Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Jabłoński
‹Fryne hetera›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFryne hetera
Data wydania19 września 2008
Autor
Wydawca superNOWA
ISBN978-83-7578-010-9
Format372s.
Cena31,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Fryne hetera

Esensja.pl
Esensja.pl
Witold Jabłoński
« 1 2

Witold Jabłoński

Fryne hetera

Wszystkie przyklasnęłyśmy owym słowom i orzekłyśmy, że jakkolwiek tępi mężczyźni chętniej wybierają Myrrinę o bardziej obfitych, rzucających się w oczy kształtach, to jednak figura chudej Tais ma również swoje ukryte zalety. Potem odbyły się zawody dotyczące piersi, które sprowokowała Filumene, wydobywając z zanadrza swoje niedojrzałe jeszcze jabłuszka z okrzykiem:
– Popatrzcie! Ledwie nimi mogę wypełnić dłonie, a jakie są już sprężyste i twarde!
Przy bliższych oględzinach doszłyśmy do wniosku, że żadna z nas nie powinna się z nią mierzyć nie tylko pod względem biustu, ale także jędrnego brzuszka, nie zniekształconego jeszcze niechcianymi porodami. Naturalnie stara Melisa nie brała udziału w zawodach, podobnie jak ja, aczkolwiek z innego powodu: moja uroda była przecież darem Nieśmiertelnej, a bogini nie mogła rywalizować ze zwykłymi śmiertelniczkami. Chętnie jednak także ściągnęłam suknię, rozgrzana wdzięcznymi widoczkami i winem. Wszystko, co miałam na sobie, zdawało się dusić mnie i uwierać. W krótkim czasie byłyśmy nagie i pląsałyśmy po ogrodzie niczym pijane bachantki, jakkolwiek bez właściwej im zajadłości.
Ochłodziwszy później czoła i piersi źródlaną wodą, znowu rozłożyłyśmy się na naszych prowizorycznych posłaniach. Wino uderzało do głów i chociaż byłam spita nie gorzej niż moje przyjaciółki, nie mogłam nie zauważyć, że niektóre z nich przedstawiają sobą nader pocieszny widok.
Bakchis splotła wieniec z mirtowych liści i wczepiwszy go sobie we włosy, pytała mnie, przechylając zalotnie główkę:
– Spójrz, miła, czy jest mi w nim do twarzy?
Zapewniłam z głębi duszy, że wygląda uroczo. Myrrina leżała wprost na gołej ziemi, obsypana fiołkami i powtarzała bez przerwy:
– Jak pięknie pachnę!
Tais, trochę nadąsana, zrywała liście z pobliskiego krzewu i gryzła je w dziwnym zapamiętaniu, Melisa zaś podśpiewywała ochrypłym głosem starą miłosną piosenkę, przygrywając sobie na lirze.
Odświeżywszy się i pobudziwszy żołądki sałatą i selerami, piłyśmy dalej bardzo swawolnie, aż wreszcie, kiedy zapadł zmierzch, przy świetle gwiazd, pochodni i kaganków napełnionych aromatyczną oliwą, przestałyśmy ukrywać wzajemnie przed sobą żądzę. Łącząc się w pary, uprawiałyśmy miłość na wzór boskiej Safony i jej młodych uczennic z Lesbos. Nie wzbraniałam Bakchidzie wytrwałych i owocnych wędrówek po moim ciele za pomocą ruchliwego języczka i figlarnych paluszków. Melisa wzięła pod swoje skrzydła najmłodszą, Filumene, pieszcząc z wprawą jej dziewczęce kształty i udzielając przy tym szeptanych pouczeń. Pogodzone Tais i Myrrina tarzały się ze śmiechem po trawie, wziąwszy wspólnie w obroty jedną z usługujących Nubijek. Zostałaby niezawodnie wychłostana następnego dnia, gdyby tylko ośmieliła się wzdragać przed zrobieniem jakiejkolwiek przyjemności przyjaciółkom swej pani.
Wszystkie bawiłyśmy się tak dobrze, iż nasze uszy boleśnie zraniło pierwsze pianie koguta u sąsiadów.
– Nienawidzę tego ptaszyska! – jęknęła Bakchis, odrywając niechętnie usta od moich warg. – Swym dokuczliwym wrzaskiem umie zepsuć każdą zabawę!
Nad ranem poczułam się wielce znużona. Najwyraźniej nie odzyskałam jeszcze w pełni sił po ostatnich wypadkach. Chociaż Melisa namawiała mnie, bym przespała się u niej, uparłam się jednak wracać jak najprędzej do domu. Postawiłam na nogi moich czarnych tragarzy. Niektórzy zabawiali się tymczasem pokątnie z pozostałymi, wzgardzonymi przez me koleżanki przedstawicielkami własnej rasy, musiałam więc im pogrozić batem, by zechcieli podnieść z barłogów swoje leniwe zadki. Ciężko wzdychając, ponieśli lektykę główną drogą, wiodącą z Pireusu do Aten.
Pod koniec podróży zmorzył mnie sen, a raczej była to niespokojna, męcząca drzemka. Przebudzenie z niej, zapewniam, nie było miłe.
Pierwszym wrażeniem był gwałtowny wstrząs. Lektyka wylądowała na ziemi i przechyliła niebezpiecznie na bok. Upadłam na jedną z drewnianych kolumienek i boleśnie uderzyłam się w ramię. Krzyknęłam, a raczej pisnęłam z bólu. Na pewno będę miała wielkiego siniaka, pomyślałam. Na dodatek suknia zaczepiła o jakiś ornament. Chciałam zacząć besztać niewolników, lecz zorientowałam się, że wokół panuje martwa cisza, nasycona tylko zarannym śpiewem ptactwa. Gdzie się podziali tragarze? Zostawili mnie samą i uciekli? Musiało się stać coś strasznego, skoro woleli ocalić życie, ryzykując gniew swego pana. Myśli przelatywały błyskawicznie przez głowę, choć nadal nie rozumiałam, co się stało. Uciekać! To była kolejna myśl. Próbowałam dłonią wyplątać zahaczony kawałek materiału, lecz tylko złamałam paznokieć. Cudownie. Szarpnęłam i delikatna materia rozdarła się z suchym trzaskiem. Stanik opadł, odsłaniając piersi. Jeszcze lepiej. Wyobraziłam sobie, jak biegnę półnaga przez ulice miasta, wzywając pomocy… Lepiej od razu zawołać. Ze zdławionego strachem gardła wydobył się kolejny nikły pisk. Nie, to na nic. Muszę wydostać się z tego przeklętego wehikułu.
Czyjeś silne dłonie chwyciły mnie brutalnie i dosłownie wywlekły na zewnątrz. Jeśli mogłam przez moment żywić nadzieję na ratunek, szybko się z nią pożegnałam. Trzymało mnie za ręce dwóch tęgich opryszków o zakazanych gębach. Zapewne najemnicy od brudnej roboty, których usługi można kupić w pobliskim porcie. Postanowiłam nie krzyczeć i nie opierać się. Byłam gotowa oddać swe ciało i nieliczne klejnoty dobrowolnie, byle tylko ocalić zdrowie i życie. Oni jednak spoglądali na mnie z chłodnym zainteresowaniem i nie zaczęli mnie obmacywać. Nie był więc to napad rabunkowy ani próba gwałtu. Zresztą, kto miałby gwałcić heterę? Musiało chodzić o coś innego… Mimo paraliżującego lęku umysł pracował samodzielnie całkiem jasno, jak zawsze w niebezpiecznych momentach. Czyjaś zemsta? Czyja?!… Zrozumiałam wszystko, gdy usłyszałam dobiegający gdzieś z boku złowrogi chichot. Jakaś niewysoka, pokraczna sylwetka wyłoniła się z półmroku…
Eutias wpatrywał się we mnie ze złośliwą satysfakcją. Jego jadowicie zielonkawe oczka świeciły triumfalnie. Więc jednak chodziło o zemstę. Dziwne, lecz poczułam coś w rodzaju ulgi. Sytuacja była nadal groźna, ale przynajmniej jasna. Wszystko zależało od tego, czego pragnie mój prześladowca.
Rozejrzałam się nieznacznie. W sporym oddaleniu ujrzałam wieże Bramy Dipylońskiej. Znajdowaliśmy się w połowie drogi do Kerameikos, na cichej cmentarnej alei. Po obu stronach bielały grobowe stele z prochami zasłużonych Ateńczyków: bohaterów wojennych, wielkich polityków, bogatych kupców, zacnych małżonek i przedwcześnie zmarłego potomstwa. Trzeba przyznać, że napastnicy dobrze wybrali miejsce. Nikt nie usłyszałby stąd mego krzyku, a nawet gdybym zdołała się wyrwać, nie zdążyłabym dobiec do domów zamieszkanych przez żyjących. Księżyc bladł na różowiejącym od wschodu niebie. Postanowiłam grać na zwłokę.
– Jeśli nadal mnie pragniesz – syknęłam, starając się opanować drżenie głosu – możesz mnie teraz mieć. Potem zapomnimy o całej sprawie…
Uśmiechnął się ohydnie i bryznął mi w twarz cuchnącą śliną.
– Nie pożądam już twego ciała, dziwko – odpowiedział świszczącym szeptem – tylko zemsty.
– Więc zabij mnie bez gadania – odparłam, siląc się na wyniosły ton.
W tym momencie zauważyłem, że łotr trzyma w ręku długą scytyjską szablę. Dreszcz wstrząsnął całym moim ciałem. Zamknęłam oczy. Niech ten koszmar skończy się jak najprędzej… Uniosłam powieki, słysząc znowu ten sam złowieszczy rechot.
– Zabić cię, suko? – zapytał nieco retorycznie. – O nie, to by było zbyt proste… Gówniana przyjemność. Będziesz żyła, ale na pewno wkrótce zapragniesz śmierci.
Uniósł szablę w drżących dłoniach, widocznie wielce podniecony tym, co zamierzał uczynić, lub oręż okazał się zbyt ciężki dla niewprawnych rąk. Oparł szpic ostrza na mojej lewej piersi. Serce zaczęło bić bardzo mocno i na chwilę zabrakło mi tchu… Odrzuciłam głowę i bezsensownie szarpnęłam się do tyłu. Był to daremny gest, gdyż zbiry trzymały mocno, a na dodatek gwałtowny ruch sprawił, że czubek szabli rozciął z lekka skórę i poczułam spływającą po piersi i brzuchu cienką, ciepłą stróżkę.
Eutias musiał dojrzeć w mych oczach prawdziwą rozpacz, gdyż wielce się uradował. Oparł teraz zimną klingę na mym policzku.
– Z paskudnymi bliznami na twarzy, obciętymi uszami i cyckami, nie będziesz nadawać się nawet na posługaczkę w tawernie. Staniesz się dla wszystkich tak odrażająca, że sama ze sobą skończysz – podjął, napawając się moją udręką.
– Wolę zginąć – wyszeptałam szczerze głosem zdławionym przez łzy.
Łajdak dobrze obmyślił zemstę. Pozbawiona swego największego bogactwa, urody, nie miałabym już po co żyć. Sykofant śmiał się ciągle jak wariat.
– A kogo obchodzi, czego ty chcesz, szmato?…
Pomyślałam, że dopóki bawi go moje cierpienie, mam jeszcze cień szansy, że tymczasem ktoś nadejdzie od strony miasta lub Dipylonu i przepłoszy napastników. Zaczęłam się cicho modlić:
– Chroń mnie, Afrodyto… Ratuj, Apollo… Hekate, przyzwij demony…
– Nie pomoże ci już żaden demon ani śmiertelnik – zaskrzeczał nienawistnie Eutias i odpowiednio ustawił ostrze, pragnąc wprowadzić w czyn swoje groźby…
W moje żałosne kwilenie wdarł się nagle bojowy ryk, przypominający skowyt atakującego wilka. Dochodził gdzieś z tyłu, spomiędzy grobów. Mój wróg zamarł na chwilę, zaskoczony i to stało się przyczyną jego porażki.
Wszystko stało się w ciągu paru zaledwie uderzeń serca, szybciej niż jestem w stanie o tym opowiedzieć. Drab z mojej prawej strony puścił mnie nagle i zwalił się w bok z ciężkim westchnieniem. Pod dolnymi żebrami rozlewała się na jego brudnym chitonie plama miedzianej barwy. Dźgnięty celnie, natychmiast wyzionął ducha. Drugi najemnik także rozluźnił chwyt, oparł się podbródkiem o moje ramię i ześlizgnął nim powoli po plecach, zostawiając po sobie smugę nieprzyjemnej, lepkiej wilgoci, wyciekającej bez wątpienia z rozciętego gardła. Powinnam była upaść wraz z nim, lecz zesztywniała mrozem przerażenia, nie poddałam się owej inercji. Stałam dalej jak skamieniała, rejestrując wszystko szeroko otwartymi oczami.
