Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

R. Scott Bakker
‹Wojownik-Prorok›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWojownik-Prorok
Tytuł oryginalnyThe Warrior-Prophet
Data wydania7 kwietnia 2006
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklKsiążę Nicości
ISBN83-7480-010-0
Format500s. 135×205mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wojownik-Prorok

Esensja.pl
Esensja.pl
R. Scott Bakker
« 1 2 3 4 »

R. Scott Bakker

Wojownik-Prorok

Cnaiür gnał na złamanie karku, klnąc się w duchu za zgubienie drogi w niezliczonych zaułkach i uliczkach tworzących obozowisko. Wstrzymał konia przed skupiskiem galeockich namiotów, rozpiętych na masywnych ramach, i spojrzał na północ, wypatrując charakterystycznych czubków okrągłych pawilonów, w jakich mieszkali Conriyanie. Na plac przed namiotami nie wiadomo skąd wybiegły trzy kobiety: przecięły go w poprzek i zniknęły po drugiej stronie. Chwilę później przemknęła jeszcze jedna, ciemnowłosa, wykrzykująca coś niezrozumiale po ketyajsku. Na południu niebo znaczyły czarne pióropusze dymu. Wiatr na chwilę ucichł, płótna przestały łopotać.
Wpadł mu w oko granatowy płaszcz porzucony przy dogasającym ognisku. Ktoś zaczął naszywać mu czerwony Kieł na piersi…
Usłyszał krzyki. Tysiące krzyków.
Gdzie ona była?
Wiedział, co się dzieje. Ba, wiedział bardzo dokładnie, jak to się dzieje. Pierwszy ogień podłożono jako sygnał dla inrithich na polu bitwy, aby ich przekonać, że już po nich – w przeciwnym razie obóz zostałby dokładnie przeszukany, a dopiero potem zniszczony. W tej chwili Kianowie otaczali obozowisko, chciwie wypatrując łupów, najchętniej tych rozwrzeszczanych i wyrywających się. Jeżeli szybko nie znajdzie Serwë…
Spiął konia. Ruszył na północny wschód.
Wyszedł z ciasnego zakrętu przy pawilonie ozdobionym wyszytymi na płótnie zwierzęcymi totemami, wpadł w krętą uliczkę i zobaczył trzech Kianów na ozdobnie przystrojonych wierzchowcach. Odwrócili się, słysząc tętent kopyt, ale natychmiast przestali się nim interesować, jakby omyłkowo wzięli go za jednego ze swoich. Chyba się kłócili. Dobył miecza i pchnął konia do galopu. W pierwszym przejeździe zabił dwóch; wprawdzie ich odziany w pomarańcz kompan zdążył ich w ostatniej chwili ostrzec, ale nie zwrócili uwagi na jego krzyk. Zanim Cnaiür zatrzymał się i obrócił w miejscu, trzeci fanim rzucił się do ucieczki. Zamiast go ścigać, Scylvend ruszył prosto na wschód; nareszcie wiedział, gdzie jest – tak mu się przynajmniej wydawało.
Krzyk, od którego włosy zjeżyły mu się na karku, rozległ się nie dalej niż sto kroków od niego. Koń zwolnił i przeszedł w trucht, a Cnaiür stanął w strzemionach i dostrzegł przemykające wśród namiotów sylwetki. Kolejne okrzyki przerażenia rozdarły powietrze znacznie bliżej niż poprzednio – i nagle spośród otaczających go pawilonów wypadła horda cywilów: żołnierskich dziwek, żon, niewolników, skrybów i kapłanów. Jedni krzyczeli, inni z wytrzeszczonymi oczami po prostu biegli za tłumem. Niektórzy reagowali lękiem na widok barbarzyńcy i rozpaczliwie przed nim uskakiwali, inni zaś nie zwracali na niego uwagi – albo wiedzieli, że nie jest fanimem, albo zdawali sobie sprawę, że wszystkich i tak nie dałby rady usiec. Po chwili ciżba zrzedła, młodych i zdrowych zastąpili starzy i schorowani. Mignął mu Cumor, wiekowy arcykapłan Gilgaöla, ponaglany przez młodszych braci. Dziesiątki spanikowanych matek wlokły za sobą śmiertelnie wystraszone dzieci. Kawałek dalej grupa około dwudziestu rannych, pobandażowanych wojowników – Galeothów, na pierwszy rzut oka – przestała uciekać i szykowała się do obrony. Zaczęli śpiewać…
Chór chrapliwych, triumfalnych wrzasków narastał z każdą sekundą, tak jak tętent kopyt i parskanie koni…
Zatrzymał się. Wyjął miecz.
I wtedy ich zobaczył: rozbijali się wśród namiotów, łudząco podobni do armii brodzącej w przybrzeżnej, spienionej wodzie morza. Kianowie z Eumarny…
Zaskoczony Cnaiür spojrzał w dół. Młoda kobieta z zakrwawioną nogą i dzieciakiem w zawiniątku na plecach ściskała go za kolano i bełkotała błagalnie w jakimś obcym języku. Wziął zamach, żeby ją kopnąć, ale w ostatniej chwili powstrzymał się, sięgnął w dół i zgarnął ją na siodło. Rozryczała się na dobre. Zakręcił w miejscu i ruszył w ślad za uciekającymi cywilami.
Strzała świsnęła mu koło ucha.

Wiatr rozwiewał mu złociste włosy i wydymał szatę z białego brokatu.
– Padnij! – zawołał.
Oszołomiony Martemus ani drgnął. Po widocznych w dole polach przewalały się chmury kurzu i tabuny Khirgwich. Wojownik-Prorok odchylił się raz w jedną stronę, raz w drugą, schylił głowę, zakołysał się w talii, przykucnął, podskoczył… Dziwny to był taniec, niby przypadkowy, a zarazem celowy i świadomy, spokojny – i tak szybki, że oko nie mogło za nim nadążyć. Dopiero kiedy strzała trafiła Martemusa w udo, uświadomił sobie, że Prorok tańczy pod gradem pocisków.
Padł na ziemię, ściskając zranioną nogę. Cały świat wył i ryczał ogłuszająco. Ból wyciskał mu łzy z oczu, ale widział, że swazondowy sztandar stoi i mieni się w słońcu.
Słodki Sejenusie… Zaraz umrę.
– Uciekaj! – zawołał. – Uciekaj!

Kary prychał, rzęził i kwiczał. Mijali kolejne namioty, skórzane i płócienne, malowane we wzory i w paski, zdobione motywem Kła. Bezimienna kobieta w jego ramionach drżała, bezskutecznie usiłując odwrócić się do dziecka. Kianowie byli coraz bliżej, aż ziemia dudniła pod kopytami ich koni; pędzili gęsiego wąskimi dróżkami, a na nielicznych placach formowali tyralierę. Słyszał ich bojowe okrzyki i polecenia taktyczne.
Skafadi! – krzyczeli. – Jara til Skafadi!
Wkrótce mknęli już nie jedną, lecz kilkoma równoległymi uliczkami. Dwa razy musiał przycisnąć kobietę i dziecko do końskiego karku, kiedy strzały syknęły zbyt blisko.
Docisnął ostrogi. Boki karego znów spłynęły krwią. Słysząc krzyki, uświadomił sobie, że właśnie wyprzedza uciekających cywilów: nagle zewsząd otoczyli go roztrzęsieni, kulejący mężczyźni, lamentujące matki, dzieci o poszarzałych buziach. Szarpnął wodze w lewo; wiedział, że Kianowie pojadą za nim. Był przecież słynnym kapitanem Skafadich, który towarzyszy bluźniercom. Wszyscy jeńcy, których przesłuchiwał, słyszeli o nim.
Wypadł na jeden z olbrzymich placów, na których Nansurczycy ćwiczyli musztrę. Kary skoczył naprzód ze zdwojoną energią. Cnaiür sięgnął po łuk, założył strzałę na cięciwę i zastrzelił najbliższego Kiana, pędzącego za nim w morzu pyłu. Druga strzała trafiła w szyję następnego konia i cała gromada fanimów runęła na ziemię, wzburzając pióropusz kurzu.
– Zirkirtaaa! – zawołał.
Kobieta zapiszczała ze strachu. Spojrzał w przód. Dziesiątki Kianów tłoczyły się w zachodnim wejściu na plac.
Skurwysyny…
Skręcił ostro, chociaż kary zaczynał robić bokami, i pomknął w stronę północnego wyjścia; w duchu błogosławił Nansurczyków za niewolnicze umiłowanie kompasu. Chrapliwe wrzaski „Ût-ût-ût-ût!” wzniosły się pod niebo. Bezimienna kobieta załkała.
Mieszczące się w namiotach nansurskie koszary stały wzdłuż północnego skraju placu w równym szeregu, jak opiłowane zęby. Przedzielająca je luka była coraz bliżej. Kobieta na przemian to zerkała do przodu, to znów wykręcała głowę, patrząc na goniących ich Kianów; wyglądało to niedorzecznie, ale czarnowłosy maluch usiłował naśladować jej ruchy. To dziwne, pomyślał Cnaiür, że dzieci wiedzą, kiedy zachować spokój.
Niespodziewanie fanimscy jeźdźcy wyroili się również przy północnym wyjściu. Szarpnął wodze w prawo i zaczął pędzić wzdłuż szeregu przestronnych, białych namiotów, szukając choćby najmniejszej przerwy między nimi. Nic nie znalazł, pomknął więc do rogu. Od wschodu wlewało się coraz więcej Kianów, którzy wachlarzowato rozpraszali się po placu. Ci za plecami Cnaiüra byli coraz bliżej; następne strzały śmignęły mu koło głowy. Skręcił ostro i zrzucił kobietę z siodła. Dopiero teraz dziecko wydarło się na całe gardło. Cisnął jej nóż, żeby mogła rozciąć płótno namiotu…
Powietrze drżało od łoskotu kopyt i okrzyków pogan.
– Uciekaj! – ryknął. – No uciekajże!
Pochłonął go obłok kurzu.
Roześmiał się i odwrócił do Kianów.
Wyciągając miecz z pochwy płynnym ruchem uniknął cięcia sejmitara i dźgnął napastnika pod pachę. Zamaszystym cięciem strzaskał broń następnego i rozorał mu policzek, a kiedy dureń odruchowo zasłonił się ręką, przebił mu srebrną kolczugę. Krew trysnęła jak wino z przekłutego bukłaka. Zaparł się o tarczę kolejnego napastnika i grzmotnął mieczem jak maczugą: Kian przekoziołkował przez zad konia i cudem chyba wylądował na czworakach. Hełm mu spadł i potoczył się pod tratujące wszystko kopyta. Cnaiür zmienił chwyt na broni i pchnął go od góry w tył głowy.
Stanął w strzemionach i zamachnął się mieczem. Kropelki krwi bryznęły zaskoczonym napastnikom w twarz.
– Który?! – zawołał w swojej świętej mowie. Ciął na odlew pozbawione jeźdźców konie, które chwilowo oddzielały go od wrogów. Jeden padł, młócąc nogami ziemię, drugi zakwiczał i wierzgnął prosto w stłoczonych pogan. – Jestem Cnaiür urs Skiötha, najgwałtowniejszy z ludzi! – Kary na chwiejnych nogach zrobił krok do przodu. – Na rękach noszę ślady waszych ojców i braci!
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Święte rżnięcie
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Rozdzieranie jedwabiu
— Eryk Remiezowicz

Historie w historiach
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.