WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Przysięga Złota |
Tytuł oryginalny | Oath of Gold |
Data wydania | 19 kwietnia 2004 |
Autor | Elizabeth Moon |
Przekład | Jerzy Marcinkowski |
Wydawca | ISA |
Cykl | Czyny Paksenarrion |
ISBN | 83-88916-70-X |
Format | 496s. 115×175mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Przysięga ZłotaElizabeth Moon
Elizabeth MoonPrzysięga ZłotaPrzed wyjściem Kuakgan zapalił dodatkowe świece oświetlające pokój ciepłym blaskiem. Ucieszyła się, że pozamykał okiennice. Usiadła przy stole, by na niego zaczekać i zastanawiała się, kiedy wróci. Pomyślała sobie, gdzie miała być tej nocy: sama wśród wzgórz, może nie ujrzałaby świtu… wzdrygnęła się, rozglądając szybko dookoła. To było całkiem przyjemne: miękka szata i dobry posiłek. Dlaczego ja nigdy…? Chociaż raz mogłam kupić grzyby… – odepchnęła te myśli. Zastanawiała się, gdzie jest Kuakgan i czy zapłacił za posiłek pieniędzmi, które położyła na ofiarę. A przede wszystkim: co zamierzał zrobić? Pomyślała, że powinna być przestraszona, ale nie była. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła z głową na stole, nie miała pojęcia, o której przyszedł. Gdy się zbudziła, leżała na podłodze pod ścianą owinięta w zielony koc. Przez otwarte okna wpadał blask słońca. Była wypoczęta i wyspana. Zaburczało jej w brzuchu. Właśnie odrzucała koc, kiedy drzwi otworzyły się, wpuszczając powódź światła. – Pora na śniadanie – oświadczył Kuakgan, wchodząc. Nad miską niósł ociekający miodem plaster. Poczuła napływającą do ust ślinę. Wygrzebała się spod koca, złożyła go i podeszła do stołu, na którym leżał już ser, chleb i tylko co przyniesiony miód. – Takiego miodu jeszcze nie jadłaś – stwierdził. – To miód z żółtodrzewu, wczesnowiosenny, nigdy nie robią go zbyt wiele. – Zerknął na nią i uśmiechnął się. – Dobrze spałaś. Przyłapała się na uśmiechu. – Tak… tak, panie, faktycznie. – Usiadła. – Proszę. – Nalał jej z dzbanka. – To kozie mleko. Włóż do kubka trochę miodu. Zrobiła, jak jej radził. Pokroił ser i pchnął część w jej stronę. Siorbnęła mleka, było wspaniałe. Miód dodawał mu smaku i słodyczy. Kuakgan nalał sobie trochę na ser, uczyniła tak samo i wkrótce zjedli połowę gomółki. Przez okno wleciały pszczoły i usadowiły się na resztkach plastra. – Nie, siostrzyczki – zawołał Kuakgan. – Potrzebujemy go. – Zabuczał krótko i pszczoły odleciały. Paks spojrzała na niego, mistrz Oakhallow uśmiechnął się. – Naprawdę rozmawiasz z pszczołami? – zapytała. – To nie do końca jest rozmowa. Przypomina raczej śpiew – to muzykalny ludek. Lubią też tańczyć, wiedziałaś o tym? – Pokręciła głową, zastanawiając się, czy z niej kpi. – To prawda, pokażę ci któregoś dnia. – Potrafisz rozmawiać ze wszystkimi zwierzętami? Wczoraj tamte ptaki, teraz pszczoły… – Sztuką Kuakgana jest poznanie natury wszystkich stworzeń: drzew i trawy, tak samo jak ptaków, zwierząt i pszczół. Kiedy wiesz, co jest czym – jaka jest tego natura – jakim jest elementem pajęczyny życia – możesz przemawiać językiem tegoż. To powolna nauka, żywe istoty są różnorodne, każda jest inna. – Niektórzy czarodzieje potrafią rozmawiać ze zwierzętami – zauważyła Paks. Kuakgan prychnął. – Czarodzieje! To co innego. Jak pierścień, który miałaś. Mag chce mocy dla siebie. Jeśli przemawia do zwierzęcia, czyni to we własnych celach. My, Kuakgani, uczymy się ich języków, ponieważ je kochamy. Takimi jakie są i dla powodów, z których powstały. Kiedy przemawiam do sowy, mieszkającej na tamtym jesionie – kiwnął głową w stronę okna – to nie po to, by ją wykorzystać, lecz pozdrowić. Oczywiście przyznaję, iż czerpiemy z tego moc. Możemy prosić je o rzeczy, które nie przeczą ich naturze. Niemniej jesteśmy po to, by służyć wszystkim stworzeniom, nie chcąc ich zmieniać. Dlatego właśnie marszałek sioła nigdy nie jest pewny, czy jestem wystarczająco dobry na sprzymierzeńca. Paks patrzyła na niego, czując, iż powinna odszukać głębsze znaczenie tego, co właśnie powiedział i co odnosiło się do niej. Nie potrafiła nic wymyślić. Zastanawiała się, kiedy zacznie ją wypytywać. Odsunął się od stołu i spojrzał na nią. – No dobrze. Twoje ubranie suszy się na krzakach na zewnątrz, lecz jest jeszcze wilgotne. Przypuszczam, że wygodniej będzie ci chodzić po dworze w czymś innym niż ta szata. – Wstał i podszedł do kufra pod ścianą. – To powinno pasować. – Wyciągnął spodnie z samodziału ze ściąganym pasem i płócienną koszulę. – Wyjdź, kiedy się ubierzesz, chcę ci coś pokazać. – Wyszedł, a drzwi zatrzasnęły się za nim. Spojrzała na ubrania. Były pogniecione, jakby leżały w tym kufrze od bardzo dawna. Dotknęła ich palcem, zerkając nerwowo na okno. Poszukała korytarzyka za paleniskiem, lecz panel został zamknięty, a ona nie mogła znaleźć mechanizmu otwierającego. W końcu usiadła na podłodze koło stołu i szybko oddychając, przebrała się w spodnie i koszulę. Ścisnęła ją pasem i poszukała wzrokiem sztyletu, leżał na stole. Kiedy pchnęła drzwi, te otworzyły się cicho. Słoneczna polana wyglądała na pustą, dostrzegła jednak Kuakgana stojącego nieruchomo przy początku obłożonej kamieniami ścieżki. Skinął ręką i podeszła do niego. – Musisz trzymać się blisko mnie – powiedział. – Gaj nie jest bezpieczny dla spacerowiczów, nawet doświadczeni tropiciele nie mogą być pewni jego ścieżek. Jeśli się rozdzielimy, stań w miejscu. Odszukam cię. Nic ci nie grozi, dopóki stoisz nieruchomo albo przebywasz w moim towarzystwie. Może się zdarzyć, że będę musiał nagle cię opuścić… mam nadzieję, że nie, lecz zawsze może do tego dojść. Zwyczajnie zatrzymaj się tam, gdzie cię zostawię. Znajdziesz wystarczająco wiele piękna do podziwiania, zanim wrócę. – Zagłębił się między drzewa cicho jak powiew powietrza, deptała mu po piętach. Od czasu do czasu przystawał i w milczeniu dotykał lekko drzewa lub zioła. Paks także nie odzywała się. Im było cieplej, tym więcej ptaków śpiewało, a warstwa liści i poszycia wydzielała coraz mocniejszy zapach. Uświadomiła sobie, że oddycha wolno i głęboko. Nie miała pojęcia, w której części gaju się znajdują, lecz nie miało to najmniejszego znaczenia. Z większą uwagą przyglądała się mijanym drzewom i krzewom. Kuakgan dotknął pnia: Paks dojrzała niewielki porost, jaśniejący na tle ciemnej, pomarszczonej kory. Samodzielnie