Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Chaz Brenchley
‹Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru
Tytuł oryginalnyTower of King’s Daughter
Data wydania30 kwietnia 2004
Autor
PrzekładMałgorzata Wieczorek
Wydawca ISA
CyklOutremer
ISBN83-7418-007-2
Format528s. 115×175mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Esensja.pl
Esensja.pl
Chaz Brenchley
« 1 2 3 4 23 »

Chaz Brenchley

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Brat z pochodnią, fra Tumis, gestem nakazał ustawić im się wkoło i opaść na kolana, jego twarz o opadniętych policzkach marszczyła się podejrzliwie, podczas gdy wąskie oczy rozglądały się, szukając nieposłuszeństwa, kogoś, kto odezwałby się, łamiąc jego rozkaz. Rozczarowany – w końcu przemówił sam, lecz tylko by powiedzieć: – Oto Komnata Królewskiego Oka. – Co nic im nie wyjaśniło. Wtedy podszedł do jedynego mebla w sali, żelaznego trójnoga, w którym osadzona była świeca o czterech knotach, dwa białe pasy i dwa czarne, splecione, skręcone w jedną kolumnę.
Zapalił knoty od swojej pochodni, zanim podał ją ponad klęczącym kręgiem do brata Pieta, by ten wyniósł ją na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi.
W jakiś sposób trzask zamka wywołał dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa Marrona, a który nie miał nic wspólnego z zimnym czy nieprzyjemnym, wilgotnym powietrzem. Z pewnością bał się fra Pieta, lecz był to lęk zrodzony z wiedzy i obserwacji, wielu tygodni spędzonych w towarzystwie tego mężczyzny i jednej gorączkowej godziny zagrabionej przez jego szaleństwo czy w inny sposób sprowadzonej na żałosne stworzenie boże. Ten strach Marron mógł zrozumieć i dać sobie z nim radę: bać się fra Pieta było właściwą rzeczą.
Teraz było inaczej. Tutaj był nieświadomy i zadziwiony, jego bracia również, obcy zarówno na tej ziemi, jak i w tym nowym życiu. Ledwo kilka krótkich miesięcy temu, w innym świecie, byli chłopami, rzemieślnikami i kmieciami. Fra Piet był zaś mostem, który przeprowadził ich stamtąd tutaj. Był ich mentorem, mimo iż surowym w wymaganiach i obsesyjnie obowiązkowym, był skałą na oceanie, poszarpaną i niebezpieczną, lecz godną zaufania. I nagle pozostawił ich w rękach nieznanego, w tej gołej, wykutej ludzką ręką komnacie, która była jaskinią, a brat Tumis wydawał się znudzony albo pełen pogardy, albo obie te rzeczy jednocześnie, w każdym razie w najmniejszym stopniu nie przepełniała go obawa, a jednak Marron obawiał się go lub tego, co miał zamiar zrobić.
Zamiar fra Tumisa pozostawał tajemnicą. Co robił, trudno dostrzec wśród poruszających się cieni rzucanych przez światło świecy. Trudniej jeszcze, gdy rozejrzał się po kręgu i wyrzucił jedną rękę gwałtownie do dołu, kierując ich zaciekawiony wzrok na uda lub splecione dłonie, lub ciemne, wilgotne kamienie, na których klęczeli.
Marron posłusznie opuścił głowę, lecz żadna wola, własna czy należąca do innych, nie byłaby w stanie powstrzymać jego oczu przed szpiegowaniem. Wydawało mu się, w tych przelotnych spojrzeniach, jakie ośmielał się zaryzykować, że fra Tumis trzymał ręce ponad wyginającymi się płomieniami świecy, próbując schować światło pomiędzy palcami. Wydawało się, że jeśli pulchne ciało zakonnika zbliży się za bardzo, powinien się w powietrzu pojawić smród spalenizny i zabrzmieć okrzyk bólu.
Lecz brat Tumis zaśpiewał cicho i przynajmniej ten głos był słodki. Słów, języka Marron nie znał. Również nie wiedział, jakim sposobem w komnacie pojawiło się nagle więcej światła, a nie mniej, gdy ręce zakonnika tak blisko osłaniały świecę. Lecz było światło, zajadłe, białe światło, które zmuszało go do zmrużenia oczu, które wywołało świsty zaskoczonych oddechów w całym kręgu, które sprawiło, że jego sąsiad – Aldo, zaklinam cię, jeśli ci własna skóra miła, stój nieruchomo – jęknął i schował głowę w kapturze, próbując osłonić oślepione oczy.
Światło, tego ich nauczono, jest głównym symbolem bożej obiektywności, połowę czasu spędzamy w słońcu i połowę w ciemności. Jest jego darem dla nas, dzięki niemu widzimy drogę prowadzącą do cnoty, jest także narzędziem jego sprawiedliwości, dzięki niemu inni widzą nasze grzechy.
Takiego światła Marron do tej pory nie znał, lecz nie zajmowało ono szczególnego miejsca w jego teologii. Światło w tej komnacie sprawiało, że złote linie i ogień pojawiły się w powietrzu i już nie tylko Aldo się poruszył. Mężczyźni czynili znak Boga na brwiach, bardziej z powodu przesądów niż potrzeby modlitwy, jak pomyślał Marron. Lecz spojrzał na nich tylko raz, przez chwilę ledwie, zanim jego oczy i umysł zostały ponownie pochwycone przez to, co działo się przed nim.
Ten ostry blask wydawał się pochodzić od świecy: płomienie wyrosły w górę jak szkło, jak rozgrzane do białości pręty ze szkła, były tak nieruchome i sztywne. Cień skrywał ściany komnaty i mimo że Tumis oderwał już ręce od świecy, mimo że stał od niej o krok zaledwie, krył go cień. Delikatne i mocne, jak motek rozciągniętego jedwabiu, całe światło padało na środek kręgu braci i tam pokazało im dziwy.
Zobaczycie cuda, zapowiedziano im, zanim wyruszyli do Uświęconej Ziemi, zobaczycie cuda i potwory. Bądźcie przygotowani.
Lecz jak mogli przygotować swoje umysły na to, co tu zobaczyli?
– Oto Królewskie Oko – zaintonował fra Tumis, przerywając napiętą, wypełnioną spojrzeniami ciszę. – Dzięki bożej łaskawości król może pilnować tej ziemi w imię Boga, strzec granic przed bożymi wrogami, a wnętrza kraju przed herezją. Dzięki dobroci okazywanej swoim poddanym król błogosławi również Kościół Walczący, tak byśmy służyli lepiej.
Czy to dobroć? Marron nie był pewien. Pokrył się lodowatym potem w tym zimnym miejscu, palce mu drżały od pulsowania krwi. Po raz drugi w ciągu dwóch dni zadano mu cios w sam środek jego jestestwa i ostrze, które poczuł w sercu, nawet w połowie nie oznaczało zdziwienia tymi słowami. Reszta była czystym przerażeniem.
Ze światła rodziły się linie podobne złotym drutom i płaszczyzny wiszące jak złote prześcieradła. Światło powoływało do życia ściany i kopuły, minarety. Budowało z siebie miniaturę pałacu, albo świątyni, jakby złotą zabawkę godną księżniczki, tylko że ta zabawka wypalała znamię w ich umysłach i wciąż unosiła się w powietrzu na dłoń ponad podłogą.
– Oto Dir’al Shahan w Ascarielu – powiedział Tumis. – Była to największa świątynia w czasach, gdy Ekhed rządził miastem. Byłaby zniszczona – powinna być zniszczona, jego głos wydawał się mówić – kiedy Bóg obdarzył nas zwycięstwem, lecz król wydał inny rozkaz i sam ją objął w posiadanie. Teraz jest jego pałacem, siedzibą jego władzy.
Pałac obrócił się w powietrzu i wydawał się odsuwać ze wszystkich stron jednocześnie i gdy się przemieścił, inne budynki wpłynęły w światło, za nimi ulice i rozległe ogrody na stromych zboczach, rzeka poniżej i…
– Oto Ascariel – powiedział fra Tumis, gdy całe miasto na wysokim wzgórzu pojawiło się przed nimi, połyskując złotem w tym śmierdzącym powietrzu. I Marron pomyślał, na cóż prawdziwy świat, na cóż ci wszyscy zabici?
* * *
Marron widział mapy w bibliotece wielkiego opactwa, gdzie składał śluby zakonne. Widział nawet mapę tych ziem, chociaż była dziełem Szarajów złupionym w czasie upadku Ascariela i przysłanym jako podarunek dla opata, lecz nie potrafił jej odczytać. Pokazał mu święte miasto starszy brat, który rozumiał dziwne pismo. Było tylko śladem kolorowego inkaustu na pergaminie, lecz wciąż czuł ten dreszcz, gdy położył palec na nim i wymamrotał nazwę: Ascariel.
Teraz jednak – to było coś więcej niż mapa, więcej niż tylko mapa utkana ze światła i magii. Miał przed sobą sam błogosławiony ląd przedstawiony w pełnej chwale. Wydało mu się, że widzi straż wokół królewskiego pałacu, postaci na ulicach, konie, wozy i ruchliwy rynek. Nawet w tej chwili obecne było w powietrzu migotanie złota, jak sznurek korali przeciąganych powoli przez malutką bramę w zewnętrznym murze, i pomyślał, że to kupiecka karawana przybyła do miasta na handel.
Fra Tumis zbliżył ręce do szklanych kolumn bijących od świecy i wyśpiewał słowa, które Marron potrafił rozróżnić, ale nie zrozumieć. Biel ściemniała w żółć, kolumny skurczyły się do normalnych płomieni i Ascariel zniknął.
Jak ludzie budzący się ze snu Marron i bracia drgnęli i zmienili pozycję, poruszyli barkami, by odgonić odrętwienie, popatrywali na zadziwione twarze i wiedzieli, że widzą w nich odbicie swoich własnych min.
Patrząc na Tumisa, Marron spostrzegł, że kapłan jest blady, spocony, drży, wycierając ręce o habit. Ani śladu na nim skorupy poprzedniego wyniosłego znudzenia, żadnego potępienia.
– Idźcie – powiedział, jego głos również był pozbawiony siły i samozadowolenia. – Wyjdźcie, fra Piet pokaże wam, dokąd iść…
* * *
Wyszli pojedynczo, tak jak weszli, w ciszy. Fra Piet czekał na korytarzu, z zaciśniętymi ustami, ponury jak zwykle, lecz skinął głową z zadowoleniem, gdy spojrzał na ich twarze. Oto człowiek, który nie potrzebował oglądać cudu ponownie. Wizja raz obejrzana będzie żywa zawsze, stanowiąc płonące wyznanie wiary i prywatne przymierze człowieka z Bogiem. Tak mogło się zacząć w jego przypadku, pomyślał Marron, młody mężczyzna, nie wiele więcej niż przeciętnie pobożny, zmuszony do tego kroku w równej mierze przez rodzinę, historię, jak i przez religię. Podobnie jak w przypadku Marrona pokazano mu Ascariel w tym wilgotnym lochu i podobnie skierowano do niego przesłanie, i przynajmniej w przypadku fra Pieta ogień do dziś nie przygasł, mężczyzna odnalazł prawdziwe powołanie i od tej pory kroczył tylko prostą ścieżką, a chwała złotego miasta oślepiała go, sprawiając, że oślepł na przyjemności ciała czy umysłu, czy też jakikolwiek przyziemny błysk światła.
« 1 2 3 4 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bard z kołczejącym językiem
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.