WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Pan Światła |
Tytuł oryginalny | Lord of Light |
Data wydania | 9 listopada 2006 |
Autor | Roger Zelazny |
Przekład | Piotr W. Cholewa |
Wydawca | ISA |
ISBN | 83-7418-124-9 |
Format | 288s. 135×205mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Pan ŚwiatłaRoger Zelazny
Roger ZelaznyPan ŚwiatłaTak dopił wino. – Ale co w tej rozgrywce postawił Sam? Jama westchnął. – Całą moją pracę, wszystkie nasze wysiłki z ostatniego półwiecza. – Chcesz powiedzieć: swoje ciało? Jama przytaknął. – Ludzkie ciało to najwyższa wygrana, jaką można zaoferować demonowi. – Dlaczego Sam miałby zaryzykować coś takiego? Jama patrzył na Taka niewidzącym wzrokiem. – To chyba był jedyny sposób, by przywołać chęć życia, by na nowo związać się ze swą misją: musiał znaleźć się w niebezpieczeństwie, z każdym rzutem kości narażając swoje istnienie. Tak nalał sobie jeszcze wina i wypił jednym haustem. – To jest dla mnie niepoznawalne – oświadczył. Jama pokręcił głową. – Tylko nieznane – zapewnił. – Sam nie jest do końca świętym, ani też głupcem… Ale prawie – uznał po chwili. Tej nocy spryskał repelentem demonów cały klasztor. Następnego ranka przybył do klasztoru niewysoki człowiek i usiadł przy frontowym wejściu. U swych stóp postawił żebraczą miseczkę. Nosił jednoczęściową szatę z szorstkiej, brązowej tkaniny, sięgającą mu do kostek. Czarna opaska zakrywała lewe oko. Resztki włosów na głowie były ciemne i bardzo długie. Ostry nos, cofnięty podbródek, wysoko osadzone i płaskie uszy nadawały jego twarzy podobieństwo do lisa. Skórę miał ogorzałą i ściągniętą. Jedyne zielone oko zdawało się w ogóle nie mrugać. Siedział tak może ze dwadzieścia minut, nim zauważył go któryś z mnichów Sama i wspomniał o tym jednemu z czarno odzianych członków zakonu Ratri. Ten mnich z kolei odszukał kapłana i przekazał mu wiadomość. Kapłan, pragnąc zrobić wrażenie na bogini cnotami jej wyznawców, kazał sprowadzić żebraka, nakarmić, ofiarować mu nowe szaty i celę, w której mógłby sypiać przez czas, jaki zechciałby pozostać w klasztorze. Żebrak z grzecznością bramina podziękował za poczęstunek, jednak odmówił spożycia czegokolwiek poza chlebem i owocami. Przyjął także ciemny habit zakonu Ratri, odrzucając swój brudny łachman. Potem obejrzał celę i czystą matę do spania, jaką mu przygotowano. – Dzięki ci, szlachetny kapłanie – powiedział głosem głębokim, dźwięcznym i zadziwiająco mocnym jak na kogoś takiego. – Dziękuję i modlę się, by twoja bogini uśmiechnęła się do ciebie za dobroć i miłosierdzie, jakie okazujesz w jej imieniu. Słysząc to, kapłan sam się uśmiechnął; wciąż miał nadzieję, że może Ratri przejdzie akurat korytarzem, by dostrzec tę dobroć i miłosierdzie okazywane w jej imieniu. Niestety, nie pojawiła się. Niewielu z zakonu miało okazję ją widzieć, nawet tej nocy, kiedy przybrała swe moce i chodziła pomiędzy nimi. Gdyż tylko ci w szafranowych szatach byli obecni przy przebudzeniu Sama i znali jego tożsamość. Ratri zwykle spacerowała po klasztorze, gdy jej wyznawcy byli pogrążeni w modlitwach albo kiedy już udali się na wieczorny spoczynek. Sypiała na ogół w dzień; kiedy pojawiała się w zasięgu ich wzroku, była szczelnie owinięta płaszczem. Swoje polecenia i życzenia przekazywała bezpośrednio Gandhiji, przywódcy zakonu, który miał dziewięćdziesiąt trzy lata w tym cyklu i był na wpół ślepy. W rezultacie zarówno jej mnisi, jak i ci w szafranowych szatach zastanawiali się nad jej wyglądem i szukali uznania w jej oczach. Mówiono, że jej błogosławieństwo zapewnia reinkarnację jako bramin. Tylko Gandhiji się tym nie przejmował, wybrał bowiem drogę prawdziwej śmierci. Ponieważ nie pojawiła się w korytarzu, kiedy tam stali, kapłan przedłużał rozmowę. – Jestem Balarma – oznajmił. – Czy wolno mi spytać o twe imię, szlachetny panie, i o cel twej drogi? – Nazywam się Aram – odparł żebrak. – Przyjąłem dziesięcioletnie śluby ubóstwa i siedmioletnie milczenia. Na szczęście owe siedem lat już minęło, mogę więc mówić, by dziękować moim dobroczyńcom i odpowiadać na ich pytania. Zmierzam w stronę gór, by tam znaleźć sobie jaskinię, modlić się w niej i medytować. Mogę też przyjąć waszą gościnność na kilka dni, zanim wyruszę w dalszą drogę. – Doprawdy – rzekł Balarma. – Winniśmy być zaszczyceni, że święty mąż pobłogosławił swoją obecnością nasz klasztor. Witaj więc. Jeśli życzysz sobie czegokolwiek, co mogłoby pomóc ci na twej ścieżce, a my będziemy w stanie to zapewnić, powiedz nam tylko. Aram przeszył go spojrzeniem nieruchomego zielonego