Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Poul Anderson
‹Genesis / Olśnienie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGenesis / Olśnienie
Tytuł oryginalnyGenesis / Brain Wave
Data wydania16 listopada 2010
Autor
PrzekładMartyna Plisenko
Wydawca Solaris
ISBN978-83-7590-055-2
Format500s. oprawa twarda
Cena45,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Genesis

Esensja.pl
Esensja.pl
Poul Anderson
« 1 2 3 4 »

Poul Anderson

Genesis

1
Wiele, wiele lat później Christian Brannock wspominał tamten dzień. W jakiś sposób był on zarówno końcem, jak i początkiem wszystkiego.
Nie dostrzegał tej zależności, dopóki nie przyjrzał się swojemu życiu i życiu-po-życiu jako całości. Do tego czasu funkcjonował wyłącznie tu i teraz. Zegar był nastawiony na czas północnoamerykański; w tej chwili Ziemia znajdowała się o jakieś sto milionów kilometrów dalej, a nad Clement Base panowała noc.
Powoli zbliżał się ranek. Pomiędzy jednym a drugim świtem planeta wykonywała 176 obrotów. Nie patrzył bezpośrednio na zalany słońcem krajobraz Merkurego. Przyciemniona szyba zmniejszała blask do znośnego poziomu. Po powierzchni planety przemieszczały się maszyny. Większość z nich była robotami o różnych poziomach autonomii. Jeden z nich był jednak czymś więcej.
Gimmick nie wiedział, czym jest ciemność. Pięćset kilometrów dalej Christian obserwował go za pomocą lasera, radaru i wzmocnionego światła gwiazd. Gdy jego korpus toczył się przez regolit7) wstrząsany lekkimi drganiami sejsmicznymi, Christian czuł je poprzez opuszki palców i metalowe wąsy, przez wszystkie sensory na bieżnikach. Smakował i wąchał przestrzeń przez migoczące promienie elektronów i cząstek atomowych. Elektronicznie wsłuchiwał się w szepty radioaktywnej skały dookoła, szum i kapanie kosmicznego deszczu. Dzięki czujnikom wewnętrznym cały czas, podświadomie, kontrolował równowagę, przepływy i potrzeby, podobnie jak robiły to nerwy i gruczoły w jego własnym ciele. Razem, on i Gimmick, robili obserwacje i podejmowali decyzje, jak mózg w jego czaszce; poruszali maszyną, jak mięśnie poruszały nim samym.
Porozumienie jednak nie było całkowite i doskonałe. Przekazywanie informacji przez satelitę, lub za pośrednictwem wież rozmieszczonych po drodze, nieuchronnie zmniejszało szerokość pasma i zniekształcało sygnał. Christian miał zaledwie mglistą świadomość swojego otoczenia, kozetki, na której leżał podłączony do sensorów i instrumentów, bezwonnego i chłodnego powietrza, odruchowych reakcji sprawiających, że czasem szarpał się w więzach. Kącikiem oka widział monitorującego wydarzenia Willema Schuytena przy panelu kontrolnym. To się rzadko przydaje, mętnie pomyślał Christian. Jednak stanowili zespół, a Merkury był pełen niewiadomych.
Półminutowe zakłócenie przerwało analizę danych. Kierunek badań wyglądał obiecująco i po chwili Gimmick ponownie ruszył w drogę. Christian całą swoją uwagę poświęcił tej scenie.
Niebo migotało i drżało, jego blask opadał łukiem aż po horyzont. Po ciemnej stronie teren był pełen kraterów i bezładnie porozrzucanych głazów. Spoglądając na każdy z nich, Christian mógł określić jego wiek w milionach lat, tak jak potrafił określić wiek osoby lub drzewa na Ziemi; wskazówek było mnóstwo, a dedukcja toczyła się podświadomie. Po prawej krajobraz zamykała skarpa ciągnąca się setkami kilometrów, wysoka na cztery tysiące metrów i wygięta jak mur biegnący wokół kuli ziemskiej. Christian-Gimmick uznał, że to coś więcej, niż tylko skała. Zauważył jakieś ślady i ruszył; mózg i komputer połączyły się, aby odczytać historię, opowieść o gigantycznym wypiętrzeniu wzdłuż linii pęknięcia skorupy, rozłupanej dawno temu, kiedy planeta stygła po swoich narodzinach.
Śledził rozciągające się przed nim możliwości.
Gimmick posuwał się na południowy zachód wzdłuż klifu i wracał w region bieguna, gdzie czekał Clement. Pod bieżnikiem chrzęściły kamienie; pod wpływem niskiej grawitacji i bez oporu powietrza, kurz unosił się i szybko opadał. Nie osiadał na robocie, jego korpus został odpowiednio zabezpieczony.
Tam, pomyślał Christian, tamta grań jest dobrym miejscem na postój. Rozejrzymy się. Delikatnie skręcili i podjechali bliżej szczytu. Wszędzie leżał gruz. Odłamki rozsunęły się w głębokie koleiny. Silniki zawyły. Zastanowił się nad wysunięciem sześciu nóg, ale uznał, że to nie jest konieczne.
Wierzchołek sterczał ostro sponad rumowiska, przypominał nieregularny, stumetrowy obelisk. Po drodze widział już inne, ale nie aż tak wielkie. Prawdopodobnie wyniosło go trzęsienie ziemi w erze fałdowania.
Zwizualizował go jako niemal gotowy do użycia rdzeń wieży transmisyjnej, część globalnej sieci zbierającej energię słoneczną przesyłaną na dzienną stronę Merkurego, by ekspediować ją potem do orbitalnych fabryk antymaterii – energię, która pośle w drogę pierwsze statki międzygwiezdne! Poczuł nagłe podniecenie.
Trzeba zrobić szybkie badanie struktury. Roboty później zmapują szczegóły. Dysk na końcu ramienia przylgnął ściśle do skały. Wibracje przechodzące przez kamień wróciły jak echo dawnych opowieści.
Skała stawiała opór.
Rozległ się grzmot i zapadła ciemność.
2
- Wat drommel? – wrzasnął Willem Schuyten. Przeszedł na angielski. – Co do diabła?
Spojrzał na twarz drugiego mężczyzny.
– Faktycznie, piekło.
– N… nie.
Christian Brannock, zabezpieczony przez system, nie mógł ruszyć ani rękami w obejmach, ani głową w hełmie. Jego głos zadrżał.
– Spokojnie. Nie przerywaj. Spróbuję się dowiedzieć, co się stało.
Willem skinął głową i skoncentrował się na swoich przyrządach. Zjadł zęby na sztucznej inteligencji i potrafił wyciągnąć wnioski z tych odczytów i obliczeń, które mogły łatwo umknąć laikowi.
Szok połączenia przeszedł przez Christiana z siłą morskiego przypływu, jak koszmar, ciemność, miażdżący ciężar, utrata mocy. Instynkt kazał mu wpaść w panikę; ciało walczyło z narzuconym bezruchem. Wreszcie jego umysł przylgnął do stałego punktu, którym był Gimmick. Razem próbowali zinterpretować strzępy informacji dostarczone przez czujniki.
Niepewne chwile rzeczywistości stawały się coraz bardziej i bardziej chaotyczne. W dodatku tak osłabły, że nie był w stanie określić, jaką mają formę.
Połączenie zawodziło. Lepiej będzie, jeśli zerwie je zupełnie i zacznie pracować. Christian nigdy nie wiedział, czy decyzja należała do niego, czy powstała również w zimnym, logicznym umyśle jego partnera. Nie wiedział, ani też nie chciał zgłębiać tej kwestii.
– Koniec – zachrypiał na głos.
– Koniec – powtórzył Willem.
Rzucił okiem na przyrządy pomiarowe, uznał, że natychmiastowe zerwanie połączenia jest bezpieczne pod względem neurologicznym i nacisnął odpowiedni guzik. Aktywowane głosem centrum komunikacyjne mogło zrobić to samo, ale dla bezpieczeństwa dodano czynnik ludzki. Lepiej potrafił określić, czego potrzebuje inny człowiek.
Wyłączyły się wszystkie kanały. Neurozłącza uwolniły Christiana. Leżał przez minutę oddychając ciężko, a potem usiadł. Willem stał nad nim ze szklanką wody. Christian opróżnił ją dwoma łykami.
– Dzięki – mruknął. – W ustach miałem sucho jak na pustyni.
– To strach – odparł jego towarzysz. – Widziałem twoje reakcje mimowolne. Chcesz tabletkę?
Christian uśmiechnął się bez rozbawienia.
– Naprawdę to chcę porządnego drinka. Ale nie mamy czasu. Tak, wezmę tabletkę.
Willem podał mu pigułkę. Zawsze były pod ręką, na wypadek, gdyby misja trwała nieoczekiwanie długo, albo wydarzyło się coś niespodziewanego, a operator nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek.
– Nie mamy czasu, powiadasz? Chcesz powiedzieć, że wreszcie jest coś, co możemy zrobić?
Christian kiwnął głową.
– I to jak.
Stanął na nogi. Lek zaczął go uspokajać i pobudzać jednocześnie. Drżenie ustało, a jego głos nabrał siły.
– No! Mam nadzieję, że zdążę wziąć prysznic. Śmierdzę jak sześciotygodniowy trup, co?
Koszulkę miał ciemną od potu, pot błyszczał też na jego skórze.
Willem spojrzał na niego spode łba.
– Według moich monitorów maszyna jest w ruinie. Odbiornik jest mocno uszkodzony. Okresowo może przechowywać jakieś informacje, ale jednostka napędowa jest zepsuta. Wszystko, co mogło jakoś tam działać, już przestało. A rezerwa energii szybko topnieje.
