WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wybraniec |
Tytuł oryginalny | The Choosen |
Data wydania | 29 marca 2004 |
Autorzy | David Drake, S.M. Stirling |
Przekład | Marta Koniarek |
Wydawca | ISA |
Cykl | Generał |
ISBN | 83-88916-96-3 |
Format | 492s. 115×175mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
WybraniecDavid Drake, S.M. Stirling
David Drake, S.M. StirlingWybraniecDrugi chłopiec poruszył palcami. – Lepiej niż ja mówię po krajowemu – rzekł, uśmiechając się. – Jestem Jeffrey Farr. Ten tam to mój ojciec. Skinął głową ku wysokiemu, smukłemu mężczyźnie w białym mundurze, który stał w ostrożnej odległości dwudziestu metrów od grupy Hostenów. John rozpoznał ten mundur z wykładów poznawczych i slajdów: marynarka Republiki Santander, oficerska, garnizonowa, lekka wersja letnia. Musiał to być kapitan Farr, ten oficer, z którym mama widywała się w konsulacie w sprawie tego obywatelstwa. Szkoda, że nie mówi mi prawdy. Nie jestem małym dzieciakiem ani idiotą, pomyślał. To nie był jedyny powód, dla którego tak wiele rozmawiała z Maurice’em Farrem. – John Hosten, dziedzic-probanta – odparł na głos. Dziedzic-probanta rodził się Wybrańcem i miał automatycznie prawo do szkolenia i próby życia. Tylko kilkoro dzieci protegowanych było adoptowanych do takiego życia. A potem spłonął rumieńcem. Już niedługo będzie probantem. Nigdy nie mógłby przejść próby, nie jej części genetycznej. Nie ze swoją stopą. Nie mógł być nikim innym poza nieudacznikiem, obywatelem drugiej kategorii. – Nie musisz się już martwić tym całym gównem – rzucił radośnie Jeffrey, wskazując kciukiem za siebie, na liniowiec pasażerski Duma Bosson. – Wracamy do cywilizacji. Flaga powiewająca na maszcie sygnalizacyjnym liniowca miała niebieski trójkąt po lewej z piętnastoma białymi gwiazdami i dwa szerokie czerwono-białe pasy po prawej. Sztandar Republiki Santander. John otworzył usta w automatycznym odruchu obrony Krainy, lecz zamknął je. Sam przecież udawał się do Santander. Aby tam żyć. – Ya, jedziemy – powiedział. Obydwaj obejrzeli się na swoich rodziców. – Twoja matka? – Zmarła, kiedy byłem niemowlęciem – rzekł Jeffrey. Za nimi dał się słyszeć trzask. Chłopcy odwrócili się, przyjmując z ulgą tę zmianę tematu. Jeden z parowych dźwigów na pokładzie Dumy Bosson pomylił biegi podczas wyładowywania ostatniej sieci ładunkowej na pokład. Protegowany nadzorca dokerów zbladł pod opalenizną – będzie pociągnięty do odpowiedzialności – i odwrócił się, wywrzaskując inwektywy i skargi ku pokładowi liniowca oraz potrząsając pięścią. A potem zdzielił jednego z dokerów po głowie swoją zakończoną ołowiem pałką. Dał się słyszeć odgłos, jakby melon uderzył o chodnik. Twarz dokera wyglądała jak zniekształcona gumowa maska. Mężczyzna osunął się na popękaną, nierówną nawierzchnię, jakby ktoś podciął mu wszystkie ścięgna. – Cholera – wyszeptał Jeffrey. Nadzorca wykonał gniewny gest swoją pałką i dwaj dokerzy wzięli rannego towarzysza pod ramiona i odciągnęli ku magazynowi. Mężczyzna głowę miał odrzuconą do tyłu, ukazując białka oczu, a pęcherzyki krwi wydobywały mu się z nosa. Nadzorca odwrócił się z powrotem ku statkowi i krzyknął ku marynarzom przy relingu, wzywając oficera. Ci przez chwilę przypatrywali mu się, a potem jeden odwrócił się w milczeniu i powoli podszedł ku najbliższemu włazowi…. Dokerzy natychmiast przykucnęli na piętach, gdy nadzorca skierował swą uwagę gdzie indziej. Kilku zapaliło papierosowe niedopałki; John czuł ciężki zapach konopi pomieszanych z tytoniem. Kilku uśmiechało się głupawo za plecami nadzorcy, jednak większość miała twarze bez wyrazu, inne niż Wybrańcy, puste i blade pod szczeciną zarostu. Mieli na sobie bawełniane kombinezony robocze z szerokimi strzałkami – ubrania więźniów obozów pracy. – Hej, ta skrzynia jest rozwalona – powiedział Jeffrey. John spojrzał. Jedno drewniano-żelazne pudło długości trzech metrów pękło od góry. Z boku widniał napis Muzeum Historii i Natury / Kopernik. Chłopak poczuł, jak budzi się w nim ciekawość. Kopernik było stolicą Krainy, a muzeum było czymś więcej niż magazynem. Było to główne centrum badawcze najbardziej zaawansowanego technicznie narodu na Visager. Marzyła mu się praca tam, odkrycie wreszcie, do czego służyły niektóre z tajemniczych wytworów przodków, kolonizatorów gwiazd z Ziemi. Federacja upadła ponad tysiąc lat temu – obecnie był rok 1221 P.U. – i nikt nie potrafił zrozumieć, do czego mogły służyć enigmatyczne urządzenia z ceramiki i nieznanych metali. Nawet teraz, pomimo