WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Córka Owczarza |
Tytuł oryginalny | Sheepfarmer’s Daughter |
Data wydania | 19 stycznia 2004 |
Autor | Elizabeth Moon |
Przekład | Jerzy Marcinkowski |
Wydawca | ISA |
Cykl | Czyny Paksenarrion |
ISBN | 83-88916-58-0 |
Format | 492s. 115x175mm |
Cena | 28,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Córka OwczarzaElizabeth Moon
Elizabeth MoonCórka OwczarzaCzarnobrody podskoczył, sięgając po miecz, którego już nie nosił. – Co masz na myśli, Coben? Zaatakowany wzruszył ramionami. – Rozum to, jak chcesz. Do kopania dołów kloacznych może zostać wyznaczony każdy z nas – ja to robiłem, będziesz to robił ty. Nie ma się z czego śmiać. – Szczeniak – mruknął Korryn. – Dosyć gadania – wtrącił się Bosk. – Marsz na kolację. Paksenarrion z przyjemnością przekonała się, że po posiłku każde z nich otrzymało koc i polecenie wyspania się. Nie miała z tym żadnych kłopotów. Obudziła się wcześnie i poszła do ustępu, a potem wykąpać się w rzece, zanim krzyk kaprala Boska wygonił resztę spod koców. Zauważyła, że żołnierze byli już w mundurach: czyżby w nich spali? Złożyła swoją derkę tak samo jak inni i oddała szeregowcowi, który załadował ją na muła. Potem mieszała owsiankę w jednym z kotłów, pozostałych trzech pilnowali: Saben, Jens i rudowłosy chłopak w jedwabnej koszuli. Na proste śniadanie złożyły się miska owsianki, pajda ciemnego chleba i plaster suszonej wołowiny. Paksenarrion nie odczuwała dolegliwości po wczorajszym marszu. Prawdę rzekłszy, czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek: nareszcie została żołnierzem i była bezpieczna przed zamysłami ojca. Jeszcze bardziej humor poprawiło jej odkrycie, że Jensowi i Korrynowi kazano zasypać kloakę. – Nie mam nic przeciwko kopaniu tych dołów, o ile oni będą je zasypywać – szepnęła Sabenowi. – Ani ja. Ten Korryn jest paskudny, prawda? Jens jest zwykłym pijakiem, lecz Korryn może sprawić kłopoty. – Rekruci. Do szeregu! – krzyknął Bosk i dopiero teraz naprawdę zaczął się kolejny dzień. Przez następne tygodnie podróży do twierdzy Księcia, gdzie miało odbyć się ich szkolenie, Paksenarrion i pozostali nabierali coraz większej biegłości w maszerowaniu i wykonywaniu obozowych obowiązków. W większości odwiedzanych miasteczek brali kolejnych rekrutów, aż ich grupa urosła do trzydziestoośmioosobowego oddziału. Zadzierzgnęły się pierwsze więzi przyjaźni, a Paks na tyle często słyszała skróconą wersję swego imienia, by się doń przyzwyczaić. Choć brakowało czasu na rozmowy, zorientowała się, że Saben, Arňe, Vik, Jorti i Coben zostaną jej przyjaciółmi, a Korryn i Jens wrogami. Co parę dni Stammel zmieniał porządek maszerującej kolumny, dzięki czemu wszyscy mieli okazję prowadzić szereg i podążać za liderem. Gdy maszerowała jako pierwsza i nie widziała pstrokacizny ich strojów, Paksenarrion wyobrażała sobie, że przeszła już szkolenie i wiodła ich do bitwy. Niemal czuła kołyszący się u boku miecz. Wróg może czekać za rogiem albo za najbliższym wzgórzem. Wyobrażała sobie rycerzy o surowych obliczach, zakutych w ciemne zbroje, i orki, z którymi potykał się jej dziad. Przez głowę przelatywały jej fragmenty starych pieśni i opowieści o czarodziejskich mieczach, bohaterach walczących z mocami mroku, zaklętych rumakach… Lecz kiedy maszerowała w szeregu, wizje rozwiewały się i zastanawiała się, ile jeszcze dni spędzą w drodze. Wreszcie usłyszeli od Stammela, że od twierdzy dzieli ich mniej niż dzień drogi. Zatrzymali się wcześnie, nad rzeką, i resztę dnia spędzili na czyszczeniu i szorowaniu się. Paksenarrion nie miała nic przeciwko zimnej wodzie, a ci, którzy chcieli wykręcić się ochlapaniem twarzy i dłoni, byli zawracani, by porządnie dokończyć sprawę. Nazajutrz Stammel umieścił Paksenarrion, Sabena, Korryna i Seliasta na czele szeregów – byli najwyższymi rekrutami. Maszerowali bez najmniejszego wysiłku, odruchowo utrzymując rytm i wymachując ramionami. Gdy pokonali ostatnie wzniesienie, ujrzeli surowe, kamienne mury warowni i oczekujące ich na przedpolu oddziały. Idącej przed frontem całej armii Paks nagle zabrakło tchu. Jedynie nabyte w ciągu ostatnich dni przyzwyczajenia uchroniły ją przed paniczną ucieczką przed tyloma parami oczu. Spłonęła rumieńcem i szła dalej. Rozdział drugi – Wszystkie rzeczy osobiste zdajecie u kwatermistrza, wsadzi je do worka z waszym imieniem i przechowa w skarbnicy. Wydamy wam dzisiaj mundury ćwiczebne, jeśli chcecie zachować stare ubrania, one także zostaną przechowane. – Stammel obejrzał się i pozdrowił starca, który pojawił się z naręczem pustych worków. – Ach, kwatermistrz… miło cię widzieć. Przybysz przyjrzał się rekrutom. – Hm. Kolejna banda żółtodziobów. I jakież to sentymentalne śmieci przynieśli ze sobą, by niepotrzebnie zajmować miejsce w magazynie? – Niewiele, od ośmiu dni byliśmy w drodze. – Dobrze. Będzie potrzebny urzędnik. – Bosk wystarczy. – Stammel machnął na kaprala, który wystąpił naprzód i wziął od kwatermistrza garść kartek. – Wypełniać jedną naraz, podawać imię i odbierać ekwipunek. Paksenarrion dała krok naprzód, rozpinając pas, na którym wisiała pochwa ze sztyletem. Bosk wypełnił już jej kartkę i podał kwatermistrzowi, który przywiązał ją do worka i czekał teraz na rzeczy. Podała mu pas, sztylet i chusteczkę z oszczędnościami – osiemnastoma sztukami miedzi. – Zamierzasz zatrzymać to ubranie? – zapytał, mierząc wzrokiem spodnie brata, opadające jej bez pasa z bioder. – T-tak jest, sir. – Zdumiewające. Cóż, idź po mundur i przynieś swoje rzeczy z powrotem. Pospiesz się. Paks rozejrzała się, dokąd właściwie ma iść, Stammel kiwnął na nią, pokazując drzwi na lewo. Za zawalonym brązowymi strojami stołem rezydowali mężczyzna i kobieta. Dziewczyna przecięła raźno dziedziniec, mając nadzieję, że nie opadną jej spodnie. Za plecami usłyszała paskudny chichot Korryna i wygłoszony szeptem złośliwy komentarz. Gdy doszła do stołu, ujrzała na nim sterty prostych, brązowych tunik, skarpet i butów. Kobieta przywołała ją i uśmiechnęła się. – Jesteś wystarczająco wysoka. Zobaczmy… – zaczęła mierzyć Paksenarrion sznurkiem z supłami: od szyi do pasa, od pasa do kolan i od ramion do łokci i nadgarstków. – Proszę – podała jej wydobytą ze stosu ubrań tunikę. – Ta powinna wystarczyć. Przebierz się. Paks wzięła od niej tunikę, zdjęła koszulę i spodnie, po czym naciągnęła ją przez głowę. Ubranie nie było tak szorstkie jak wełna, do której przywykła. Rękawy kończyły się tuż za łokciami, a tunika sięgała kolan. Miała wrażenie że założyła bardzo kusą sukienkę. – Przymierz te buty – ciągnęła kobieta. Paks założyła parę grubych brązowych skarpet i wcisnęła stopy w obuwie. Za ciasne. Kobieta podała jej większe. Pasowały. – To pas i pochwa dla ciebie. Sztylet wydadzą ci później. – Pas również był brązowy i miał żelazną sprzączkę. Zaniosła stare rzeczy kwatermistrzowi, czując się głupio z tuniką marszczącą się na gołych udach. – Och, spójrzcie, jakie ma ładne, białe nogi. – Była pewna, że kpiący szept wyszedł z ust Korryna albo Jensa i znienawidziła się za rumieniec, który czuła, gdy wkładała ubranie do worka. Lecz Stammel również usłyszał zaczepną uwagę. – Korryn – przemówił – kto pozwolił ci gadać w szeregu? Wracając na miejsce, Paks nie odważyła się spojrzeć na Korryna, gdy ten wybąkał: – Nikt, sierżancie. – Może potrzebne ci przypomnienie, że masz robić tylko to, co ci każą i nic więcej? – Nie, sir. – Mężczyzna nie sprawiał wrażenie równie pewnego siebie jak zazwyczaj. – Ale, sir, taki piękny widok… – Jeśli para nóg sprawia, że zapominasz o swych powinnościach, Korryn, to trzeba będzie lepiej cię przeszkolić. Nie dbam o to, czy Marszałek-Generał Domu Girda w Fin Panir przedefiluje przed nami naga i szarpnie cię za brodę – masz patrzeć na mnie, a nie na nią. Zrozumiano? – Tak jest, sir – odparł ponuro Korryn. – Ale… – Żadnych „ale” – warknął Stammel. * * * Nie minęła godzina i grupa Stammela została wyposażona w rekruckie mundury. Przenieśli się do obszernej sali w jednym z baraków, gdzie Bosk i drugi kapral, Devlin, zabrali się za przydzielanie łóżek. – Przez pierwszy miesiąc liderzy szeregów będą zmieniać się rotacyjnie – oświadczył Devlin. Wyższy i szczuplejszy od Boska - sprawiał wrażenie bardziej skorego do uśmiechów. Teraz jednak był poważny. – Liderzy szeregów mają łóżka tutaj, przy drzwiach – ciągnął. – Drudzy w szeregu tutaj, trzeci tutaj, potem czwarci i tak dalej. Zamieniacie się łóżkami identycznie jak miejscami w szeregu. Każde łóżko jest tak samo ścielone i oto, jak będziecie to robić. – Zademonstrował im, po czym rozrzucił pościel. – Wasza kolej, do roboty. – Kaprale rozpoczęli przechadzkę między walczącymi z posłaniami rekrutami, doradzając i krytykując. Długi, wypchany słomą siennik należało uformować w prostokąt i zasłać schludnie muślinowym prześcieradłem, a w nogach łóżka położyć odpowiednio złożony brązowy koc. Paksenarrion zdołała wreszcie pościelić we względnie właściwy sposób i czekała teraz na pozostałych. Było jej zimno w nogi, czuła też głód. Większość jej towarzyszy wyglądała na równie nieszczęśliwych. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz
Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Ten Obcy
— Eryk Remiezowicz
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz