Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Roger Zelazny
‹Pan Światła›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPan Światła
Tytuł oryginalnyLord of Light
Data wydania9 listopada 2006
Autor
PrzekładPiotr W. Cholewa
Wydawca ISA
ISBN83-7418-124-9
Format288s. 135×205mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Pan Światła

Esensja.pl
Esensja.pl
Roger Zelazny
« 1 5 6 7

Roger Zelazny

Pan Światła

Dopiero wtedy się odwrócił; spojrzenie zielonego oka przebiegło wzdłuż rzędu mnichów siedzących między nim a wejściem, aż wreszcie dostrzegło Jamę, który nosił spodnie, wysokie buty, koszulę, szarfę w pasie, płaszcz i rękawice w czerwieni; głowę owijał mu turban o barwie krwi.
– Gdyby? – powtórzył Jama. – Powiedziałeś „gdyby”? Gdyby jakiś mędrzec albo awatar boskości zamieszkał w tej okolicy, chciałbyś się z nim zapoznać? To miałeś na myśli, przybyszu?
Żebrak wstał zza stołu i skłonił się.
– Jestem Aram – rzekł. – Współposzukiwacz i współwędrujący ze wszystkimi, którzy pragną oświecenia.
Jama nie odwzajemnił powitania.
– Dlaczego wymawiasz swe imię wspak, Panie Iluzji, skoro wszystkie twe słowa i czyny głoszą je przed tobą?
Żebrak wzruszył ramionami.
– Nie rozumiem tego, co mówisz.
Ale na jego wargach znowu pojawił się uśmiech.
– Jestem jednością z tymi, którzy szukają Drogi Prawdy – dodał.
– Trudno mi w to uwierzyć, skoro od tysiąca lat jestem świadkiem twoich zdrad.
– Mówisz o czasie życia bogów.
– Niestety, właśnie o nim. Popełniłeś poważny błąd, Maro.
– Jakiż to?
– Wydaje ci się, że odejdziesz stąd żywy.
– Przyznaję, że spodziewam się tego.
– Nie biorąc pod uwagę licznych wypadków, jakie mogą spotkać samotnego wędrowca w tej dzikiej okolicy.
– Od wielu lat jestem samotnym wędrowcem. Wypadki zawsze trafiają się innym.
– Wierzysz, że nawet jeśli twoje ciało ulegnie tu zniszczeniu, twój atman zostanie zdalnie przeniesiony do nowego, oczekującego gdzie indziej. Jak rozumiem, ktoś odszyfrował moje notatki i taka sztuczka jest teraz możliwa.
Brwi żebraka przesunęły się niżej i zbliżyły.
– Nie zdajesz sobie sprawy z mocy, jakie nawet w tej chwili spowijają tę budowlę, blokując takie właśnie transfery.
Żebrak wystąpił na środek sali.
– Jamo – rzekł. – Jesteś głupcem, jeśli chcesz zmierzyć swe nędzne, upadłe moce z tymi, które posiada Śniący.
– Być może tak jest w istocie, panie Maro – odparł Jama. – Ale zbyt długo czekałem na taką okazję, by odkładać ją znowu. Pamiętasz moją obietnicę spod Keensetu? Jeśli chcesz kontynuować linię swej egzystencji, musisz przejść tędy, przez jedyne drzwi do tej sali, które ja zagradzam. Nic poza tym pomieszczeniem nie może ci teraz pomóc.
Wtedy Mara uniósł ręce i zrodziły się płomienie.
Wszystko stanęło w ogniu, który obejmował kamienne mury, stoły, szaty mnichów. Dym kłębił się i unosił w całej sali. Jama stał w samym środku pożogi, ale się nie poruszył.
– Czy to wszystko, na co cię stać? – zapytał. – Twoje płomienie są wszędzie, ale nic się nie pali.
Mara klasnął w dłonie i ognie zniknęły.
W ich miejsce, kołysząc głową na wysokości dwukrotnie przekraczającej wzrost człowieka, pojawiła się mechobra z rozpostartym srebrzystym kapturem, wygięta w literę S, gotowa do ataku.
Jama nie zwracał na nią uwagi. Jego posępny wzrok sięgał teraz – niczym sonda ciemnego chrząszcza – ku zielonemu oku Mary.
Mechobra rozwiała się, nim zdążyła uderzyć. Jama ruszył naprzód.
Mara cofnął się o krok.
Stali tak przez czas może trzech uderzeń serca, po czym Jama przesunął się o dwa kroki dalej, a Mara znowu odstąpił. Obu wystąpiły na czołach krople potu.
Żebrak był teraz wyższy, włosy miał gęstsze; był grubszy w talii i szerszy w ramionach. Pewna gracja, wcześniej nierzucająca się w oczy, towarzyszyła wszystkim jego ruchom.
Cofnął się jeszcze o krok.
– Tak, Maro, istnieje bóg Śmierci – wycedził Jama przez zaciśnięte zęby. – Upadły czy nie, w moich oczach czai się prawdziwa śmierć. Musisz w nie spojrzeć. Kiedy dotrzesz do ściany, nie będziesz mógł dalej się cofać. Poczuj, jak siły opuszczają twe członki. Poczuj, jak chłód budzi się w twych dłoniach i stopach.
Mara odsłonił zęby w odrażającym grymasie. Kark miał potężny jak u byka, bicepsy grube jak męskie uda. Pierś była beczką siły, a nogi niczym wielkie drzewa w lesie.
– Chłód? – powtórzył, wyciągając ramiona. – Tymi rękami mogę powalić olbrzyma, Jamo. Kim ty jesteś, jeśli nie wypędzonym bogiem padliny? Twoje groźne spojrzenie może pokonać słabych i niepewnych. Twe oczy mogą budzić chłód u tępych zwierząt i ludzi z niższych klas. Wznoszę się nad tobą tak wysoko, jak gwiazda nad dnem oceanu.
Dłonie Jamy w czerwonych rękawiczkach niczym dwie kobry pochwyciły go za gardło.
– Więc popróbuj tej mocy, z której tak pokpiwasz, Śniący. Przyjąłeś postać siłacza. Użyj swej siły! Nie tylko słowami spróbuj mnie pokonać!
Policzki i czoło Mary zabarwiły się czerwienią, gdy Jama mocniej zacisnął dłonie. Oko zdawało się wychodzić z orbity – zielony reflektor omiatający świat.
Mara osunął się na kolana.
– Dość, panie Jamo – wycharczał. – Czy zabijesz i siebie?
Przemienił się. Jego twarz zafalowała, jakby spoczywał pod niespokojnymi wodami.
I Jama ujrzał własne rysy, zobaczył własne czerwone dłonie, chwytające go za przeguby.
– Ogarnia cię rozpacz, Maro, kiedy ucieka z ciebie życie. Ale Jama nie jest dzieckiem i nie boi się rozbić lustra, którym się stałeś. Spróbuj ostatnich sztuczek albo giń jak mężczyzna, w rezultacie i tak wyjdzie na to samo.
Ale rysy ponownie zafalowały i zaszła zmiana.
Tym razem Jama się zawahał; jego uścisk osłabł.
Jej brązowe włosy opadły mu na ręce. Jasne oczy błagały o litość. Szyję otaczał naszyjnik czaszek z kości słoniowej, odrobinę jaśniejszych od jej skóry. Miała na sobie sari koloru krwi. Jej dłonie spoczywały na jego rękach, niemal je pieszcząc…
– Bogini! – syknął.
– Nie zabijesz przecież Kali…? Durgi…? – wykrztusiła z trudem.
– Znów się mylisz, Maro – szepnął. – Nie wiedziałeś, że każdy zabija to, co kocha?
Z tymi słowy skręcił dłonie; trzasnęły pękające kości.
– Po dziesięciokroć będziesz przeklęty – rzekł, mocno zaciskając powieki. – Nie odrodzisz się już.
Wtedy dopiero rozprostował palce.
U jego stóp leżał wysoki mężczyzna o szlachetnych proporcjach ciała, z głową opartą o prawe ramię.
Oko zamknęło się w końcu.
Jama czubkiem buta odwrócił trupa.
– Zbudujcie stos i spalcie ciało – polecił mnichom, nie odwracając ku nim głowy. – Nie pomińcie żadnego z rytuałów. Dzisiaj bowiem zginął jeden z najwyższych.
Potem jego wzrok porzucił dzieło rąk. Jama odwrócił się i wyszedł z sali.
• • •
Tego wieczoru błyskawice pokryły horyzont, a krople deszczu spadały niczym pociski Nieba.
Cała czwórka siedziała w komnacie na wieży, wyrastającej z północno-wschodniego narożnika klasztoru.
Jama krążył po pokoju, zatrzymując się przy oknie za każdym razem, kiedy je mijał.
Pozostali obserwowali go i słuchali.
– Podejrzewają coś – mówił. – Ale nie wiedzą. Nie spustoszą klasztoru innego bóstwa, demonstrując ludziom istnienie podziału w ich szeregach… dopóki nie będą pewni. Nie byli, więc próbowali sprawdzić. To znaczy, że wciąż mamy czas.
Pokiwali głowami.
– Bramin, który wyrzekł się świata, by odnaleźć swą duszę, przechodził tędy, uległ wypadkowi i umarł prawdziwą śmiercią. Jego ciało zostało spalone, a prochy wsypane do rzeki, która zmierza do morza. To właśnie się wydarzyło. Wędrowni mnisi Oświeconego przebywali tu w owym czasie. Odeszli wkrótce potem. Któż wie, dokąd się udali?
Tak wstał niemal wyprostowany.
– Panie Jamo – rzekł. – Choć taka bajka zdoła się utrzymać przez tydzień, miesiąc, może nawet dłużej, rozsypie się w rękach Władcy, kiedy będzie sądził pierwszego z tych, którzy byli obecni w klasztorze, a który przejdzie przez Hale Karmy. W tych okolicznościach sądzę, że kilku z nich zyska wcześniejszy osąd właśnie z tego powodu. Co wtedy?
Jama starannie skręcił papierosa.
– Trzeba zorganizować wszystko tak, by to, co powiedziałem, było tym, co zaszło w rzeczywistości.
– Jak to możliwe? Kiedy mózg człowieka dokonuje karmicznego odtworzenia, wszystkie zdarzenia, których był świadkiem w ostatnim swym życiowym cyklu, zostają jak zwój pergaminu odsłonięte przed sędzią i maszyną.
– To prawda – zgodził się Jama. – A czy słyszałeś, Taku z Archiwów, o palimpsescie: zwoju, który był wcześniej wykorzystany, a potem został oczyszczony i zapisany znowu?
– Oczywiście, ale umysł nie jest zwojem.
– Nie? – Jama się uśmiechnął. – Ale to przecież było twoje porównanie, nie moje. Zresztą, czym jest prawda? Prawda jest tym, czym ją uczynisz.
Zapalił papierosa.
– Ci mnisi byli świadkami rzeczy niezwykłej i strasznej – podjął. – Widzieli, jak przyjmuję na siebie swój Aspekt i wznoszę Atrubut. Widzieli, jak Mara robi to samo tutaj, w tym klasztorze, gdzie ożywili zasadę ahimsy. Są świadomi, że bóg może tak uczynić, nie obciążając swej karmy, ale wstrząs był silny, a wrażenia żywe. Czeka ich jeszcze ostateczne spalenie. I zanim ono nastąpi, historia, jaką wam opowiedziałem, musi stać się prawdą w ich umysłach.
– Jak? – zdziwiła się Ratri.
– Tej nocy, tej godziny, gdy wizja tego aktu płonie w ich świadomości, a myśli ich są niespokojne, nowa prawda zostanie wykuta i przybita na miejsce… Sam, dość już odpoczywałeś. Teraz wszystko zależy od ciebie. Musisz przywołać w nich te szlachetne uczucia i wyższe cechy ducha, które czynią ludzi podatnymi na boskie manipulacje. Ratri i ja połączymy wtedy nasze siły i zrodzi się nowa prawda.
Sam uniósł wzrok, po czym spuścił głowę.
– Nie wiem, czy potrafię. To już tak dawno…
– Kto raz był Buddą, zawsze nim będzie, Sam. Odkurz swoje dawne przypowieści. Masz piętnaście minut.
Sam wyciągnął rękę.
– Daj trochę tytoniu i bibułkę.
Przyjął kapciuch i skręcił sobie papierosa.
– Ognia? Dziękuję.
Zaciągnął się głęboko, wypuścił dym, zakaszlał.
– Zmęczony jestem okłamywaniem ich – powiedział w końcu. – A myślę, że tak naprawdę to właśnie robię.
– Okłamywaniem? – powtórzył Jama. – Ktoś chciał, żebyś kłamał o czymkolwiek? Cytuj im Kazanie na Górze, jeśli masz ochotę. Albo coś z Popul Vuh. Albo Iliadę. Nie obchodzi mnie, co powiesz. Masz tylko poruszyć ich odrobinę, uspokoić trochę. To wszystko, o co proszę.
– A potem?
– Potem? Potem ja będę ratował ich… i nas.
Sam wolno pokiwał głową.
– Jeśli tak to ujmujesz… Ale wyszedłem trochę z formy, jeśli chodzi o takie rzeczy. Pewnie, wyszukam sobie kilka prawd, dorzucę parę nabożnych maksym… Ale daj mi dwadzieścia minut.
– Niech będzie dwadzieścia. A potem się pakujemy. Jutro ruszamy do Khaipuru.
– Tak szybko? – zdziwił się Tak.
Jama pokręcił głową.
– Tak późno.
koniec
« 1 5 6 7
22 października 2006

Komentarze

05 XII 2009   14:07:11

Jedno z fajniejszych jakie się ukazało. Lubię ten buddyjski klimat...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Ludzie jak bogowie, bogowie jak ludzie
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Dobry Czort
— Miłosz Cybowski

Przeczytaj to jeszcze raz: Tasując światy
— Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Muza w bursztynie
— Beatrycze Nowicka

Atut w rękawie
— Michał Kubalski

Cudzego nie znacie: Pieskie życie strażnika Przedwiecznych
— Michał Kubalski

Smokiem w komputer
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.