Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jeffrey Ford
‹Rubieże›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRubieże
Tytuł oryginalnyThe Beyond
Data wydania20 stycznia 2010
Autor
PrzekładMartyna Plisenko
Wydawca Solaris
CyklCley
ISBN978-83-7590-008-8
Format262s. 125×195mm
Cena32,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rubieże

Esensja.pl
Esensja.pl
Jeffrey Ford
« 1 4 5 6

Jeffrey Ford

Rubieże

Przez zimę Cley tak poprawił swoje umiejętności posługiwania się łukiem, że teraz kładł jelenia jedną strzałą. Pracował szybko, zdejmując skórę ze swojej ofiary, i był w stanie zdobyć dwie lub trzy skóry dziennie. Nocami wraz z Woodem jedli steki z dziczyzny i wątroby i zaczęli odbudowywać siły, które utracili podczas ciężkiej zimy. Po kolacji nie czytali już książki, w zamian zajmując się rzemiosłem – wyprawiając skóry i przygotowując je do zszycia w jedną całość. Wyliczył, że będzie potrzebował co najmniej piętnastu skór, żeby zrobić namiot na tyle duży, by pomieścił ich obu.
Zabijanie i patroszenie jeleni stało się jego drugą naturą, lubił to zajęcie – wreszcie określony projekt inny, niż po prostu przeżyć. To pozwalało mu zająć myśli, nie siedział już ponuro, ściskając zieloną woalkę i patrząc w przeszłość. Kiedy namiot był gotów w trzech czwartych uświadomił sobie, że jak dotąd nie zabrał się za naukę rozniecania ognia bez zapałek. Idea pocierania o siebie dwóch patyków wydawała mu się niedorzeczna, więc zamiast tego skłaniał się ku technice uderzania kamieniem o kamień.

Któregoś ranka, podążając wzdłuż strumienia u podstawy wzgórza, szukali z psem na jego brzegu obiecujących okazów. Co chwila się zatrzymywał, podnosił dwa kamienie, uderzał nimi o siebie najmocniej jak się dało i badał rezultat. Do południa pokruszył blisko trzydzieści kamieni i co najmniej raz stłukł sobie każdy palec, a nie udało mu się uzyskać choćby jednej iskry. Wood zmęczył się tymi bezowocnymi wysiłkami i wlazł w krzaki za geeblem.
„Co za idiota wymyślił tę technikę?” zastanawiał się Cley, ale napędzany przez upór, który w gorszych czasach trzymał go przy życiu, nie poddawał się. Ukląkł ponownie przy wodzie i znalazł duży, czarny kamień w kształcie serca. Szukał innego, żeby o niego uderzyć, kiedy usłyszał dziwny hałas. To było coś znajomego, czego jednak nie słyszał od dawna. Zatrzymał się i nasłuchiwał uważnie. Słyszał jedynie skrzypienie gałęzi na wietrze i plusk wody.
Kilka minut później sięgnął po kolejny kamień i znów to usłyszał, z głębi lasu, wyraźny odgłos szlochu. Był przyzwyczajony do dziwacznych dźwięków Rubieży, ale ten zjeżył mu włosy na głowie. Wsłuchując się był pewien, że słyszy szlochającą kobietę. Podniósł się i zawołał Wooda. Dźwięk jego własnego głosu przerwał płacz i przez długi czas stał nieruchomo, nasłuchując.
– Halo? – zawołał wreszcie, ale słyszał tylko wiatr.
– Jest tam kto? – krzyknął. W tej samej chwili z zarośli wyłonił się Wood. Na widok znajomej postaci psa uświadomił sobie, że przez moment był naprawdę przerażony. Nasłuchując uważnie jeszcze przez chwilę uznał wreszcie, że było to jedynie wołanie ptaka albo plusk strumienia na jakiejś przeszkodzie.
Żeby zapomnieć o tym zdarzeniu uderzył o siebie dwoma kamieniami, które trzymał. Ze zderzenia powstała iskra, która wylądowała na jego brodzie. Kilka chwil później twarz spowiła mu cienka strużka dymu, a zaraz potem znów był na kolanach, mocząc twarz w lodowatej wodzie. Kiedy klęczał z wodą ociekającą mu z twarzy, Wood dziabnął go w tyłek.
Po drodze do jaskini Cley oderwał się od swoich myśli i rozejrzał za psem. W oddali, tam gdzie strumień skręcał w lewo w stronę wzgórza, między drzewami stała jakaś postać. Zamrugał i spojrzał raz jeszcze. Cokolwiek tam było, zniknęło. Włożył kamienie do kieszeni, wyciągnął nóż i puścił się biegiem, tak cicho, jak tylko potrafił. Był pewien, że to, co widział nie było demonem, ponieważ nie miało skrzydeł ani ogona. Kiedy dotarł na miejsce powoli zatoczył krąg, wpatrując się uważnie w drzewa.
– Pokaż się – zawołał. Nasłuchiwał dźwięku łamanych gałązek lub szelestu podszycia. „Niedźwiedź?” zastanawiał się. Coś w środku podszepnęło mu, żeby pobiegł i gnał całą drogę do jaskini, z Woodem następującym mu na pięty.

Uparł się, że do rozpalania ognia użyje znalezionych kamieni. Z tego powodu zjedli dopiero wtedy, gdy na rozgwieżdżonym niebie pojawił się księżyc. Kiedy rozkładał koc, żeby się położyć, nagle usłyszał pohukiwanie sowy. Pomimo że ptak przylatywał teraz niemal każdej nocy, tym razem jego głos poderwał Cleya na nogi. Pies spojrzał na niego, a potem na wylot jaskini, wyczuwając zaniepokojenie pana. Po raz pierwszy od początku zimy myśliwy załadował strzelbę. Zwykle czytał Woodowi trzymając ją na kolanach, a tej nocy spał na siedząco, z palcem opartym o cyngiel.

W dniu, kiedy Cley ustrzelił ostatniego jelenia potrzebnego do skończenia namiotu, wracał do jaskini wzdłuż pasa szarych, nagich drzew, które zimą mijał setki razy. Jednak tym razem zauważył coś, czego nigdy dotąd nie widział. Pomiędzy pniami wyśledził dziwny obiekt, wystający z ziemi. Podszedł ostrożnie do niego i znalazł, między innymi, na wpół zagrzebany w ziemi kilof. Kawałek dalej leżał stary kask z drobnymi dziurami wyżartymi przez rdzę.
Podniósł go, żeby go obejrzeć. Z przodu było miejsce na świeczkę. Kiedy znalazł to, czego szukał, wiedział, że odkrył grób jednego z poszukiwaczy, którzy lata temu wyruszyli z Anamasobii. Arla Beaton powiedziała mu, że podczas wyprawy w poszukiwaniu Ziemskiego Raju mieli na sobie swoje wyposażenie górnicze. Pamiętał tę historię – wyszło szesnastu, a wrócił tylko dziadek Arli. Cley nie mógł się powstrzymać od uśmiechu widząc, jakie niedorzeczne wyposażenie zabrali ze sobą, jakby chcieli wykopywać cuda Rubieży. Dzicz nie marnowała czasu i zmieniła ich narzędzia w oznaczenia grobów. Myśliwy czuł jednak rodzaj powinowactwa z pogrzebanym górnikiem i przyklęknął nad grobem. Usiłował wymyślić jakieś memento, ale nic nie powiedział. Minutę później wziął swoją skórę i zagwizdał na Wooda.

Na odsłoniętym skrawku zamarzniętej ziemi wyskrobał nożem surowy obraz szkieletu do namiotu, jaki sobie wyobraził. Musi być lekki, z cienkimi masztami, ponieważ ma być rozstawiany nie na śniegu, tylko na równinnej trawie. Uznał, że najlepsze gałęzie byłyby z mięsożernego drzewa, które porywało wiewiórki i szpaki, ponieważ były długie, proste i dość giętkie, by je kształtować.
Jedną rzeczą było rysować nożem na ziemi, a inną odcinać pędy drzewa, które lubiło mięso. To, które wybrał, nie było dość silne, żeby go podnieść i wepchnąć w otwór na szczycie pnia, ale próbowało. Kiedy odcinał gałęzie słyszał, jak buzują w nim soki trawienne. Chwytne gałązki na końcach będących w ciągłym ruchu gałęzi bez przerwy go atakowały, a kiedy wkręcały się we włosy i brodę było to naprawdę bolesne. W czasie, kiedy Cley pracował, Wood dreptał nerwowo kilka stóp dalej, szczekając na giganta, z którym jego przyjaciel zdawał się walczyć. Od czasu do czasu pies doskakiwał i próbował ugryźć dobrze uzbrojonego wroga, ale nie wiedział, gdzie zatopić zęby.
Wreszcie po wytężonej walce potrzebne wężowe gałęzie legły na ziemi. Z miejsc cięcia sączył się ciemnozielony sok.
– Co za przeklęta rzecz – powiedział Cley, czekając, aż wysączy się z nich życie.
Zaczął budować szkielet i uznał, że gałęzie głodnego drzewa były dobrym wyborem. Były mocne, ale dawały się wyginać. Przy użyciu rzemieni ze skóry jeleni szybko powiązał pędy, a potem wygiął jedną długą gałąź w idealną pętlę, tworzącą uprząż, która pasowała na pierś Wooda. Ta praca zajęła mu większą część dnia i cieszył się jej złożonością.
Kiedy skończył, był wczesny wieczór, a on, zadowolony ze swojej pracy, poświęcił jeszcze trochę czasu na to, żeby założyć podwójne węzły na łączenia. Spojrzał wreszcie, gdzie znajduje się słońce i zobaczył kobietę ubraną w skóry, stojącą przed nim. To, że ktoś tam stał i mu się przyglądał było wystarczająco zaskakujące, ale to jej wygląd jak z innego świata sprawił, że aż się cofnął. Jej sylwetka była lekko przezroczysta, drgając jak powietrze nad pustynią, choć przecież nadal było zimno. Jej oczodoły były idealnie puste i ciemne, jak podziemne tunele. Pojawiła się jak projekcja z latarni magicznej z innego czasu – włosy powiewały za nią na nieistniejącym wietrze, ciało było naciągnięte na kościach policzkowych i ściśnięte wąską opaską na czole.
– Co jest?… – wykrzyknął. Drżał na całym ciele.
Kiedy wyciągnęła do niego ręce, jakby błagalnie, bez wątpliwości wiedział, kim jest. Sięgnął pod kołnierz płaszcza i wyciągnął naszyjnik z paciorków, który nosił od dnia, w którym odkrył jej grób. Powoli, jak we śnie, opadła na kolana i zaczęła kopać w odmiękającej ziemi. Zewsząd nadciągnął dźwięk jej szlochu. Cley podniósł się i cofnął. Znów sięgnęła ku niemu, a potem znów zaczęła kopać.
Nigdy nie pomyślał, żeby sprawdzić, co jest w saczku, ponieważ zawsze wydawał mu się pusty, teraz jednak zrozumiał, że jest w nim coś, co było dla niej ważne. Nerwowo uniósł koraliki, żeby do niego zajrzeć. Rozwiązał rzemyk i wytrząsnął zawartość saczka na dłoń. Wypadło z niego małe, zielone nasionko, wielkości połowy paznokcia kciuka i zwężające się na jednym końcu. Na obu końcach były delikatne korzonki, przypominające korzenie. Spojrzał na nią, wyciągając je przed siebie, ale zniknęła, zostawiając tylko cichnąc dźwięk płaczu.
Cley dygotał podnosząc nóż z ziemi, gdzie leżał obok sań. Uklęknął i wykopał płytki dołek w ziemi. Bardzo ostrożnie upuścił do niego ziarno i przykrył je warstwą zimnej gleby. Kiedy tylko skończył podniósł się na nogi i zabrał swoje rękawice i strzelbę. Złapał sanie za uprząż, zagwizdał na Wooda i szybko ruszył do domu.
Kiedy dotarli do jaskini nie zdjął nawet płaszcza, ale od razu poszedł na tyły, do szybu prowadzącego w dół, do komory pogrzebowej i cisnął do niego naszyjnik, tak daleko, jak tylko dał radę. Jednak po godzinie nadal siedział pod skalną ścianą i patrzył w niebo.

Przed wschodem słońca przejrzał swoje rzeczy i upchnął je ciasno w tobołku. Ponieważ w ostatnich dniach temperatura zaczęła rosnąć zwinął płaszcz, rękawice i nogawice i również upchnął je w bagażach. Cieszył się, że znów może mieć na sobie tylko drelich, koszulę i kurtkę, i czarny kapelusz z piórami dzikiego indyka. Kiedy już był gotowy do podróży, przewiesił przez ramię łuk i wziął strzelbę. Zanim opuścił jaskinię obrzucił ją wzrokiem z poczuciem dziwnej nostalgii.
Już poprzedniego dnia załadował namiot na sanie i teraz musiał zaprzęgnąć do nich Wooda. Przekonanie psa, że ma coś za sobą ciągnąć zajęło trochę czasu. W tym celu zachował kilka kawałków dziczyzny z wczorajszej kolacji i za ich pomocą zdołał go nakłonić do pracy muła. Cley poczuł sporą dumę, kiedy sanie z łatwością pomknęły po ziemi.
Ruszyli na drugą stronę wzgórza i nie przeszli nawet pięćdziesięciu jardów, kiedy natknęli się na demona. Leżał twarzą w dół na ścieżce, nie poruszając się, ze skrzydłami złożonymi, jakby spał lub był martwy. Cley zatrzymał się i uniósł strzelbę. Był ostrożny, choć wiedział, że demony nie były zdolne do jakichkolwiek podstępów. Wood w uprzęży wychodził z siebie. Nie mogąc zaatakować warczał z frustracji.
Cley zbliżył się powoli, trzymając na muszce głowę stworzenia. Skrzydła uniosły się lekko, a myśliwy wypalił bez sekundy namysłu, nie trafiając w czaszkę, ale w czubek prawego rogu. Potem uświadomił sobie, że to poruszenie skrzydeł spowodował wiatr. Podszedł i nogą przewrócił ciało na plecy. Twarz demona była tak przerażająca, że Cley ze strachu omal nie strzelił raz jeszcze. Demon miał wybałuszone oczy, jakby zamarznięte podczas eksplozji, a opuchnięty język zwisał na klatkę piersiową. Przyklęknął i dotknął truchła. Wciąż było dość ciepłe i uznał, że przypuszczalnie został zabity w ciągu ostatniej półgodziny. Teraz zauważył, że na jego gardle zaciśnięty jest mocno naszyjnik z muszelek, wrzynając się głęboko w tchawicę.
Z drobnymi przeszkodami obeszli wzgórze i późnym rankiem dotarli do równiny. Już na tej wielkiej przestrzeni poruszali się szybko, po części uciekając od lasu demonów, po części spiesząc się do obietnicy przyszłości. Ze wschodu wiała słodka bryza, a pod ich stopami widać było pierwsze oznaki zieleni wybijającej się z błota.
koniec
« 1 4 5 6
22 grudnia 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Dziwne nie zawsze znaczy lepsze
— Anna Kańtoch

Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady

Dwie podróże, jedna bardziej niezwykła od drugiej
— Anna Kańtoch

Fizjonomista na drodze do Raju
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.