– Gimmick jest nienaruszony.
Willem westchnął.
– Tak, najwyraźniej. To boli, co?
Często słyszał, że bardzo rozwinięte komputery i sieci neuronowe za sprawą programów i baz danych nazywano „mózgami”. Ludzie, którzy z nimi pracowali, jak Christian – jakkolwiek rzadko łączyło ich takie porozumienie jak z Gimmickiem – mieli skłonność do nadawania im imion i mówienia o ich dziwactwach tak, jak inni ludzie mówią o statku albo urządzeniu, które długo im służyło.
– Pewnie wolałbyś, aby zagłada była szybka i całkowita. Litościwa, że tak powiem. To jednak byłby dla ciebie znacznie większy szok.
– Wiem. Jakbym nagle zaczął umierać. Ale w taki sposób… mój Boże, człowieku, tam jest Gimmick, nie jakaś kupa zmiażdżonych blach, ale Gimmick! I zbliża się wschód słońca.
Willem westchnął.
– Właśnie. Masz jakiś pomysł, co się mogło stać?
Ostrożnie sformułowane pytanie, wymagało odpowiedzi w tym samym stylu. Christian nieco się rozluźnił.
– Badaliśmy zwyczajną grań. A ona nagle rozpadła się na wielkie kawałki. Pogrzebały Gimmicka – głos mu się zaostrzył. – Ciało, którego Gimmick używał. – Znów bez emocji. – Z osuwiska wystaje szczyt masztu transmisyjnego razem z talerzem. Odebrane informacje wskazują, że wewnętrzny pancerz ochronił mózg.
– Jesteś tego pewny? Mózg też może być w marnym stanie.
Christian potrząsnął głową.
– Nie. Uważasz, że nie wiedziałbym tego, nie czułbym? Tak samo wiedziałbym, gdybym sam miał wstrząs mózgu!
– W porządku. Ale sam wypadek – jak mogło dojść do zawału? Trzęsienie ziemi?
– Nie. – Pewnie odpowiedział Christian. W końcu, w pewien sposób, był przy tym. – Ani nie uderzenie meteorytu. Nasza sonda sejsmiczna musiała jakoś to wszystko naruszyć. Nie wiem, jakim sposobem. Wiesz, że nie ma wielkiej mocy. A Merkury jest geologicznie spokojny. Ta kupa skał stała niewzruszenie od… bo ja wiem? Trzech miliardów lat?
– W takim razie to fatalny zbieg okoliczności.
– Może. A może takie formy i kruchość są tu powszechne. Jak dużo wiemy? Po jaką cholerę jesteśmy na Merkurym? Eksploatujemy go intensywnie i coś takiego może się zdarzyć w każdej chwili.
Christian odetchnął głęboko i zmusił się do zachowania spokoju.
– Byłem z Gimmickiem połączony tylko powierzchownie. Nie ja mam pełną informację, jest w jego bazie danych. Jeśli nie wyciągniemy go przed wschodem słońca wszystko się upiecze i cały wysiłek pójdzie na marne.
– Pewnie tak. System termostatyczny jest zniszczony, a skały raczej nie stanowią dobrej ochrony przed promieniowaniem. – Willem położył rękę na ramieniu przyjaciela. – Przykro mi. Okropny pech. Pewnie gorszy dla ciebie, niż dla ekspedycji. Ten związek i wasze szczególne porozumienie, wszystko zniknęło. Będziesz musiał zacząć od początku, prawda?
Popatrzył na zmarszczki na twarzy, na szpakowate pasma w blond włosach Christiana.
– Chyba, że zdecydujesz się na zmianę zajęcia, albo po prostu na emeryturę. Przykro mi, Christian.
Odpowiedź padła natychmiast.
– Nie! Mamy jeszcze czas, żeby go wykopać, wyciągnąć z wraku i wrócić tutaj. Ale musimy się ruszać, mówię ci!
– Ja… obawiam się, że nie. Pozwól, że sprawdzę i upewnię się.
Willem wrócił do swoich klawiatur i odczytów. Christian pozostał na miejscu. Zacisnął pięści.
Po chwili cybernetyk spojrzał na niego.
– Nie. Zebrałem właśnie dane o aktualnych możliwościach.
Planetę badały samoprogramujące się roboty. Christian był tylko dodatkiem do maszyny, kosztownym ze względu na systemy podtrzymywania życia i wyposażenie, niezbędnym ze względu na szczególną sytuację wymagającą obecności organicznego mózgu.
– Pamiętasz, że roboty są porozrzucane po całej planecie? Najbliższy musiałby pokonać ogromny dystans. Żaden nie dotrze wystarczająco szybko.
Christian nieco się uspokoił.
– Tak sądziłem. Cóż, to nie jest szczególnie daleko stąd. Pojadę sam.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Olśnienie
— Poul Anderson

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.