Dopiero teraz ujrzałam mego wybawcę. Zza pleców wyskoczyła szczupła, zwinna sylwetka w ciemnoczerwonej opończy i dziwnym zawoju na głowie. W prawej dłoni dzierżył okrwawiony, krótki miecz. Ogłupiały Eutias usiłował się zasłonić szablą. Nieznajomy uskoczył lekko w bok, unikając ciosu. Jego prawica wślizgnęła się między kurczowo zaciśnięte na rękojeści dłonie sykofanta z szybkością atakującej żmii. Jednym ruchem sprawił, że scytyjski oręż upadł z brzękiem na kamienie, a w ślad za nim podążył niefortunny mściciel z rozprutym od dołu do góry brzuchem. Krew z wylewających się wnętrzności bluzgnęła wprost na mnie, plamiąc szafranową szatę, ale nawet nie drgnęłam. Nędznik żył jeszcze, kiedy zwycięski wojownik postawił na jego karku stopę w ciężkim, wojskowym sandale. Usłyszałam obrzydliwy chrzęst pękających kostek szyjnych. Eutias kopał jeszcze chwilę ziemię nogami, potem znieruchomiał. Wybawca szybko wytarł krew z ostrza o płaszcz przeciwnika i wsunął mieczyk do pochwy u pasa. Nie miał nic więcej na sobie poza skórzaną spódniczką bojową i grubą, dosyć krótką opończą.
Dopiero wtedy poczułam mdłości i nogi ugięły się pode mną. Widząc, że słabnę, mężczyzna pochwycił mnie w swoje chude, lecz żylaste i silne ramiona. Poddałam się temu bez wahania, wtulając się w twardą pierś. Wziął mnie na ręce i pobiegł przed siebie, kierując się w stronę miasta. Najwyraźniej pragnął jak najszybciej oddalić się z tego przeklętego miejsca, pozostawiając zwłoki swoich ofiar na pastwę bezpańskich psów i ukrywających się na cmentarzu rabusiów. Zrozumiałam, że nie chce, by jego tożsamość została odkryta.
Wpadliśmy do dzielnicy Kerameikos. Miasto już się budziło, wstawał nowy dzień, chociaż słońce nie miało dziś zaświecić dla wszystkich. Wstawali co tchu do roboty garncarze, straganiarze, kowale, łaziebnicy, garbarze, płatnerze, szewcy oraz lir i tarcz tokarze… Kto żyw wychodził przed swoje ubogie domostwo, zawiązując spiesznie sandały, drepcząc i przytupując w porannym chłodzie. Niektórzy na nasz widok przecierali powieki ze zdumieniem, niepewni, czy nie widzą jakiejś sennej mary, inni czynili znaki odpędzające demony.
Bystre, ciemnobrązowe oczy zbawczego demona spoglądały w moje źrenice z przenikliwą uwagą. Resztę twarzy miał przesłoniętą ciemną chustą, miałam jednak nadzieję, że jest równie pociągająca.
– Gdzie? – zapytał twardym, żołnierskim tonem z wyraźnie obcym akcentem. – Gdzie jest twój dom?
Ostatnim wysiłkiem wyszeptałam niezbędne wskazówki i wskazałam kierunek drżącą dłonią. Potem zapadłam w mroki otchłani, mając za jedyne oparcie wpijające się w ramiona i uda kościste ręce nieznajomego. Było to całkiem miłe uczucie. Chciałam, by trwało jak najdłużej…
koniec
« 1 2
4 września 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Hetera, wieczna tułaczka
— Michał Kubalski

Tegoż twórcy

Pagan fiction
— Miłosz Cybowski

Historia żywa
— Eryk Remiezowicz

Niezapomniana lekcja historii
— Eryk Remiezowicz

Witelon rozdarty
— Eryk Remiezowicz

Dolnoślązak Witelon
— Eryk Remiezowicz

Krótko o książkach: Kwiecień 2002
— Artur Długosz, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Potomkowie sennych marzeń
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.