są ważniejsze sprawy na głowie. Znacznie ważniejsze. Równina była gęsto porośnięta drzewami, jednak nie na tyle gęsto, żeby Mike nie dostrzegł jednej… dwóch… trzech chat stojących wśród pól. Najbliższa z nich była oddalona o niecałe sto metrów. Wystarczająco blisko, żeby uważnie się przyjrzeć. – Jezu – syknął Frank. Dwie dalsze chaty stały w płomieniach. Ta najbliższa była budowlą całkiem sporych rozmiarów. W przeciwieństwie do znanych Mike’owi chat, zbudowana była głównie z kamienia. Ręcznie ciosanego, jak zdołał zauważyć. I gdyby nie to, że chata sprawiała wrażenie aktualnie zamieszkanej (ta pełna godności atmosfera panująca w miejscu, w którym ludzie pracują), Mike mógłby przysiąc, że ogląda średniowieczny budynek. Oględziny domostwa zajęły mu jednak tylko dwie sekundy. W gospodarstwie nadal „pracowano”, ale przy biernym udziale gospodarzy. Zacisnął zęby. Wyczuł, że stojącego obok Franka również ogarnia wściekłość. Obejrzał się. Wszyscy górnicy stali obok siebie, wytrzeszczając oczy na rozgrywającą się przed ich oczami scenę. – Dobra, panowie – powiedział łagodnie. – Widzę sześciu skurwieli. Być może w środku jest ich więcej. Trzech napastuje kobietę na podwórku. Pozostali trzej… Ponownie spojrzał na ten przerażający obraz. – Właściwie nie wiem, co oni robią. Chyba przybili tamtego faceta do drzwi i teraz go torturują. Powoli i delikatnie Frank umieścił nabój w komorze karabinu. I chociaż kompletnie nie współgrało to z jego strojem, w tym momencie sprawiał wrażenie zawodowego mordercy. – Jaki mamy plan? – zapytał. – W gruncie rzeczy nie jestem gliniarzem – wycedził Mike przez zęby – a raczej nie mamy czasu, żeby się bawić w szukanie kajdanków w jeepie Dana. – Spojrzał z furią na tę scenę gwałtu i przemocy. – Nie zamierzam im odczytywać ich praw. Po prostu trzeba ich, kurwa, zabić. – Jak dla mnie w porządku – warknął Darryl. – Nie mam nic przeciwko karze śmierci. Nigdy nie miałem. – Ja również – mruknął inny górnik. Był to Tony Adducci, postawny mężczyzna świeżo po czterdziestce. Podobnie jak w przypadku wielu tutejszych górników, w żyłach Tony’ego płynęła włoska krew, co zresztą widać było po cerze i rysach twarzy. – Kompletnie nic. Tony, tak samo jak Mike, trzymał w ręku pistolet. Lewą dłonią pospiesznie zdjął krawat i ze złością wepchnął go do kieszeni. Pozostali wzięli z niego przykład. Żaden jednak nie zdjął marynarki. Wszyscy byli doświadczonymi myśliwymi i wiedzieli, że ich popielate, brązowe i granatowe marynarki będą stanowiły znacznie lepszy kamuflaż niż białe koszule. Po zdjęciu krawatów (lub w przypadku Mike’a muszki) górnicy rozpięli kołnierzyki koszul. Pierwszy raz w życiu „zapolują” w odświętnym ubraniu, mając na nogach eleganckie buty zamiast trepów. Mike ruszył pod osłoną kępy drzew w kierunku budynku. „Brzozy – zarejestrował mimochodem. – To też nieco dziwne”. Głównie jednak niepokoił go fakt, że smukłe pnie drzew nie zasłaniały ich tak, jak by sobie tego życzył. Na szczęście bandyci byli zaprzątnięci swymi rozrywkami i zupełnie nie zwracali uwagi na to, co się dzieje wokół. Górnicy zbliżyli się niezauważeni i przykucnęli, ukryci za drzewami tuż na granicy podwórza. Gwałcona kobieta była nie więcej niż dwanaście metrów od nich. Mike odwrócił wzrok, ale do jego uszu wciąż docierały jej rozdzierające jęki. A także ochrypły śmiech napastników. Jeden z mężczyzn – ten, który przyciskał ramiona kobiety do ziemi – rzucił jakąś szyderczą uwagę do tego, który przygniatał ciało ofiary. Gwałciciel odwarknął coś w odpowiedzi. Mike nie rozumiał słów, ale wydawało mu się, że mówią po niemiecku. Podczas swego pobytu w wojsku stacjonował przez rok w Niemczech, nie zapamiętał jednak niczego więcej oprócz kluczowego zwrotu „ein Bier, bitte”. – To są obcokrajowcy – mruknął Darryl. Twarz młodzieńca wykrzywiał gniew. – Za kogo oni się uważają, żeby tak, kurwa, przychodzić do nas i… Mike nakazał gestem ciszę. Znów zaczął się przyglądać bandytom. Każdy z nich miał na sobie taką samą przedziwną zbroję. Mieli też jakieś cudaczne hełmy, choć ci, którzy gwałcili kobietę, rzucili swoje na ziemię nieopodal. Mężczyźni znęcający się nad rolnikiem byli w pełnym rynsztunku, ale broń oparli o ścianę domu. Z daleka ich „karabiny” wyglądały dokładnie tak samo jak broń, z której postrzelono komendanta. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec