Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Eugeniusz Dębski
‹Hell-P›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHell-P
Data wydania4 kwietnia 2008
Autor
Wydawca RUNA
CyklMoherfucker
ISBN978-83-89595-42-3
Format336s. 125×195mm
Cena28,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Hell-P

Esensja.pl
Esensja.pl
Eugeniusz Dębski
« 1 2

Eugeniusz Dębski

Hell-P

Dziwnie pokręciła głową, przeszły mnie ciarki. Albo była upośledzona, albo naćpana. Nabrałem ochoty na rzucenie jeszcze kilku obraźliwych słów, ale stając się opiekunem dziewczyny, sam sobie nałożyłem na ręce okowy.
W amerykańskim stylu wycelowałem w kapitana ze wskazującego palca i trzymając dziewczynę za prawy łokieć, skierowałem się do bramy. Nikt nas nie ścigał, nikt niczym nie rzucił, nawet przekleństwem. To wyostrzyło moją czujność.
Przypomniałem sobie, że druga brama wychodzi na Sytą, i jakbym wykrakał. Czekali tam na nas. Oczywiście bezczelny gnojek z kolesiem, z pałami. Przesunąłem Dorotę za siebie, przy okazji rzucając kontrolne spojrzenie na bramę. Była zamknięta, ale nad krawędzią furtki zobaczyłem kapitańską grzywę. Obiecałem sobie, że wrócę tu kiedyś w weekend. Na razie jednak miałem przed sobą dwóch podjaranych gówniarzy. Nie wyciągałem spluwy, nie zamierzałem nikogo zabijać. Może trzeba było, choć, wyprzedzając wypadki, wiem, że co najmniej jeden z nich by nie ustąpił.
Ten cwany z Bielawy czy skądś tam został nieznacznie z tyłu i wyraźnie odchodził w bok. Do przodu parł drugi, nieznany mi. Przygwoździłem Dorotę słowem i mocnym szarpnięciem za łokieć, po czym ruszyłem w jego kierunku. Trzymał bejsbola obiema rękami i lekko nim poruszał, usiłując zamieszać w naszych szeregach. Był praworęczny, więc niemal na pewno trzepnie z prawej. Skinąłem nań i kiedy rozjuszony skoczył ku mnie, ja skoczyłem jeszcze szybciej; zanim zdążył wyprowadzić uderzenie, jego bezużyteczna już pała znalazła się za moimi plecami. Dźgnąłem go w oczy, na co ryknął i szarpnął głową. Miał dość, więc zakończyłem soczystym kuksańcem w splot słoneczny. Zwiotczał, pociągnąłem go za siebie i cisnąłem pod ogrodzenie z krzewów. Przy okazji zerknąłem na Dorotę. Właśnie otwierała usta, żeby krzyknąć. Runąłem na ziemię, pała przeleciała nade mną, ale czubek buta gnojka wpił mi się pod dolne lewe żebra. Okręciłem się i podciąłem… chciałem podciąć nogi. Nadzwyczaj zręcznie podskoczył i nawet zdołał machnąć pałą w dół, oberwałem w lewy bark. Uwziął się na moją lewicę?
Już staliśmy na nogach. Teraz zobaczyłem, że ma oczy starego doświadczonego basiora. Dlaczego nie widziałem tego wcześniej? Machnął bejsbolem, ale bez wiary, tylko tak, żeby coś się działo. No, trudno. Odskoczyłem i wyszarpnąłem z kabury glocka.
Wcale się nie zdziwił. Nie przestraszył. O?
Wolno ruszył na mnie. Odczekałem, aż będzie miał prawą wykroczną, i strzeliłem. Na udzie wykwitł mu purpurowy mak, opuściłem pistolet i sięgnąłem do kabury, zamierzając schować broń. Omal nie przypłaciłem tego co najmniej sińcem. Chłopak z przestrzeloną nogą skoczył na mnie i wywinął pałą z wprawą jakiegoś cholernego Josepha Masura z Major League. Odskoczyłem i zwaliłem się na plecy, potknąwszy się o rzygającego kolesia. Upadając, wystrzeliłem dwa razy; jeden pocisk trafił w wątrobę, drugi w bok szyi. Przekoziołkowałem i po chwili już stałem.
