Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Poul Anderson
‹Genesis / Olśnienie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGenesis / Olśnienie
Tytuł oryginalnyGenesis / Brain Wave
Data wydania16 listopada 2010
Autor
PrzekładMartyna Plisenko
Wydawca Solaris
ISBN978-83-7590-055-2
Format500s. oprawa twarda
Cena45,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Olśnienie

Esensja.pl
Esensja.pl
Poul Anderson
« 1 2 3 4 »

Poul Anderson

Olśnienie

Winda zatrzymała się na dole i tam się rozstali. Corinth jak zwykle poszedł do metra. Nie miał samochodu; w tym mieście było to po prostu nieopłacalne. Zauważył, że w pociągu było ciszej, niż zwykle. Ludzie byli mniej hałaśliwi i zachowywali się jakoś spokojniej, jakby byli głęboko pogrążeni w myślach. Ze ściśniętym gardłem zerknął do gazety, zastanawiając się, czy to już się zaczęło, ale nie znalazł w niej niczego szczególnie sensacyjnego – może poza lokalną wiadomością o psie zamkniętym na noc w piwnicy, który jakimś sposobem otworzył zamrażarkę, wyciągnął z niej mięso i zaczekał, aby się rozmroziło. Został znaleziony w pełni szczęścia i obżarty po dziurki w nosie. Poza tym na całym świecie toczyły się różne walki i strajki, w Rzymie odbyła się komunistyczna demonstracja, czworo ludzi zginęło w wypadku samochodowym – słowa wyglądały jakby prasy drukarskie wycisnęły z nich każdą, najmniejszą nawet kroplę krwi.
Utykając nieznacznie, przemierzał trzy przecznice Manhattanu dzielące go od Instytutu Rossmana. W tym samym wypadku, w którym złamał sobie nos, doznał kontuzji prawego kolana. To uchroniło go wprawdzie przed służbą wojskową, ale prosto z college’u przeniesiono go do pracy przy Projekcie Manhattan.
Skrzywił się na to wspomnienie. Hiroszima i Nagasaki wciąż leżały ciężarem na jego sumieniu. Odszedł zaraz po wojnie. Nie chodziło tylko o dokończenie studiów, lub o ucieczkę od tajnych projektów i małostkowych intryg w ośrodku badań rządowych. Ucieczka do źle opłacanego, ale zdrowego życia akademickiego była ucieczką przed poczuciem winy. Stąd, jak przypuszczał, wzięły się jego późniejsze zajęcia – Atomic Scientists6), United World Federalists7), Progressive Party8). Kiedy myślał, jak bardzo owe organizacje podupadły, gdy przywoływał szumne deklaracje z początków działalności o tym, że będą tarczą broniącą świata przed sowieckim zagrożeniem, zastanawiał się, czy mimo wszystko naukowcy byli wtedy przy zdrowych zmysłach.
Często zadawał sobie pytanie, czy wycofanie się w czystą naukę i pasywność polityczną – głosowanie na pozbawionych energii Demokratów i nic poza tym – miało więcej sensu? Nathan Lewis, otwarcie określający się jako reakcjonista, był członkiem lokalnego komitetu Republikanów, a jako radosny pesymista wciąż próbował coś naprawiać; albo Felix Mandelbaum, równie realistyczny jak Lewis, jego partner do szachów i dyskusji, czekający na ostateczne utworzenie prawdziwej Amerykańskiej Partii Pracy, miał mnóstwo nadziei i energii. Przy nich Corinth czuł się dosyć blado.
A jestem młodszy od nich obu!
Westchnął. Co się z nim działo? Zapomniane sprawy i niezbyt przyjemne myśli kłębiły mu się w głowie, łączyły się w nowe łańcuchy brzęczące uporczywie pod czaszką. I to właśnie wtedy, gdy udało mu się znaleźć rozwiązanie własnego problemu.
Ta refleksja wysunęła się na pierwszy plan. To także było niezwykłe: normalnie dość opornie zmieniał tor myślenia. Szedł przed siebie z nową werwą.
Instytut Rossmana był zlepkiem kamieni i szkła, zajmował pół przecznicy i pośród swoich starszych sąsiadów niemal lśnił nowością. Znany był jako raj naukowców. Gromadzili się tutaj ludzie zewsząd, naukowcy o najróżniejszych specjalizacjach, przyciągani nie tyle dobrą pensją, co możliwością swobodnego prowadzenia badań dowolnie wybranych kwestii. Mieli tu do dyspozycji najlepsze wyposażenie i nie napotykali żadnych przeszkód ze strony ludzi, którzy chcieli wykorzystać naukę w celach politycznych, bądź przemysłowych. Nie obywało się bez politykowania i kopania dołków, ale działo się to w mniejszym stopniu, niż w przeciętnym college’u; to był Instytut Badań Zaawansowanych – może mniej zawiłych a bardziej energetycznych, ale z pewnością było w nim więcej miejsca. Lewis kiedyś zacytował to Mandelbaumowi jako dowód kulturowej konieczności istnienia klasy uprzywilejowanej.
– Myślisz, że jakikolwiek rząd sfinansowałby coś takiego, a potem zostawił to na pastwę losu?
– W Brookhaven9) robią to mniej więcej tak samo – odparł Mandelbaum, ale jak na jego możliwości, był to słabo przekonujący argument.
Corinth skinął głową dziewczynie na stoisku z gazetami w holu, pomachał kilku znajomym i westchnął zirytowany powolnością windy.
– Siódme – powiedział automatycznie, gdy wreszcie przyjechała.
– Wiem, panie Corinth – uśmiechnął się windziarz. – Pracuje pan tutaj, zaraz… prawie sześć lat, zgadza się?
Fizyk zamrugał. Windziarz zawsze stanowił dla niego część mechanizmu; wymieniali zwyczajowe uprzejmości, ale nie miało to żadnego znaczenia. Nagle Corinth dostrzegł w nim istotę ludzką, żyjący i jedyny w swoim rodzaju organizm, część ogromnej, bezosobowej sieci, która ostatecznie stała się całym wszechświatem, sam do niego należał. Ale dlaczego w ogóle o tym myślę? zapytał ze zdumieniem sam siebie.
– Widzi pan – powiedział windziarz – zastanawiałem się nad czymś. Obudziłem się dzisiaj i zacząłem się zastanawiać, po co to robię, a jeśli chcę czegoś więcej, niż praca, pensja, i…
Umilkł zakłopotany, gdy zatrzymali się na trzecim piętrze, aby wypuścić jednego z pasażerów.
– Zazdroszczę panu. Pan dokądś zmierza.
Winda dotarła na siódme piętro.
– Mógłby pan, no… zacząć uczęszczać na kursy wieczorowe – powiedział Corinth.
– Myślę, że tak zrobię, sir. Gdyby był pan tak uprzejmy i coś mi polecił… Cóż, może później. Muszę już jechać.
Drzwi zasunęły się gładko, a Corinth ruszył marmurowym korytarzem do swojego laboratorium.
Miał dwóch stałych współpracowników, Johanssona i Grunewalda, poważnych młodych ludzi, którzy pewnie marzyli o tym, że któregoś dnia będą mieć własne laboratoria. Kiedy wszedł i zdjął płaszcz, obydwaj byli już na miejscu.
– Dzień dobry.
– Pete, myślałem o czymś – gdy szef podszedł do swojego biurka znienacka odezwał się Grunewald. – Mam pomysł na obwód, który może zadziałać.
Et tu, Brute10) – wymamrotał Corinth.
Usiadł na stołku, podwijając pod siebie długie nogi.
– Posłuchajmy.
Sztuczka wymyślona przez Grunewalda była bardo zbliżona do tego, co sam wymyślił. Johansson, zazwyczaj milczący, kompetentny i nic poza tym, przytaknął ochoczo, kiedy dotarły do niego wstępne założenia pomysłu. Corinth przejął kontrolę nad dyskusją i przez pół godziny zapisywali kartki papieru skomplikowanymi symbolami z dziedziny elektroniki.
Rossman może niespecjalnie interesował się powołanym przez siebie Instytutem, ale człowiek z jego kontem bankowym mógł sobie pozwolić na altruizm. Takie badania pomagały przemysłowi. Zrobił fortunę na metalach lekkich, od surowej rudy począwszy, na gotowych produktach skończywszy. Przy okazji zajmował się tuzinem innych interesów i chociaż oficjalnie był już prawie na emeryturze, nadal trzymał swoją wypielęgnowaną rękę na pulsie. Nawet bakteriologia mogła się okazać pożyteczna – nie tak dawno temu za pomocą bakterii udało się wyekstrahować olej z łupków ilastych – a badania Corintha nad strukturami krystalicznymi mogły oznaczać zysk dla metalurgii. Grunewald rozkoszował się wizją tego, co taki sukces oznaczałby dla ich reputacji zawodowej. Część obliczeń, którą w przeznaczonym dla ich zespołu czasie zamierzali wpuścić do komputera, była gotowa już przed południem. Rysowali jeszcze elementy potrzebnego obwodu.
Zadzwonił Lewis z propozycją wspólnego lunchu.
– Jestem dziś w wirze pracy – powiedział Corinth. – Myślę, że po prostu zamówię na górę kilka kanapek.
– Cóż, ja też i trochę się zapętliłem – powiedział Lewis. – Miałem nadzieję, że rozmowa z tobą pomoże mi znaleźć błąd w rozumowaniu.
– Och, w porządku. Spotkamy się w kantynie?
– Jeśli chcesz po prostu zapełnić żołądek, to pewnie tak.
Lewis słynął z trzygodzinnych lunchów uzupełnianych winem i muzyką skrzypcową. Nabrał takich przyzwyczajeń mieszkając w Wiedniu, jeszcze przed Anschlussem11).
– Pierwsza może być? Do tego czasu pospólstwo już się nasyci.
– Okay.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Genesis
— Poul Anderson

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.