Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Chaz Brenchley
‹Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru
Tytuł oryginalnyTower of King’s Daughter
Data wydania30 kwietnia 2004
Autor
PrzekładMałgorzata Wieczorek
Wydawca ISA
CyklOutremer
ISBN83-7418-007-2
Format528s. 115×175mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Esensja.pl
Esensja.pl
Chaz Brenchley
« 1 2 3 4 5 23 »

Chaz Brenchley

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Otumaniony i oślepiony – Marron widział, że i jemu zagraża pójście tą ścieżką, prawie czuł, jak otwiera się przed nim niczym pułapka pod nogami, czekając tylko, by jego umysł stracił władzę i pogrążył się w zadziwieniu…
Lecz fra Piet nie przygotował dla nich żadnych kazań ani – Bogu niech będą dzięki! – następnego cudu. Tylko ich poprowadził tą samą drogą, którą przybyli, w górę do fosy i dziedziniec, i na suchy, gorący wiatr. Były tam stajnie, gdzie ich konie przysypiały teraz w drewnianych przegrodach w chłodnym, kamiennym cieniu, wyczyszczone, napojone i odchuchane. Lecz oto litościwie pojawiła się przed nimi łaźnia i chłopcy w białych tunikach niosący z fosy wodę w skórzanych kubłach. Nareszcie przyszła pora, by skoczyć i wyślizgnąć się z ciężkiego habitu, zrzucić sztywne buty do konnej jazdy i pozostawić wszystko w stosie w rogu, i walczyć o to, kto pierwszy znajdzie się przy kuble. A potem, by trząść się pod strumieniami wody płynącymi po plecach i przez zmatowiałe od brudu włosy, odegnać dreszcz śmiechem i za śmiech zostać skarconym spojrzeniem fra Pieta. Odbiec, trąc mokrą skórę, zauważyć spojrzenia Alda i wymienić uśmiech, i w tej chwili poczuć, jak opada zaklęcie, nie opuszczając go zupełnie, lecz cofając się w tajemne zakątki jego umysłu, gdzie pozostanie bezpieczne i hołubione, lecz skąd nie będzie mogło rządzić jego myślami, pozbawić go rozsądku.
Przeczesując włosy palcami i rozglądając się niecierpliwie za następnym wiadrem, Marron dostrzegł chłopca z drewnianą skrzynką. Zaniósł ją najpierw do fra Pieta, który zamruczał i zanurzył poskręcane palce, nabierając na rękę czegoś miękkiego i szarawego. Marron obserwował, jak rozprowadził pastę po swoim chudym, pokrytym bliznami ciele, wytwarzając pianę, którą spłukał świeżą wodą. Wtedy chłopak zauważył spojrzenie Marrona, uznał je za wezwanie i podszedł.
Marron niepewnie zajrzał do skrzynki i zapytał: – Co to jest?
– Mydło – odpowiedział chłopak, lekko zaciągając. – Do mycia.
Słowo nic mu nie mówiło. Odrobina pasty chwycona w palce wydawała się tłusta, lecz przykład fra Pieta pokazał, jak się jej używa. Nabrał porcję na palce i chlapnął na ramię, wcierając, aż powstała cienka, szara piana, jaka pojawia się na koniu po ciężkim biegu. Kiedy wytarł, pokazał się fragment skóry zaskakująco różowy w miejscu, jakie, był tego pewien, już wcześniej umył. Uśmiechnął się do chłopca, który odpowiedział nieśmiałym uśmiechem i wziął więcej mydła, wmasowując je w ramiona, szyję i we włosy, czując, jak powstaje tam sztywniejsza piana.
– Nie do oczu! – gwałtownie krzyknął chłopak, lecz zbyt późno. Marron już przetarł twarz pokrytymi mydłem palcami.
Oczy nagle zapiekły, nabrał powietrza, przyciskając do nich dłonie, prawie głuchy na wołanie chłopca w jakimś miękkim, obcym języku.