On też.
Teraz już przestało być śmiesznie. Nie strzelałem ślepakami, nie śniłem, nie naćpałem się amfy, fakty powinny stać nogami na ziemi, a nie stały. Do cholery – nie stały! Trzy pociski tego kalibru powinny przynajmniej oszołomić go, o utracie przytomności nie wspominając. Tymczasem on wyszczerzył zęby, jeszcze bardziej upodabniając się do wilka, i ruszył na mnie. Tym razem trzymał pałę z boku, zupełnie nie przejmując się moim pistoletem. Dzieliły nas trzy metry. Wycelowałem w głowę – zero reakcji, zaczął obchodzić drgające i charczące ciało kolegi. Wystrzeliłem dwa razy, ramię i pała, oba pociski sięgnęły celu. Prawy bark eksplodował mu tkanką i kośćmi, pała wyleciała w powietrze, ułomek od razu odrzucił i skoczył do przodu.
To już zakrawało na paranoję. Poczęstowałem go kopniakiem w postrzelone udo, przyłożyłem kolbą glocka w mostek, tylko zacharczał, ale nie padł, nie uległ – usiłował bić się dalej. Szczęśliwie działała mu tylko lewa ręka. Było już stosunkowo łatwo, zablokowałem jego sygnalizowany sierpowy z lewej i własną lewą poczęstowałem go w skroń. Wynik przeszedł wszelkie oczekiwania – chłopak wytrzeszczył gały, z ust buchnęła mu żółta piana, zatoczył się, chwycił lewą dłonią za gardło i zawył. W pierwszej chwili myślałem, że odgrywa jakiś cwany spektakl, który ma uśpić moją czujność, ale pouczony już jednym kiksem, nie chowałem gnata, wprost przeciwnie – wymierzyłem w jego głowę i czekałem. Moja ofiara szczerze – chyba – znieczulona, może wreszcie odczuwając skutki postrzałów, zawirowała na rannej – o dziwo! – nodze i zwaliła się na ziemię.
Znieruchomiała.
Teraz nagle odezwała się Dorota, przeraźliwy wizg wypłoszył ciszę, moim zdaniem skuteczniej niż strzały. Zerknąłem na nią, na szczęście nie uciekała nigdzie, stała z palcami wczepionymi we włosy i udowadniała, że ludzie, znaczy kobiety, mogą nadawać w skali nieosiągalnej dla przeciętnego radia marki Taraban. Ruszyłem do niej, zatrzymałem się jednak przy ciągle wymiotującym gówniarzu, odwróciłem go dość brutalnie na bok, żeby się nie zachłysnął wymiocinami, podszedłem do stojącej z zamkniętymi oczami dziewczyny płoszącej ultradźwiękami chronione prawem nietoperze, potrząsnąłem nią.
– Dorota! Hej, uspokój się. Już po wszystkim. Chodź. – Pociągnąłem ją za sobą.
W tej samej sekundzie poczułem, że coś jest nie tak. Odwróciłem się migiem, gotów strzelać, strzelać i strzelać.
Ale nie było do czego. Ranny skurwiel jednak mnie wykiwał i wczołgał się gdzieś w krzaki.
A kij mu w ogon! Nie chodziło mi o trupa, tylko o to, żeby z siebie nie zrobić zwłok. Dorota przestała się popisywać wizgiem, więc ją pociągnąłem i niemal biegiem dotarliśmy do wozu. Wrzuciłem ją na tylną kanapę, bo nie lubię jeździć ze świrami siedzącymi obok mnie i pryskając żwirem z pobocza, ruszyłem do centrum.
koniec
« 1 2
1 kwietnia 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Agent, władca grabi
— Paweł Sasko

Hell-P (fragment 2)
— Eugeniusz Dębski

Tegoż twórcy

Wycieczka w przeszłość
— Beatrycze Nowicka

W poszukiwaniu dobrej przygody
— Maciej Wierzbicki

Krótko o książkach: Styczeń-luty 2005
— Wojciech Gołąbowski, Michał R. Wiśniewski

Treściwie i dostępnie
— Wojciech Gołąbowski

Czarne czy białe?
— Agnieszka Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.