Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Weber
‹Księżyc Buntowników›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKsiężyc Buntowników
Tytuł oryginalnyMutineer’s Moon
Data wydania23 października 2006
Autor
Wydawca ISA
CyklDahak
ISBN83-7418-122-2
Format320s. 135×205mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Księżyc Buntowników

Esensja.pl
Esensja.pl
David Weber
« 1 2 3 4 12 »

David Weber

Księżyc Buntowników

• • •
Z „Dahaka” wystrzeliły stada miedzianych rybek. Kapsuły wypełnione lojalnymi członkami załogi przeleciały nad pokrytą lodem powierzchnią obcej planety, szukając na niej schronienia. Wśród nich znajdowały się inne, większe kształty – choć przy głównym okręcie wyglądały niczym pyłki, ich masę liczono w milionach ton – które spadały razem, wyprzedzając mniejsze kapsuły. Anu nie zamierzał pozostawać w przestrzeni, gdyż Druaga – zakładając, że jeszcze żyje – mógłby wykorzystać uzbrojenie „Dahaka”, by wybić ich lecące z szybkością podświetlną okręty-pasożyty tak łatwo, jak dziecko łapie muchy.
Inżynier siedział na fotelu dowodzenia okrętu „Osir” i przyglądał się, uśmiechając się paskudnie, jak ogromny zakamuflowany kadłub macierzystej jednostki maleje w oddali. Potrzebował tego okrętu, by wypełnić swoją misję, i nadal może go zdobyć. Kiedy programy, które ukrył w komputerach inżynieryjnych, wykonają swoją robotę, wszystkie siłownie na „Dahaku” zmienią się w stos szmelcu. Zasilanie awaryjne podtrzyma przez jakiś czas działanie głównego komputera, lecz kiedy i ono się wyczerpie, komputer padnie.
A wtedy wrak „Dahaka” będzie należeć do niego.
– Wchodzimy w atmosferę, sir – powiedziała komandor Inanna ze swojego stanowiska pierwszego oficera.
Rozdział drugi
– Papa-Mike, tu X-Ray Jeden, czy mnie słyszysz?
Radar komandora podporucznika Colina MacIntyre’a zapiszczał cicho, gdy akcelerator masy typu Copernicus cisnął kolejnych kilka ton księżycowych skał w stronę statków przechwytujących habitatu Eden Trzy. Obserwował ich ślad na radarze, ciesząc się samotnym lotem i czekając na odpowiedź drugiego punktu kontrolnego na Tierieszkowej.
– X-Ray Jeden, tu Papa-Mike – potwierdził głęboki głos. – Kontynuuj.
– Papa-Mike, tu X-Ray Jeden. Wejście na orbitę zakończone. Stąd wygląda to dobrze. Over.
– Potwierdzam, X-Ray Jeden. Chcesz wcześniej zrobić parę kółek na orbicie?
– Nie, Papa-Mike. Przecież chodzi o to, że mam to zrobić sam, prawda?
– Zrozumiano, X-Ray Jeden.
– No to do roboty. Mam zielone światło, Pasha. Potwierdzasz?
– Potwierdzam, X-Ray Jeden. Widzimy, że zbliżasz się do krańca naszego zasięgu, Colin. Za dwadzieścia sekund stracimy kontakt. Możesz zaczynać ćwiczenie.
– Papa-Mike, X-Ray Jeden potwierdza. Do zobaczenia za chwilę.
– Roger, X-Ray Jeden. I tak ty stawiasz.
– Jak cholera – roześmiał się MacIntyre. Nie wiadomo, co mógłby odpowiedzieć Papa Mike, gdyż łączność została odcięta, gdy X-Ray Jeden zniknął za horyzontem Księżyca.