znalazła kępkę małych grzybków o lśniących, czerwonych kapeluszach, truskawkę między kwiatami, małą paproć wyrastającą z suchych liści. Zauważyła, że Kuakgan stoi nieruchomo i obserwuje ją. Gdy napotkała jego wzrok, pokiwał głową. Rozdział drugi Tak minął dzień. Ciepło i cisza rozluźniały węzły mięśni jej grzbietu i szyi, od tak dawna napiętych. Natknęli się na maleńką strugę czystej wody i napili, po południu przysiedli koło stosu kamieni i Paks zdrzemnęła się. Gdy się obudziła, Kuakgana nie było, lecz nim zdążyła przeciągnąć się po raz wtóry, ujrzała go nadchodzącego między drzewami. Od czasu do czasu przypominała sobie wczorajsze cierpienie, lecz nie była w stanie go dotknąć. Zupełnie, jakby od rzeczywistości oddzielała je gruba tafla szkła. Nie potrafiła wymyślić, co powinna uczynić i dokąd pójść, toteż w końcu zarzuciła próby planowania. O zmierzchu wrócili do domu Kuakgana. Paks zdjęła suche rzeczy z krzaków i złożyła je. Czuła się przyjemnie zmęczona i lekko głodna. Kuakgan uśmiechnął się. – Usiądź w cieple, a ja przyniosę kolację – zaproponował. – A może chcesz pójść ze mną? Na myśl o gospodzie żal powrócił z całą mocą. Napięcie pofałdowało jej czoło i zgarbiło ramiona. Spróbowała wyprostować się. Zanim zdążyła ułożyć odpowiedź, Kuakgan pokręcił głową. – Nie. Jeszcze nie. Zostań. Tego się obawiałem: leczenie potrwa dłużej niż jeden dzień. – I poszedł na przełaj przez polanę, by dotrzeć ścieżką do wsi. Siedziała rozdygotana, nienawidząc siebie za strach, który z powrotem zagościł w jej umyśle. Nie mogła nawet pójść do karczmy – nawet tutaj, gdzie miała przyjaciół i żadnych wrogów. Przyjrzała się własnym dłoniom, szerokim i pobliźnionym przez lata wojen. Co mogła robić, skoro nie potrafiła utrzymać miecza ani łuku? Nie mogła zostać na zawsze u Kuakgana, to nic nie da. Pomacała pas w poszukiwaniu sakiewki i przypomniała sobie, że włożyła ją do misy ofiarnej. Wszystko zniknęło, nagromadzone przez te lata przedmioty odeszły, jakby nigdy ich nie było. Wojownicy nie mogą nosić zbyt wiele, lecz przywiązują się do swego skromnego dobytku. Wciąż bolało oddanie ostatnich skarbów Kuakganowi: czerwonego konika Sabena, medalionu Canny. Nie zostawiła sobie nawet pierścienia Księcia, trzeciego, który jej dał, pomyślała ponuro, a ona wszystkie je jakoś straciła. Podobnie jak poprzednio nie była pewna, ile czasu go nie było. Pojawił się nieoczekiwanie w półmroku z garnkiem w ręku. Zmusiła się do wstania, gdy do niej podszedł. Kiwnął głową i razem udali się do domu. Tym razem pomogła mu odpakować garnek i nie protestowała przeciwko jedzeniu. Przyniósł plastry baraniny pływające w sosie i warzywa z masłem i grzybami. Znowu. Podniosła głowę, chcąc powiedzieć coś o kosztach, lecz napotkała jego wzrok i porzuciła ten pomysł. Jadła z apetytem, ciesząc się posiłkiem bardziej, niż oczekiwała, a jednocześnie z lękiem czekając na pytania, którymi z pewnością zasypie ją po kolacji. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz
Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Ten Obcy
— Eryk Remiezowicz
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz