Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mike Carey
‹Błędny krąg›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBłędny krąg
Tytuł oryginalnyVicious Circle
Data wydania28 stycznia 2009
Autor
PrzekładPaulina Braiter
Wydawca MAG
CyklFelix Castor
ISBN978-83-7480-103-4
Format400s. 125×195mm
Cena29,99
Gatunekfantastyka, groza / horror
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Błędny krąg

Esensja.pl
Esensja.pl
Mike Carey
« 1 2 3 »

Mike Carey

Błędny krąg

– Nazywa się Leslie Sheehan – oznajmił beznamiętnym tonem i z obojętną miną. – Handluje wszelkimi prochami, jakie wpadną mu w łapy, i ostrym porno na boku, to coś w rodzaju hobby. Pewnie to właśnie znajdziemy na płytach. Jest jakieś dwa stopnie nad zwykłymi mrówkami i ulicznymi dealerami i kompletnie nic nie znaczy. Ale podlega gościowi nazwiskiem Robin Pauley, którego bardzo chcielibyśmy dorwać. Przez ostatnie pół roku obserwowaliśmy Sheehana i zbieraliśmy przeciw niemu dowody, bo sądzimy, że zdołamy go przekabacić. Jakieś dziesięć lat temu sypnął, żeby oczyścić się z zarzutu współudziału w zabójstwie. Kiedy już raz się udało, zazwyczaj mamy lepszy punkt zaczepienia. Tyle że teraz zniknął i obawiamy się, że Pauley mógł wywęszyć, co się święci.
– Tak czy inaczej, Sheehan już nic nie powie – odparłem ze spokojną, absolutną pewnością.
Coldwood spojrzał na mnie z irytacją.
– Castor, nie masz kwalifikacji, by wypowiadać się w tej... – warknął. I nagle zrozumiał. – Och – mruknął. Sekundę później dodał z goryczą: – Kurwa!
Chciał powiedzieć coś jeszcze, pewnie z równym zaangażowaniem, gdy jeden ze szczurów laboratoryjnych zawołał do niego:
– Sierżancie?!
Obrócił się szybko, beznamiętnie. Zawsze załatwiaj bieżące sprawy, wyobraźnię trzymaj na wodzy, tak samo jak broń. Porządne policyjne podejście.
– To heroina – oznajmił sztywnym oficjalnym tonem jeden z techników. – Praktycznie bez domieszek, czysta w około dziewięćdziesięciu pięciu, dziewięćdziesięciu sześciu procentach.
Coldwood przytaknął, po czym zwrócił się do mnie.
– Zakładam zatem, że Sheehan gdzieś tu jest? – spytał dla zachowania pozorów.
Skinąłem głową, ale uznałem, że muszę to wyjaśnić, żeby nie żywił nadziei.
– Jego duch jest tutaj – oznajmiłem. – To nie oznacza, że ciało też tu znajdziecie. Mówiłem ci już wcześniej, jak to działa.
– Muszę go zobaczyć – powiedział Coldwood.
Znów skinąłem głową. Oczywiście.
Wsunąłem dłoń za pazuchę szynela i wyciągnąłem swój flet. Zwykle był to model „Clarke’s Original” w tonacji D, ale pewne ekscytujące wydarzenia na łodzi parę miesięcy wcześniej pozostawiły mnie na jakiś czas bez instrumentu. Wzmiankowaną łodzią był smukły, niewielki jacht ochrzczony „Mercedes”. Jeśli jednak myślicie o regatach w Henley, to grubo się mylicie: do wydarzeń zdecydowanie bardziej pasowałby wrak „Hesperusa”. Czy może „Latający Holender”. W każdym razie w wyniku owej drobnej eskapady kupiłem „Sweetone”, jadowicie zielony model, który stał się obecnie moim nowym domyślnym instrumentem. Nie wydawał mi się równie gotowy i sprawny w mej dłoni, reagował wolniej niż stary „Original” i wyglądał dość kretyńsko, ale wszystko się układało. Spędzimy jeszcze rok razem, a staniemy się nierozłączni.
Uniosłem flet do ust i zagrałem G A C, próbując się dostroić. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich obecnych: oczy Coldwooda nie miały wyrazu, w większości pozostałych jaśniało niewinne zaciekawienie, lecz jeden z mundurowych zdecydowanie sprawiał wrażenie zdenerwowanego.
Problem z tym, co zamierzałem zrobić, jest prosty: nie zawsze się udaje. W najlepszym razie szanse są pół na pół. Światopogląd racjonalistyczny często nie pozwala ludziom zobaczyć czy usłyszeć niczego, co mogłoby mu zaprzeczyć – na przykład syren, latających świń czy duchów. Ogólnie rzecz biorąc, dwóch ludzi na trzech może zobaczyć przynajmniej część umarłych, lecz nawet to zależy w znacznym stopniu od nastroju i sytuacji; a w pewnych zawodach szanse spadają w okolice zera. Policjanci i naukowcy lokują się w najniższych strefach tabeli.
Nie miałem pojęcia, co zagram, dopóki nie zabrzmiały pierwsze nuty. Nie mogło to być nic wielkiego: zaledwie szkielet melodii, atonalna sekwencja, kryjąca w sobie ogólny zarys regularności. Po chwili okazała się numerem Micaha Hinsona: „Dzień, w którym Teksas zatonął w morzu”. Oglądałem występ Hinsona w jakiejś knajpce w Hammersmith i jego śpiewny, ochrypły głos i śmiała, nieunikniona powtarzalność tekstów wywarły na mnie spore wrażenie. Lecz nawet bez tego wszystkiego polubiłem piosenkę za sam jej tytuł.
Z początku nic się nie działo. Ale też z mojego punktu widzenia nic nie miało się wydarzyć. Miałem nadzieję, że z miejsca, w którym stał Coldwood, wygląda to inaczej. Nim dotarłem do drugiego refrenu, usłyszałem sapnięcie jednego z kryminalistyków, stojących przy biurku. Świetnie. Potem drugi krzyknął głośno, pokazał ręką i pojąłem, że głośna, jękliwa melodyjka zadziałała.
Policjanci pokazywali rękami mężczyznę stojącego na niczym, dokładnie pośrodku ukrytej pod klapą studni. Zawsze tam był; ja sam widziałem go od chwili, gdy przekroczyłem próg magazynu, ale chłopcy Coldwooda przechodzili obok niego, a czasem przez niego, i nie czuli nawet najsłabszego dreszczu, ani ochoty odmówienia Zdrowaś Mario. Uznałem zatem, że mogę bezpiecznie przyjąć, iż tylko ja go widzę.
Ale muzyka wszystko zmieniła. Melodia ta – przynajmniej w tym miejscu i czasie, odgrywana w takim, a nie innym tempie i tak dalej – stanowiła dla mnie opis ducha. To mój talent: nie tylko widzę zmarłych, ale postrzegam ich dodatkowym zmysłem w dziewięciu dziesiątych opartym na słyszeniu, a w jednej dziesiątej na czymś, co mogę tylko nazwać „czymś innym”. Potrafię uchwycić esencję ducha w muzyce. A gdy go schwytam, mogę też robić inne rzeczy. Jedną z nich – co odkryłem niedawno w bardzo widowiskowych okolicznościach – było sprawianie, by inni też go zobaczyli.
Teraz zatem muzyka przenosiła nieboszczyka na orbitę percepcyjną Coldwooda i jego gliniarzy – co oznaczało, że ujrzeli, jak duch Sheehana materializuje się z przysłowiowego niczego. Mundurowi gapili się oszołomieni, a goście w białych fartuchach zjeżyli się wyraźnie i spięli na widok pojawiającego się przed oczami ucieleśnienia przesądów i czucia. Coldwood podszedł do sprawy bardziej pragmatycznie: podszedł do ducha i zaczął go oglądać. Zjawa patrzyła na niego pełnymi smutku, przerażonymi oczami.
Leslie Sheehan wyraźnie nie żył dopiero od niedawna i jeszcze nie przywykł do tej myśli. Przybył tu, ponieważ „tutaj” mocno z czymś mu się kojarzyło, a może po prostu tu właśnie umarł, lecz tak czy inaczej wyglądało na to, że materializacja to chwilowo górna granica jego możliwości. Nie mógł z powrotem włączyć się w życie, bo jego widmowe ciało nie było w stanie podnosić, przesuwać ani dotykać jakichkolwiek obiektów fizycznych. A co więcej, nie do końca słuchało poleceń widmowego umysłu. Niektóre duchy tkwią na ziemi uwięzione, nieustannie odtwarzając chwile swojej śmierci; inne po prostu stoją, tak jak teraz Sheehan, zagubione i przerażone – porażone niemożliwą do uniknięcia realnością własnej śmiertelności. Na jakimś poziomie był świadom naszej obecności i podążał wzrokiem za Coldwo­odem, który przykucnął, by przyjrzeć się bliżej jakiemuś interesującemu szczegółowi. Wyglądało to jednak tak, jakby Sheehan zamarł w tym miejscu: nie mógł podjąć decyzji ani przywołać pragnienia, by się poruszyć.
Coldwood wskazał ślad po zadzierzgnięciu na nagim przedramieniu Sheehana.
– Dawał sobie w żyłę – oznajmił z niezadowoleniem. – Widocznie sukinsyn przedawkował. Musiał se, kurwa, wybrać akurat ten moment?
– Z początku też tak myślałem – zgodziłem się. – Ale jeśli popatrzysz od tyłu, pewnie nieco skorygujesz diagnozę.
Coldwood obdarzył mnie kolejnym wyrazistym spojrzeniem, wstał jednak i okrążył żałosną postać, po czym zapatrzył się ze zdumieniem na tył głowy Sheehana – czy też, ściślej biorąc, miejsce, w którym powinien on być. Większa część bowiem zniknęła. Cień Lesliego Sheehana przestał interesować się sierżantem, gdy tylko ten zniknął mu z oczu: uniósł dłonie, patrząc na nie przez chwilę, a potem zmarszczył brwi i rozejrzał się, jakby próbował sobie przypomnieć, gdzie zostawił kluczyki od wozu.
– Ty jesteś ekspertem – dodałem. – Zgaduję jednak, że to rana wylotowa; ktoś przyłożył mu spluwę do skroni tuż przed uchem. Gdyby strzelono z tyłu, zapewne nie miałby większej części twarzy.
– To nie była spluwa – wymamrotał Coldwood – tylko sprężynowy pistolet do zabijania bydła. – Wskazał palcem. – Cała lewa część czaszki zapadła się, większość kości pozostała w ranie. Rozpędzony pocisk nie zostawia takich śla... Hej, jeśli puścisz tu pawia, będziesz miał dyscyplinarkę!
Ostatnie słowa skierował nie do mnie, lecz pod adresem mundurowego, który już wcześniej wyglądał mocno niepewnie. Z miejsca, w którym stał, biedak miał świetny widok na część najbardziej prywatnych narządów Sheehana – tych, które niegdyś mieściły się w czaszce. Widok ów wyraźnie mu nie służył. Po szybkim skinieniu głowy Coldwooda pobiegł do drzwi.
Coldwood odwrócił się do mnie.
– Gdzie jest ciało? – spytał. – Prawdziwe, fizyczne ciało. Gdzie je znajdziemy?
– Nie mam najbledszego pojęcia – odparłem szczerze. – Jeśli chcesz, mogę go spytać. Ale równie dobrze mógłbyś to zrobić sam. On cię widzi. Widział cię nawet wtedy, gdy ty nie widziałeś jego.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Niewinne złego początki
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Coś się kończy, coś się zaczyna
— Anna Kańtoch

Niespodzianki nie tylko krwawe
— Anna Kańtoch

Skok do wysoko ustawionej poprzeczki
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Lepszy diabeł w garści
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.