Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mike Carey
‹Błędny krąg›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBłędny krąg
Tytuł oryginalnyVicious Circle
Data wydania28 stycznia 2009
Autor
PrzekładPaulina Braiter
Wydawca MAG
CyklFelix Castor
ISBN978-83-7480-103-4
Format400s. 125×195mm
Cena29,99
Gatunekfantastyka, groza / horror
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Błędny krąg

Esensja.pl
Esensja.pl
Mike Carey
« 1 2 3

Mike Carey

Błędny krąg

– Ale to ty jesteś ekspertem – odparował z nieudolnym sarkazmem.
– Bycie egzorcystą to niedokładnie to samo co bycie detektywem – odparowałem beznamiętnie. – Nie mam odznaki, którą mógłbym mu machnąć przed nosem, a strasznie trudno porządnie skopać gościa, który już nie żyje. Spróbuję jednak, jeżeli zostawisz mnie z nim samego. Nie zrobię tego na oczach całej waszej bandy.
Coldwood długą chwilę przetrawiał moje słowa.
– Dobra – rzucił w końcu, podtykając mi pod nos palec w ostrzegawczym geście. – Ale tknij tylko dowody, a wypruję ci flaki, Castor. Zrozumiano?
– Nie potrzebuję prochów – odparłem – Mój odlot to śmierć.
Coldwood wymamrotał pod nosem coś wyjątkowo obelżywego i dał sygnał swojej ekipie, która wycofała się szybko. Po ich odejściu zrobiło się miło i cicho, i postanowiłem smakować nowy nastrój przez parę minut, nim zaczepię pana Sheehana. Wsunąłem flet do specjalnie wszytej kieszeni w podszewce płaszcza – preferuję wojskowe, rosyjskie szynele, bo potrafią ukryć mnóstwo grzechów – i w innej kieszeni znalazłem srebrną piersiówkę, pełną ostrej, greckiej brandy. Pociągnąłem łyk, który rozgorzał w mym wnętrzu niczym pożar w opuszczonym budynku. To kiepski trunek. Naprawdę kiepski. Ale w podobnych chwilach pozwala mi przekroczyć przepaść i działać dalej.
Przepłukując usta drugim łykiem, raz jeszcze przyjrzałem się kalendarzom. Zwykłe softki z pisemek dla facetów: Abbie jak jej tam, Suzi z innej parafii. Coldwood jednak wspominał, że Sheehan miał nieco bardziej perwersyjny gust. Cóż, jedno jest pewne, teraz odrzucił już rozkosze ciała. Po dziesięciu latach tej pracy wciąż niewiele wiem o zaświatach, jestem jednak gotów sporo postawić na to, że zmarli raczej rzadko mogą sobie ulżyć.
Nie było sensu dłużej tego przeciągać: pamięć Sheehana była teraz zapewne równie szczątkowa, jak to co zostało z jego głowy. Z pewnością zapomniał już zatem o wesołej gromadce Coldwooda. Schowałem piersiówkę i podszedłem do miejsca, gdzie stał duch – zaledwie kilkanście centymetrów dzieliło jego stopy od brązowych, papierowych torebek. Zawisł mniej więcej tam, gdzie wcześniej była podłoga. Podobnie jak terapia, śmierć ujawnia nasze najgłębsze instynkty: Sheehan strzegł swojej kryjówki.
– A zatem – zacząłem lekko – nie żyjesz. Jak się z tym czujesz?
Przemknął po mnie wzrokiem, przez chwilę patrzył, a potem uciekł w bok. Trudno mu było się skupić. Właściwie nic dziwnego.
– To musiał być wstrząs – podsunąłem. – W jednej chwili drepczesz sobie bez żadnych trosk, w następnej jakiś gość łapie cię za kark, wciąga w boczną uliczkę i łubu-du: nagle słońce świeci ci w oczy z tyłu głowy.
Sheehan zmarszczył brwi i machnął lekko prawą ręką. Jego wargi się poruszyły.
– Trzeba nieco czasu, by zrozumieć, co cię spotkało – podjąłem współczująco. – Myślisz sobie: no cóż, było kiepsko, ale dzięki Bogu wciąż tu jestem. A potem godziny mijają i pojawiają się wątpliwości. Czemu właściwie ciągle tu stoję? Jak w ogóle się tu znalazłem? Co mam teraz robić? Prawda jest taka, bracie, że nic. Nie teraz. Robienie czegoś to luksus przynależny żywym. Umarli – oni zazwyczaj jedynie obserwują.
Oczy Sheehana się rozszerzyły. Nie wiedziałem, czy moje słowa docierają do niego, czy też w tym, co obecnie służyło mu za umysł pojawił się cień wspomnienia. Jego ręce znów drgnęły; tym razem, gdy przemówił, usłyszałem szept, suchy niczym szmer wiatru w trawie.
– Po... po... – wyszeptał z nieszczęśliwą miną.
Umarli często użalają się nad sobą i w gruncie rzeczy trudno ich za to winić. Ich perspektywy nie są zbyt zachwycające. Nawet niebo, jeśli uznać to, w co wierzy większość, to stan jedności z Bogiem i nieustannego wychwalania jego wspaniałości. Po paru godzinach musi się tam robić potwornie nudno, a co dopiero mówić o wieczności. Z drugiej strony, ten gość handlował prochami i pornografią i chuj wie czym jeszcze: nie zamierzałem marnować na niego współczucia, bo nigdy nie wiadomo, kiedy jego zasoby się wyczerpią.
– Tak – mruknąłem – już po wszystkim i to gówniana sprawa. Jakiś drań nieźle cię załatwił, Sheehan. Niemal warto uwierzyć w piekło, byle tylko móc sobie wyobrazić, jak się za to smaży.
– Po... po... po...
– Już to mówiłeś. Zgoda.
– Pauley! – wyszeptał.
– Pauley. – Odwróciłem się do niego plecami, by jak najmniej go rozpraszać, bo lada moment znów mógł się zdekoncentrować. – Czyli to Pauley cię załatwił? To ci dopiero przyjaciel. Bolało czy stało się tak szybko, że nic nie zauważyłeś?
Długa cisza, a potem ochrypły, niemal bezgłośny szept:
– B-b-bolało. Bolało mnie.
– A gdzie się to stało, u ciebie? – spytałem tonem tak nieustępliwie neutralnym, że musiałem sprawiać wrażenie śmiertelnie znudzonego całą tą rozmową. – Puk, puk do drzwi, łup i nie żyjesz, tak? Czy byłeś gdzieś na mieście?
Zapadła bardzo długa cisza. Pozwalałem jej trwać. Brzmiała jak cisza, na końcu której czeka skarb.
– Brąz – wyszeptał Sheehan. – Brąz – jęknął, rozciągając dźwięk i przechodząc w westchnienie – jęk pozbawiony niższych tonów, bo zmarli zwykle mają z nimi poważne kłopoty. – Bury.
Tym razem cisza brzmiała inaczej. Kiedy się obróciłem, wiedziałem co zobaczę: Sheehan zniknął. Jego postać fizyczna się rozpłynęła, wyczerpana, pozostawiając losowe drobinki w powietrzu: nie materię, nie energię, nic, co moglibyśmy oddzielić bądź zmierzyć. Wróci tu; nie ma przecież dokąd pójść. Ale nieprędko.
Ruszyłem do drzwi i wyszedłem na wąską wstążkę asfaltu, oddzielającą magazyn od ulicy. Parkowały tam jedynie odliczana od podatku primera Coldwooda i trzy zwykłe świniowozy. Coldwood stał sam z boku; rozmawiał przez komórkę. Mundurowi i chłopcy z techniki tworzyli dwie odrębne grupki, reagujące atawistycznie na swoje feromony. Z północy wiał ostry wiatr, przynajmniej przestało padać. Słońce zachodziło za brutalnymi wieżowcami Colindeep Lane, a z nieba za nim nadciągała skłębiona masa stalowoszarych chmur, niczym woda spływająca do ścieku.
Coldwood skończył rozmawiać, schował telefon i podszedł do mnie.
– Masz coś? – spytał tonem człowieka, który oczekuje tak mało, że nic go nie zawiedzie.
– Wymienił Pauleya – odparłem. Brwi Coldwooda powędrowały wysoko. – Przynajmniej tak mi się zdaje. A gdy spytałem, gdzie zginął, powiedział „brąz”. A potem „bury”.
– Brondesbury – przetłumaczył Coldwood. – Części Samochodowe Brondesbury. Chryste, to byłby prawdziwy pocałunek Boga. Jeśli ciało wciąż tam jest... – Ruszył szybkim krokiem w stronę wozu, jednocześnie wybierając numer. Mundurowi podążyli za nim luzacko wzrokiem, co jest typowe dla chłopców z glinowa. Lecz Coldwood znów zaczął rozmawiać przez telefon. – Warsztat – warczał do mikrofonu. – Ten w Blondesbury Park. Zbierajcie się tam. Już. Tak. Tak, załatwcie nakaz. Ale nie czekajcie. Otoczcie to miejsce i nie wpuszczajcie ani nie wypuszczajcie nikogo.
– Zakładam, że to dobre wieści – powiedziałem do pleców Coldwooda, który szarpnięciem otworzył drzwiczki.
Siadając za kierownicą, zaszczycił mnie milisekundowym spojrzeniem.
– Warsztat jest na nazwisko Pauleya. – Uśmiechnął się paskudnie. – Mamy już prawdopodobny motyw. Jeśli zdołamy załatwić nakaz i jeśli ciało wciąż tam jest, możemy przeszukać wszystkie jego firmy i naprawdę zacząć działać. – Jego wzrok przeskoczył ode mnie na konstabla stojącego za moimi plecami, tego samego, który wcześniej musiał wybiec na dwór. – MacKay, zapisz zeznania Castora i prześlij je faksem do DC Tennanta na Look Street.
Szyba samochodu już się podnosiła, pozbawiając jakąkolwiek odpowiedź sensu. A potem Coldwood dodał gazu i zniknął przy akompaniamencie jęku torturowanej gumy.
Zapisanie moich zeznań było jak drugi policzek, ale trudno odmówić podobnemu zaproszeniu. Opisałem dokładnie wydarzenia wieczoru, a konstabl MacKay zapisywał je starannie słowo po słowie, łącznie z tym, co powiedział mi duch Sheehana, gdy go przesłuchałem w oficjalnej roli duchołapa. Albo MacKay chciał zatrzeć wcześniejsze wrażenie braku profesjonalnej zimnej krwi, albo po prostu był bardzo powolny: w każdym razie, przesłuchiwał mnie z tak niewiarygodną dokładnością i w tak żółwim tempie, że zatłuczenie na śmierć notatnikiem sąd zapewne uznałby za usprawiedliwione. W dodatku pisał powoli i wymagał wielokrotnych powtórzeń nawet najkrótszych zdań. W efekcie uznałem, że świetnie się nadaje na oficera.
Nie brakowało mu jednak zdolności obserwacyjnych: po jakimś czasie zauważył, że wiercę się na krześle i że kiedy po raz trzeci czy czwarty powtarzam ten sam drobny szczegół, na przykład, gdzie stałem, gdy mówiłem x bądź y, w moim głosie pojawia się ton zniecierpliwienia.
– Jest pan gdzieś umówiony? – zapytał.
– Tak – odparłem. – Właśnie tak.
– Tak, jasne. Gorąca sztuka, co?
Obdarzył mnie lubieżnie sugestywnym uśmieszkiem, który gliniarze i wojskowi dostają razem z pierwszym przydziałowym mundurem.
Ja jednak nie byłem w nastroju.
– To facet – odparłem. – Opętany przez demona psychopata, którego temperatura zazwyczaj jest co najmniej osiem stopni wyższa niż przeciętne trzydzieści sześć i sześć. Więc owszem, myślę, że można bezpiecznie nazwać go gorącą sztuką.
MacKay odłożył notes, zmierzył mnie wzrokiem pełnym podejrzliwości: poczuł powiew czegoś przelatującego mu nad głową i wcale mu się to nie spodobało.
– Chyba w tej chwili niczego więcej od pana nie potrzebujemy – oświadczył surowo. – Sierżant zapewne odezwie się później, więc proszę pozostać w kontakcie.
– Nie ma sprawy – odparłem. – Połączę się z nim na płaszczyźnie astralnej.
– Hę? – Podejrzliwość zmieniła się w szczery niepokój.
– Nieważne – mruknąłem przez ramię już w drzwiach.
To nie wina MacKaya, że mój sobotni wieczór poszedł się jebać. Mogłem winić wyłącznie siebie, co w moim doświadczeniu nie stanowi jednak najmniejszej pociechy.
Weekend powinien być czasem, gdy odpoczywamy po stresach tygodnia i doładowujemy akumulatory, szykując się na kolejne zmagania. Ale nie dla mnie, nie tego wieczoru. W porównaniu z miejscem, do którego się wybierałem, ta zapomniana przez Boga dziura wyglądała ciepło i przytulnie.
koniec
« 1 2 3
26 stycznia 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Niewinne złego początki
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Coś się kończy, coś się zaczyna
— Anna Kańtoch

Niespodzianki nie tylko krwawe
— Anna Kańtoch

Skok do wysoko ustawionej poprzeczki
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Lepszy diabeł w garści
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.