postępu technologii jaki nastąpił w ciągu ostatniego stulecia. Były one równie niepojęte co silniki parowe albo sterowiec dla arktycznego dzikusa. – Co jest w środku? – rzucił zaciekawiony. – Chodź, zobaczmy. Robotnicy nie zwracali na nich uwagi; John był w mundurku szkolnym probanta, a Jeffrey wyglądał wyraźnie na cudzoziemca – chłopiec z wyższych warstw mógł chodzić, gdzie mu się żywnie podoba, a Czwarte Biuro wykazałoby śmiercionośne zainteresowanie, usłyszawszy, że protegowany rozmawiał z auzlanderem. Istniało jeszcze coś gorszego od obozów. Nadzorca wciąż wymieniał przekleństwa z podoficerem liniowca. John chwycił za ciężką konopną sieć i wspiął się na nią. Było to łatwe w porównaniu z torem przeszkód w szkole. Jeffrey podążył za nim niezgrabnie. – To tylko skała – rzekł zawiedziony, zaglądając przez pęknięte panele. – Nie, to meteoryt – stwierdził John. Bryłowata skała, zawieszona w elastycznej kołysce w środku skrzyni, miała około metra średnicy. Nie została uszkodzona, gdy sieć została upuszczona – w przeciwieństwie do cieknącej baryłki brandy, co poznali po zapachu – lecz, sądząc po jej wyglądzie pokrytej dziobami bryły żużlu, przetrwała ona już wypalającą podróż przez atmosferę. John był zaskoczony, iż posyłano ją do muzeum. Meteoryty były powszechnie spotykane. W każdą noc widywano ich dziesiątki na niebie. W tym meteorycie musiało być coś niezwykłego, może jego skład chemiczny. Dotknął go. – Raczej chłodny – rzekł. Nie całkiem lodowaty, ale też nie o naturalnej temperaturze. – Dotknij go. Jeffrey wsadził długie, chude ramię przez szczelinę. – Taak, jak… Wszechświat zniknął. Sally obejrzała się przez ramię. Gdzie jest John? A potem go zobaczyła, wspinającego się na sieć ładunkową z innym chłopcem. Z synem Maurice’a. Otworzyła usta, by ich zawezwać, a potem zamknęła je. Ważne, aby się dogadali. Maurice nie oświadczył się jeszcze oficjalnie, lecz… Odwróciła się. Po obu stronach Karla stali świadkowie: jego prawnie uznane dzieci, Heinrich i Gerta, zaadoptowane zgodnie z modłą Wybrańców. Heinrich był synem przyjaciela, który zginął w ekspedycji na Wyspy Dalekiego Zachodu. Wyspy roiły się od niebezpieczeństw, a jeszcze bardziej niebezpieczne były okalające je morza, pełne bujnych i paskudnych rodzimych form życia. Drugi świadek narodził się wśród protegowanych robotników w posiadłości Hostenów i został ochrzczony jako Gitana. Karl sponsorował ją. Była bystrą dziewczyną, a jej rodzice zostali odpowiednio: mamką oraz osobistym służącym-ochroniarzem Johna. Maria i Angelo stali w pełnej szacunku odległości. Ich córka nie zwracała na nich uwagi. Była córka – żadni Wybrańcy nie byli równie surowi jak Wybrańcy pochodzący z szeregów protegowanych. Dziewczyna była teraz Gertą Hosten, a nie Gitaną Pesalozi. Prawnik Wybrańców wymienił się papierami z niedużym i pulchnym konsulem Santander, a potem zwrócił się do Sary. – Saro Hosten, z domu Kingman, czy niniejszym ostatecznie zrywasz więzy konkubinatu z Karlem Hostenem, Wybrańcem z Krainy? – Tak. – Karlu Hostenie, czy przyjmujesz to oświadczenie? – Tak. – Czy przyznajesz także Sarze Hosten pełnię praw rodzicielskich wobec Johna Hostena, owocu tego związku? – Tak. Pod warunkiem, iż John Hosten będzie nadal mógł posługiwać się moim nazwiskiem, jeśli sobie tego zażyczy. – Karl przełknął ślinę, lecz jego oblicze mogło być wyrzeźbione z wulkanicznego bazaltu. – Heinrichu Hostenie, Gerto Hosten, adoptowani przez probanta z linii Hostenów, czy jesteście tego świadkami? – Jesteśmy. – Wszystkie strony złożą teraz podpisy, odciski palców oraz podadzą swój geburtsnumero na tym dokumencie. Sally tak uczyniła, choć, w przeciwieństwie do wszystkich urodzonych w kraju Wybrańca, nie miała numeru narodzin wytatuowanego na prawej łopatce, pamiętanego tak jak imię. Tusz do pobierania odcisków palców zabrudził chusteczkę, w którą wytarła ręce. Konsul postąpił do przodu. – Saro Jennings Kingman, jako przedstawiciel Republiki Santander, niniejszym oficjalnie zaświadczam, iż twoje zawieszone obywatelstwo Republiki zostało oto całkowicie przywrócone wraz ze wszystkimi towarzyszącymi mu prawami i obowiązkami, oraz że twój syn John Hosten, jako owoc z twego ciała, ma tym samym prawo do obywatelstwa Santander… Gdzie jest chłopak? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec
Inna wojna
— Janusz A. Urbanowicz
Super-naziści w kosmosie
— Leszek ’Leslie’ Karlik
Krótko o książkach: Wrzesień 2001
— Artur Długosz, Janusz A. Urbanowicz, Grzegorz Wiśniewski
Pierwsza krew
— Janusz A. Urbanowicz