MacIntyre wyjątkowo starannie przejrzał listę rzeczy do sprawdzenia. Planujący tę misję musieli bardzo się napracować, aby wybrać orbitę, która byłaby z dala od ruchu po widzialnej stronie Księżyca i jednocześnie zajmowała niezbadaną część powierzchni. Po ciemnej stronie było zaledwie kilka obserwatoriów i stacje radiowe dalekiego zasięgu. Jak się okazało, wyznaczona trasa, łącząca dziewiczy teren z bliską orbitą, która była niezbędna dla przyrządów badawczych, jednocześnie utrzymywała go z dala od reszty świata, co w dzisiejszych czasach było czymś niezwykłym nawet dla astronautów.
Skończył sprawdzanie listy i aktywował przyrządy, po czym usiadł i zaczął nucić, bębniąc palcami w oparcie swojego fotela antyprzeciążeniowego, a tymczasem komputer pokładowy przeliczał programy misji. Zawsze mógł się trafić jakiś błąd, a kiedy już się zdarzył, niewiele mógł zdziałać. Był pilotem, i choć doskonale znał elektroniczne wnętrzności swojego pojazdu rozpoznawczego beagle trzy, miał tylko mgliste pojęcie, jak działa ten zestaw instrumentów.
Poziom rozwoju technologicznego siedemdziesiąt lat po Armstrongu był tak wysoki, że każdy specjalista postawiony wobec problemu wykraczającego poza jego dziedzinę był bezradny jak dziecko. Naukowcom z zespołu nauk geologicznych w Centrum Sheperd udało się stworzyć generację wyjątkowo skomplikowanych guzików i dźwigni. „Rezonans grawitoniczny” to wspaniałe określenie… ale MacIntyre często żałował, że nie wie, co tak naprawdę oznacza, choć nie na tyle, by spędzić następnych sześć czy osiem lat na zdobywaniu dodatkowego stopnia naukowego, więc zadowolił się zrozumieniem, co ten „planetarny proktoskop” (jak ochrzcił go jakiś anonimowy dowcipniś) robi, a nie jak to robi.
Silniki manewrowe pchnęły jego beagle’a dokładnie na określony kurs. MacIntyre popatrzył na odczyty. To przynajmniej rozumiał. I bardzo dobrze, ponieważ został kandydatem na pierwszego pilota rozpoznawczego do misji „Prometeusz” i…
Nagle przerwał nucenie i zmarszczył brwi. Coś dziwnego. Usterka?
Nacisnął kilka klawiszy i jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Według diagnostyki wszystko działało idealnie, lecz cokolwiek można by powiedzieć o Księżycu, na pewno nie jest w środku wydrążony.
Potarł swój wydatny nos, czekając, aż na ekranach pojawią się dane. Stojąca obok drukarka zaszumiała i wypluła graficzne odzwierciedlenie gołych liczb. Znów potarł nos. Według tych informacji na dole pracował jakiś wyjątkowo aktywny kret. Wyglądało to tak, jakby pod osiemdziesięcioma kilometrami solidnej księżycowej skały znajdował się rozległy labirynt tuneli, przejść i Bóg wie czego jeszcze!
Zaklął pod nosem. Nie minął jeszcze rok od początku misji i oto jeden z podstawowych instrumentów mierniczych – i to projektu NASA! – postanowił zwariować. Lecz podczas testów w atmosferze nad Nevadą i Syberią wszystko szło dobrze, więc co się teraz stało?
Nagle poderwał go alarm zbliżeniowy. A niech to! Jest tu całkiem sam, więc co to może być?!
„To coś” okazało się migającą na ekranie radaru plamką; była mniej niż sto kilometrów za rufą i szybko się zbliżała. Jak coś tak wielkiego mogło tak bardzo się zbliżyć, zanim radar go wychwycił? Według instrumentów było wielkości przynajmniej starych dopalaczy Saturn V!
Szczęka mu opadła, gdy pojazd wykonał natychmiastowy zwrot o dziewięćdziesiąt stopni. Najwyraźniej nie dotyczyły go prawa dynamiki! Co gorsza, manewrował tak, by dostać się na jego orbitę. Potem obcy pojazd zwolnił, aby się z nim zrównać.
Opanowanie było jedną z cech Colina MacIntyre’a, dla których wybrano go do załogi pierwszej wspólnej radziecko-amerykańskiej misji międzygwiezdnej, lecz nawet jemu zjeżyły się włosy na karku, gdy jego pojazd nagle się zatrząsł. Było to tak, jakby nagle coś dotknęło pancerza beagle’a – coś na tyle masywnego, że wstrząsnęło ważącym setki ton, odpornym na wejście w atmosferę pojazdem kosmicznym o zmiennej geometrii.
Ta myśl wyrwała go z zaskoczenia. Nieważne, co to jest, ale skoro nikt go o tym nie uprzedził, to znaczy, że nie jest to ani własność Amerykanów, ani Rosjan. Jego ręce same wyciągnęły się do konsoli manewrowej, aby uruchomić silniki manewrowe. Beagle zatrząsł się, ale nie ruszył z miejsca. Po twarzy MacIntyre’a spłynął zimny pot; lecieli dalej po swojej orbicie, na niezmienionej wysokości. To nie mogło się zdarzyć… ale przecież to wszystko nie powinno się zdarzyć, prawda?
Nacisnął kilka innych klawiszy. Typ beagle dysponował olbrzymią masą manewrową – był przystosowany do długich tras, a przed odlotem zatankował na rosyjskiej platformie Gagarina – więc gdy ożyły główne silniki, statek aż się zatrząsł.
Pełen ciąg powinien wcisnąć go w fotel i posłać statek do przodu, a tymczasem skutek był taki sam, jak po uruchomieniu silników manewrowych: pojazd tylko się zakołysał. Wreszcie beagle zaczął się ruszać… lecz nie oddalał się od obcego, tylko sunął ku niemu!
Umysł Colina zaczął pracować pełną parą. Jedynym rozsądnym wyjaśnieniem jest to, że obcy pojazd chwycił go jakimś… promieniem ściągającym, a to by znaczyło, że ten punkcik na radarze nie jest wytworem żadnej ziemskiej technologii. Nie mełł już takich słów, jak „niemożliwe” czy „niewiarygodne”, bo aż nazbyt wyraźnie widział, że to jest możliwe. Jakiś trudny do wyobrażenia kaprys losu sprawił, że Ktoś Inny pojawił się właśnie wtedy, gdy Ludzkość zamierzała sięgnąć do gwiazd.
Niezależnie od tego, kim Oni są, nie mógł uwierzyć, że przypadkowo pokazali się właśnie teraz, kiedy był po ciemnej stronie i miał odciętą łączność. Najwyraźniej czekali na niego albo kogoś takiego jak on, musieli więc od jakiegoś czasu obserwować Ziemię. A jeśli tak było, mieli czas, aby jakoś zaznaczyć swoją obecność… i nasłuchiwać ziemskich sygnałów komunikacyjnych. Najprawdopodobniej wiedzieli, jak nawiązać z nim kontakt, lecz postanowili tego nie robić. Zapowiadało to wiele różnych rzeczy, a żadna z nich nie była specjalnie miła. Najważniejsza była taka, że zamierzają zabrać go wraz z beaglem i całą resztą. Ale Colin MacIntyre nie zamierzał im na to pozwolić, jeśli tylko będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia.
« 1 2 3 4 12 »

Komentarze

04 XII 2019   08:43:58

Wracam po raz kolejny do jej czyatnia

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Angielscy łucznicy kontra obcy
— Beatrycze Nowicka

Kosmiczne nudy
— Michał Foerster

Idzie ku lepszemu
— Grzegorz Wiśniewski

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Odpowiedź jest oczywista
— Magda Fabrykowska

Krótko o książkach: Listopad 2001
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek

Obszernie o niczym
— Jarosław Loretz

Bóg, Honor i Ojczyzna
— Magda Fabrykowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.