Przeszywający ból i chłodny strumień wody spływający ponownie po głowie. Sięgnął i nabrał w dłonie i przemył oczy, najlepiej jak umiał, silnie mrugając. Było przy nim dwóch chłopców, jeden z kubłem, Marron nabierał wody i chlustał sobie na twarz, aż pieczenie ustało.
– Nie do oczu – powiedział ponownie pierwszy chłopiec, próbując się uśmiechnąć.
– Na pewno – Marron zgodził się z całego serca. I nie do ust także, posmakował tej piany i jego wargi, i język paliły. Wypłukał usta i wypluł. Lecz wziął więcej pasty – mydło, zapamiętaj nazwę – zanim odwołano chłopca do innego zaciekawionego brata. Nie piekło skóry przynamniej, chociaż sprawiło, że zmarszczyły mu się opuszki palców i czuł się czysty i wyszorowany w miejscach, gdzie go użył, czyściejszy niż kiedykolwiek.
* * *
Wydawało się, że dyscyplina została chwilowo zawieszona, nawet tutaj, wewnątrz ścian Zakonu, podarowano im niespotykaną ilość czasu na mycie. Marron namydlił plecy Alda, a Aldo jego i przynieśli sobie jeszcze więcej wody z fosy do opłukania, tak samo jak czynili bracia wokół. Napili się również, najpierw skrycie – posłuszeństwo jest najważniejszym przykazaniem, dzieci, robienie tego, co nie zostało wam nakazane, jest nieposłuszeństwem – później jawnie, po tym, jak zobaczyli, że fra Piet robi to samo.
W końcu chłopcy przynieśli lniane ręczniki i świeże, czyste habity i gdy Marron i jego oddział byli już wysuszeni i ubrani, gdy ponownie poczuli na sobie surowy wzrok swojego spowiednika, zabrano ich bosych z powrotem do zamku i w górę do kaplicy na modlitwy.
* * *
Przynajmniej to było znajome i uspokajające, stare słowa w starym języku, litanie i odpowiedzi zaszczepione w umyśle Marrona od dziecka.
Znajomy również był sposób, w jaki jego umysł oddalał się od słów, nawet tutaj, na samej bożej ziemi, gdzie – jak sądził – dokona się w nim zmiana, stanie się bardziej pobożny. Wyglądało na to, że nawet oślepiające objawienie cudu nie mogło zdziałać wiele dla jego zagubionej duszy. Ukląkł na gołej, kamiennej podłodze kaplicy, z Aldem po swojej lewej stronie, a innym bratem, Jubalem, po prawej. Jego głos przemawiał cicho równo z nimi, ze wszystkimi, lecz jego myśli się wyślizgnęły, uciekły do dnia, chwili nie tak odległej w czasie czy przestrzeni, lecz w rzeczywistości bardzo dalekiej z powodu swojej obcości.
Aldo, przyjaciel z dzieciństwa i przyjaciel z młodości, był jego bratem na wiele sposobów, zanim stali się braćmi w religii. Aldo ze swoją znaną od dawna, od dawna ukochaną twarzą wykrzywioną tak bardzo, że aż niemal nierozpoznawalną, pochylił się z siodła, by rzucić płonącą pochodnię przez otwarte drzwi. Aldo śmiejący się okrutnym i świadomym tego, co się dzieje śmiechem, gdy w odpowiedzi na jego działanie nadbiegł krzyk, cieszący się na widok kobiety uciekającej z suknią i włosami w ogniu. Aldo, który musiał widzieć kobietę, zanim rzucił, który miecz miał już naszykowany w dłoni, lecz nie użył go, by zabić szybko, lecz by zagonić ją z powrotem, z powrotem, płonącą, do płonącej chaty…
Jubal, starszy mężczyzna i nieznajomy, aż do momentu, gdy wyruszyli w podróż, całe życie był mnichem, został wysłany do Outremeru przez swojego opata w ramach pokuty za przewinienie, o którym nie należało mówić:
Jubal z szeroko otwartymi oczyma krzyczał, nie chowając już dłużej ciężkich myśli za swoimi szerokimi brwiami. Jubal, możliwe, że lepszy żołnierz niż kiedykolwiek z niego byłby mnich, uniósł pałkę z radością, mignęło jego nagie ramie zbryzgane krwią, uderzył, piętą pognał konia, uderzył ponownie, zakrzyknął. Słowa składały się na krzyk, było w nim wyznanie wiary, płynące razem ze śliną z jego ust, gdy oznajmiał, że wierzy w jedynego prawdziwego Boga, Boga o bliźniaczych duszach, wszystko obejmującego…
A pomiędzy Aldem i Jubalem znajdował się Marron, on sam, i zobaczył nowy obraz siebie, budzący zadziwienie, wywołujący dreszcz, wdzierający się pomiędzy niego, modlitwy i przynależną Bogu cześć.
On sam, w tej chwili pieszo, ześlizgnął się przed chwilą z oszalałego, wierzgającego konia, z dzieckiem na rękach, heretykiem, niemowlęciem wydartym z objęć ojca, zbyt małym, by poznać w takiej chwili, czy to chłopiec, czy dziewczynka, trzymał je za kostki i obracał się zaciekle, wirował jak szalony kapłan na świątynnych schodach, potykając się o ciało martwego kapłana, lecz odnajdując równowagę z ochrypłym krzykiem, który nawet dla jego własnych uszu wydał się szaleńczy, walnął dzieckiem o kamienną ścianę, zobaczył, jak roztrzaskuje się czaszka i usłyszał nagłą ciszę, nawet w tym całym hałasie, rzucił je przez otwarte drzwi w ogień w środku i odwrócił się od plamy, od małej plamy, jaka została tam, na ścianie, cienkiej warstwy czerwieni, pierwszy deszcze ją zmyje, jeśli kiedykolwiek pada w tej jałowej, przepełnionej słońcem krainie…
2
Diabeł na piasku
Barbarzyński zwyczaj, jej ojciec mówił, zakrywać kobiety tak, jak to czynili Szarajowie, nie odpowiedni dla cywilizowanych krajów, mówił, lecz oczywiście nie powstrzymało go to przed posłaniem Julianny w ręce ludzi, którzy ten zwyczaj praktykowali.
Podobnie było z lektyką, w której podróżowała. Sprzeciwiała się jej – dlaczego ma być niesiona w tempie wolnego marszu, przekonywała, przecież doskonale mogła jechać na swoim koniu, wszyscy mogli jechać wierzchem i droga zajęłaby połowę czasu – lecz jej przyszły mąż wysłał lektykę i ludzi, którzy mieli ją nieść, a jej ojciec na to nalegał. Możliwe, że po części myślał o jej wygodzie, przyznała niechętnie, lecz przede wszystkim chodziło o politykę, o to, by nie obrazić obyczajów ani potężnego człowieka.
W każdym razie ta łatwa, falująca wędrówka na miękkich poduszkach nie była dla niej, szczerze mówiąc, czymś trudnym do zniesienia, ani jak się wydawało dla ośmiu czarnych olbrzymów, których ramiona przyjęły jej ciężar. Gdy szli, rozmawiali między sobą cichymi głosami i wprawdzie nie rozumiała ich mowy, lecz często się śmieli z wymienianych swobodnie, tajemniczych żartów. Dla zbrojnych kroczących obok, również tych przysłanych przez przyszłego męża, droga stanowiła większe wyzwanie, choć byli żołnierzami i jedyne, co musieli nieść – to własne bagaże. Widziała, jak się pocili w ostrym słońcu, słyszała, jak przeklinali chrapliwymi głosami i jak się garbili pod koniec dnia, a stopy przestawiali, szurając w pyle pokrywającym ziemię.
« 1 2 3 4 5 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bard z kołczejącym językiem
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.