oka. – Mnich, który pierwszy mnie zauważył – powiedział – nie nosił szat waszego zakonu. – Dotknął ciemnego habitu. – Zamiast tego, jak mi się zdawało, moje słabe oko dostrzegło inną barwę. – Istotnie – przyznał Balarma. – Schronili się u nas bowiem wyznawcy Buddy, by odpocząć w swej wędrówce. – To naprawdę ciekawe. Chciałbym z nimi porozmawiać i dowiedzieć się czegoś więcej o ich Drodze. – Powinieneś mieć dość okazji, jeśli zechcesz pozostać u nas przez jakiś czas. – Tak więc uczynię. Jak długo tu będą? – Tego nie wiem. Aram skinął głową. – Kiedy mogę z nimi porozmawiać? – Tego wieczoru na godzinę wszyscy mnisi gromadzą się w jednym miejscu i mogą mówić swobodnie, oprócz tych, którzy przyjęli śluby milczenia. – A zatem pozostały czas spędzę na modlitwie – oświadczył Aram. – Dziękuję. Obaj skłonili się lekko i Aram wszedł do swojej celi. • • • Wieczorem Aram wziął udział w spotkaniu mnichów. Ci z obu zakonów siedzieli razem i zajmowali się rozmową. Sam się nie pojawił, Tak również; Jama nie przychodził nigdy. Aram zasiadł przy długim stole w refektarzu, naprzeciwko kilku buddyjskich mnichów. Przez dłuższy czas rozmawiał z nimi, dyskutując o doktrynie i praktyce, o kaście i credo, pogodzie i sprawach codziennych. – Wydaje się dziwne – oświadczył po chwili – że mnisi z waszego zakonu przybyli nagle tak daleko na południe i zachód. – Jesteśmy zakonem wędrownym – odparł mnich, do którego się zwracał. – Podążamy za wiatrem. Podążamy za głosem naszych serc. – Do krainy czerwonej gleby w porze błyskawic? Czy może ma nastąpić w tej okolicy jakieś objawienie, które mogłoby poszerzyć moją jaźń, gdybym i ja je ujrzał? – Cały wszechświat jest objawieniem – wyjaśnił mnich. – Wszystko się zmienia, a przecież wszystko pozostaje. Dzień następuje po nocy… Każdy dzień jest inny, a jednak każdy jest dniem. Duża część świata jest iluzją, wszakże formy tej iluzji naśladują wzorzec, będący boską realnością. – Tak, tak – przyznał Aram. – Dobrze opanowałem ścieżki iluzji i rzeczywistości. Pytając jednak, chciałem się dowiedzieć, czy może niedaleko stąd pojawił się nowy nauczyciel albo powrócił stary, czy może boska manifestacja, której obecność wzbogaci mego ducha. Mówiąc, żebrak strzepnął pełznącego przed nim po stole czerwonego żuka wielkości paznokcia. Przesunął stopę, gotów rozdeptać owada. – Proszę cię, bracie, nie rób mu krzywdy – powstrzymał go mnich. – Ale pełno ich wszędzie, a Władcy Karmy stwierdzili, że człowieka nie można zmusić, by powrócił jako chrząszcz, więc zabicie owada jest czynem karmicznie obojętnym. – Mimo to – upierał się mnich. – Całe życie jest jednością. W tym klasztorze wszyscy praktykują doktrynę ahimsa i powstrzymują się od odbierania jakiegokolwiek życia. – Jednakże – rzekł Aram – Patandżali twierdzi, że decyduje raczej intencja niż sam czyn. A zatem, gdybym zabił go z miłością, nie z gniewem, to tak, jakbym wcale nie zabijał. Przyznaję, że tak nie było i że gniew się pojawił. Zatem, jeśli nawet nie zabiłem, dźwigam brzemię winy z powodu zaistnienia tej intencji. Mógłbym więc rozdeptać go teraz i nie byłbym w gorszej sytuacji, według zasad ahimsy. Ponieważ jednak jestem tu gościem, uszanuję naturalnie waszą praktykę i nie uczynię tego. Mówiąc to, odsunął stopę od chrząszcza, który stał nieruchomo, wystawiając rdzawe czułki. – To prawdziwie uczony mąż – uznał któryś z zakonu Ratri. Aram się uśmiechnął. – Dziękuję, ale tak nie jest – zapewnił. – Uważam się za skromnego poszukiwacza prawdy, a w przeszłości miałem zaszczyt słuchać dyskusji uczonych. Ach, gdybym znowu zyskał taki przywilej… Gdyby jakiś wielki nauczyciel czy uczony znalazł się w tej okolicy, chętnie przeszedłbym po rozżarzonych węglach, byle tylko usiąść u jego stóp, słuchać jego słów czy postępować za jego przykładem. Gdyby… Urwał nagle, gdyż wszystkie oczy skierowały się ku drzwiom za jego plecami. Nie poruszył głową, ale wyciągnął rękę i zgniótł chrząszcza, który pojawił się przy jego dłoni. Przez pękniętą chitynę na grzbiecie wystawał czubek kryształku i dwa cieniutkie druciki. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Ludzie jak bogowie, bogowie jak ludzie
— Anna Kańtoch
Krótko o książkach: Dobry Czort
— Miłosz Cybowski
Przeczytaj to jeszcze raz: Tasując światy
— Beatrycze Nowicka
Przeczytaj to jeszcze raz: Muza w bursztynie
— Beatrycze Nowicka
Atut w rękawie
— Michał Kubalski
Cudzego nie znacie: Pieskie życie strażnika Przedwiecznych
— Michał Kubalski
Smokiem w komputer
— Eryk Remiezowicz
Jedno z fajniejszych jakie się ukazało. Lubię ten buddyjski klimat...