Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Philip José Farmer
‹Mroczny wzór›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMroczny wzór
Tytuł oryginalnyThe Dark Design
Data wydania22 sierpnia 2008
Autor
PrzekładRobert Waliś
Wydawca MAG
CyklŚwiat Rzeki
ISBN978-83-7480-096-9
Format240s. 125×195mm
Cena25,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Mroczny wzór

Esensja.pl
Esensja.pl
Philip José Farmer
« 1 2

Philip José Farmer

Mroczny wzór

3
Burton ocknął się z jękiem.
Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Otaczał go mrok, równie gęsty jak ten, który wypełniał jego wnętrze.
Znajome dźwięki go uspokoiły. Statek ocierał się o nabrzeże, a woda uderzała z chlupotem o kadłub. Obok spokojnie spała Alicja. Burton dotknął jej miękkich, ciepłych pleców. Z góry dobiegł go odgłos cichych kroków – to Peter Frigate pełnił nocną wartę. Być może właśnie zamierzał obudzić swojego kapitana. Burton nie miał pojęcia, która może być godzina.
Słyszał też inne znajome odgłosy. Zza drewnianego przepierzenia dobiegało go chrapanie Kazza i jego kobiety, Besst, a z kajuty za jego plecami głos Monata. Obcy mówił w swoim ojczystym języku, ale Burton nie mógł rozróżnić słów.
Zapewne Monat śnił o odległej Athaklu, swojej planecie o „dziwnym, dzikim klimacie”, okrążającej olbrzymią pomarańczową gwiazdę, Aktura.
Przez chwilę leżał nieruchomo, rozmyślając. Oto ja, stujednoletni mężczyzna w ciele dwudziestopięciolatka.
Etycy uleczyli ciała kandydatów, ale nie byli w stanie nic poradzić na choroby duszy. Przeprowadzenie tej kuracji najwyraźniej należało do samych pacjentów.
W snach Burton coraz bardziej cofał się w przeszłość. Ostatnio pojawiła się wizja przesłuchania przez Etyków. Teraz jednak śnił, że ponownie doświadcza sennego marzenia, które nawiedziło go tuż przed przebudzeniem na Sąd Ostateczny. Obserwował samego siebie wewnątrz snu, będąc jednocześnie jego uczestnikiem i widzem.
Burton leżał na trawie, słaby jak niemowlę, a nad nim stał Bóg. Tym razem był pozbawiony długiej czarnej rozwidlonej brody i nie miał na sobie stroju angielskiego dżentelmena z pięćdziesiątego trzeciego roku panowania królowej Wiktorii. Stwórca miał jedynie błękitny ręcznik owinięty wokół bioder. Nie był wysoki, jak w pierwotnym śnie, ale niski i silnie umięśniony. Klatkę piersiową porastała mu gęstwina kręconych rudych włosów.
Za pierwszym razem Burton ujrzał w twarzy Boga swoją własną. Bóg miał wtedy takie same czarne proste włosy, arabskie rysy, ciemne, głęboko osadzone oczy przypominające groty włóczni wylatujące z jaskini, wystające kości policzkowe, pełne usta oraz sterczący podbródek z głębokim dołkiem. Jednakże jego twarz była pozbawiona blizn od somalijskiej włóczni, która przebiła Burtonowi policzek, wybiła zęby, poharatała podniebienie i wyszła drugim policzkiem.
Twarz wyglądała znajomo, ale nie potrafił jej rozpoznać. Z pewnością nie należała do Richarda Francisa Burtona.
Bóg wciąż dzierżył żelazną laskę, którą teraz kłuł Burtona w żebra.
– Spóźniasz się! – zawołał. – Już dawno minął termin spłaty długu!
– Jakiego długu? – spytał mężczyzna leżący na trawie.
Burton-widz nagle zauważył, że wokół niego kłębi się mgła, co jakiś czas tworząc zasłonę między dwiema obserwowanymi postaciami. Za nimi dostrzegł szarą ścianę, rozszerzającą się i kurczącą niczym klatka piersiowa oddychającego zwierzęcia.
– Jesteś winien za ciało – wyjaśnił Bóg, po czym ukłuł laską mężczyznę na trawie. Burton-widz poczuł ból. – Jesteś winien za ciało i duszę, które są jednym i tym samym.
Mężczyzna z trudem podniósł się na nogi.
– Nikt nie będzie bezkarnie dźgał mnie w żebra – wydyszał.
Ktoś zachichotał i Burton-widz zdał sobie sprawę z obecności wysokiej, niewyraźnej postaci kryjącej się we mgle.
– Płać. W przeciwnym razie będę zmuszony cię wykluczyć – zagroził Bóg.
– Przeklęty lichwiarz! – krzyknął mężczyzna na trawie. – Spotkałem takich jak ty w Damaszku.
– To jest droga do Damaszku. Lub raczej powinna nią być.
Mroczna postać ponownie zachichotała. Mgła pochłonęła wszystko i Burton obudził się zlany potem, słysząc własne jęki.
Zaspana Alicja odwróciła się do niego.
– Męczą cię koszmary, Dick? – spytała.
– Nic mi nie jest. Śpij.
– Ostatnio często ci się to zdarza – zauważyła.
– Nie częściej niż na Ziemi.
– Chciałbyś o tym porozmawiać?
– Wystarczy mi, że rozmawiam przez sen – odpowiedział.
– Ale sam ze sobą.
– A któż zna mnie lepiej? – Zaśmiał się cicho.
– I kto może cię skuteczniej okłamywać – odrzekła cierpko.
Nie odpowiedział. Po kilku sekundach kobieta już spała. Jednak nie zapomni tego, o czym rozmawiali. Anglik miał nadzieję, że ranek nie przyniesie kolejnej kłótni.
Lubił się spierać, pozwalało mu to bowiem na wyładowanie emocji. Jednak ostatnio ich kłótnie nie dawały mu satysfakcji i od razu miał ochotę na dalszą walkę.
Niełatwo było urządzić porządną awanturę tak, żeby nie usłyszeli tego wszyscy pasażerowie niewielkiego statku. Alicja bardzo się zmieniła w ciągu lat, które spędzili razem, ale niczym prawdziwa dama wciąż zachowywała głęboką niechęć do, jak to nazywała, publicznego prania brudów. Wiedząc o tym, Burton jeszcze mocniej ją naciskał, krzyczał i wrzeszczał, odczuwając przyjemność, gdy się poddawała. Potem zwykle żałował tego, że wykorzystuje swoją przewagę i robi jej wstyd.
Wszystko to wprawiało go w jeszcze większą wściekłość.
Kroki Frigate’a rozbrzmiewały na pokładzie. Burton postanowił wcześniej zmienić go na warcie. I tak już teraz nie zaśnie. Cierpiał na bezsenność przez większość dorosłego życia na Ziemi, a w tym świecie nie było dużo lepiej. Frigate z pewnością chętnie wróci do łóżka. Zawsze z trudem walczył z sennością podczas warty.
Zamknął oczy. Mrok zastąpiła szarość. Teraz widział siebie w tej gigantycznej komorze pozbawionej ścian, podłogi i sufitu. Był nagi i unosił się w pustce w pozycji horyzontalnej, powoli się obracając, jak na niewidzialnym rożnie. Zobaczył, że ze wszystkich stron otaczają go inne nagie ciała. Podobnie jak on, wszystkie miały ogolone głowy i łona. Niektóre ciała były zdekompletowane. Mężczyzna obok niego miał prawe przedramię pozbawione naskórka. Obracając się, Burton ujrzał innego człowieka – któremu brakowało skóry i wszystkich mięśni twarzy.
W oddali dostrzegł szkielet i plątaninę narządów wewnętrznych.
Wszystkie ciała w komorze były oddzielone od siebie czerwonymi metalicznymi prętami, wznoszącymi się od niewidzialnej podłogi ku niewidzialnemu sufitowi. Między nimi Burton widział ciągnące się w nieskończoność pionowe i poziome rzędy powoli wirujących śpiących ludzi.
Obserwując to wszystko, na nowo poczuł oszołomienie i przerażenie, które towarzyszyło mu w chwili przebudzenia.
On, kapitan Richard Francis Burton, konsul Jej Królewskiej Mości w Trieście, w Cesarstwie Austro-Węgierskim, umarł w niedzielę dziewiętnastego października 1890 roku.
Teraz obudził się w miejscu, które nie przypominało żadnego nieba ani piekła, o jakich kiedykolwiek słyszał.
Z milionów ludzi, których mógł dostrzec, tylko on był żywy. Lub przytomny.
Burton w komorze zastanawiał się, czemu został w ten sposób wyróżniony.
Burton-widz już to wiedział.
Obudził go Etyk, którego nazywał Tajemniczym Przybyszem. Zdrajca.
Teraz unoszący się w pustce mężczyzna dotknął jednego z prętów. Przerwało to jakiś rodzaj obwodu i wszystkie ciała zawieszone między prętami zaczęły spadać, także Burton.
Patrząc na to, Anglik odczuwał niemal tak samo intensywne przerażenie jak za pierwszym razem. To był pierwotny koszmar, uniwersalny ludzki sen o spadaniu, który zapewne pochodził z czasów pierwszego człowieka, małpoluda, dla którego groźba upadku z dużej wysokości była jak najbardziej realna. Małpolud przeskakiwał z jednej gałęzi na drugą, myśląc z pychą, że potrafi w nieskończoność zwiększać pokonywany dystans. Spadał właśnie przez tę pychę, która zakłócała zdolność prawidłowej oceny rzeczywistości.
Zupełnie jak Lucyfer – jego pycha przywiodła do upadku.
Teraz Burton w komorze chwycił się jednego z prętów i wisiał, podczas gdy inne ciała, wciąż lekko wirując, spadały obok niego, tworząc ludzki wodospad.
Spojrzał w górę i zobaczył latający pojazd, przypominający zielone canoe, opuszczający się między pobliskimi prętami. Pojazd nie miał skrzydeł ani silnika. Zapewne napędzał go jakiś rodzaj urządzenia nieznanego nauce w czasach Burtona.
Na dziobie pojazdu znajdował się symbol: biała spirala, której koniec wskazywał w prawą stronę. Z końca spirali wychodziły białe promienie.
Za pierwszym razem z canoe wyjrzało dwóch mężczyzn. Spadające ciała nagle zwolniły, a niewidzialna siła pochwyciła Burtona i oderwała go od pręta. Anglik uniósł się, cały czas się obracając, minął pojazd, po czym się zatrzymał. Jeden z mężczyzn skierował w jego stronę metalowy przedmiot rozmiarów ołówka.
– Zabiję was! – wrzasnął Burton. – Zabiję! Zabiję!
Była to pusta groźba, równie pusta jak ciemność, która zakończyła jego wybuch gniewu.
Tym razem tylko jedna twarz wyjrzała zza burty pojazdu. Choć Burton nie mógł dokładnie się jej przyjrzeć, wydała mu się znajoma. W każdym razie na pewno była to twarz Tajemniczego Przybysza.
Etyk zachichotał.
koniec
« 1 2
23 sierpnia 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Wahadło się wychyliło
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Maj 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek

A statek płynie…
— Anna Kańtoch

P jak Pomysł i P jak Pośpiech
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.