Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Ewy Białołęckiej „Czas złych baśni” będącej czwartą księgą cyklu „Kroniki Drugiego Kręgu”. Autorka wciąż pracuje nad książką, która ukaże się nakładem Agencji Wydawniczej Runa.
Ewa Białołęcka
Czas złych baśni
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Ewy Białołęckiej „Czas złych baśni” będącej czwartą księgą cyklu „Kroniki Drugiego Kręgu”. Autorka wciąż pracuje nad książką, która ukaże się nakładem Agencji Wydawniczej Runa.
Ewa Białołęcka
‹Czas złych baśni›
To był dzień pod znakiem wstrząsów i niespodzianek. Wszyscy magowie natychmiast rozpoznali Jodłowego – małego Wędrowca, najzdolniejszego błękitnego od wielu, wielu lat. Nie zmienił się prawie wcale. Nietrudno też było zidentyfikować Kamyka – Tkacza Iluzji. Był posiadaczem twarzy z rodzaju tych, które zapadały w pamięć. Mówca Koniec musiał się przedstawić – przez te parę lat z grubego chłopca stał się kanciastym, muskularnym mężczyzną. Natomiast długowłosy Northlandczyk, trzymający się skromnie z tyłu, stanowił zagadkę.
– Lord Arn-Kallan, wysłannik Jego Wysokości króla Ataela Toho – przedstawił się krótko, tonem, który sugerował, że nie należy mu się narzucać.
Uszczuplona Rada jak jeden mąż gapiła się na niespodziewanych gości. (Naturalnie z wyjątkiem Stworzyciela Grzywy.) Ten gapił się na przyniesiony przez przybyszów koszyk, jakby był on najciekawszym w tej komnacie przedmiotem.
– Żyjemy i mamy się dobrze – odpowiadał Mówca Koniec na nieco chaotyczne pytania. – Tak, wszyscy…
– Nie mieliśmy pojęcia, że w ogóle żyjecie!
– A my byliśmy pewni, że Rada jak najbardziej ma pojęcie. Szpiegowaliście nas na Jaszczurze.
– Najwyraźniej był to cichy, prywatny projekt Klingi.
– Potem udaliśmy się w Góry Zwierciadlane, a wreszcie dotarliśmy do Northlandu… Och, naturalnie pracujemy, głównie dla królowej. Niezwykła kobieta, bardzo szlachetna i rozumna…
– Może już dość tych głupstw – odezwał się nareszcie Wędrowiec z Rady. Pierwsze zaskoczenie opadło z niego i odzyskał trzeźwość myślenia. – Chłopaki nie skoczyli tutaj po to, żeby nam pokazać jak urośli.
Myszka, siedzący cicho przy stole, z dłońmi ułożonymi grzecznie na blacie, uśmiechnął się kwaśno i trącił łokciem Tkacza Iluzji. Ten, jakby szturchaniec był sygnałem, nagle włączył się do rozmowy, swoim zwyczajem używając widmowego pisma.
W Northlandzie mają rozpaczliwą sytuację. Jest źle, a będzie gorzej. Potrzebna jest pomoc Kręgu.
– Dlaczego przychodzicie z tym do nas? – Wędrowiec był dociekliwy. – Możemy sporo, ale przecież nie mamy władzy nad armią.
– Głodujemy – rzucił sucho Arn-Kallan. – Przy południowej granicy nie jest jeszcze aż tak rozpaczliwie, ale im dalej na północ, tym gorzej. Armia rekwiruje prowiant, żeby wykarmić żołnierzy, a tymczasem wymierają całe wsie. Nie ma już czego siać, nie ma czego zbierać. Strach pomyśleć, do czego ludzie się posuwają z głodu. A wasz cesarz odmawia nam pomocy.
Królowa zastawiła wszystkie swoje klejnoty. Stalowy produkuje fałszywe złoto, żeby mogła spłacić kupców handlujących żywnością. Nie robiłby tego, gdyby nie musiał. Część zboża na northlandzkim rynku to przemyt z Lengorchii, a ceny wybijają dach. Nasi napychają kieszenie kosztem cudzego nieszczęścia. – Znów znaki jakby utkane z dymu, tym mocniejsze w swej wymowie, że na twarzy Kamyka zastygł wyraz gorzkiej pogardy.
– Więc przybyliście… błagać o pomoc dla Northlandu? – spytał ostrożnie Wiatromistrz.
– Nie, nie błagać – odparł Koniec twardo. – Przybyliśmy z konkretną ofertą. Można powiedzieć, że handlową. Coś za coś.
– Co za co? – zainteresował się jeden ze Stworzycieli. – Co jest warte aż tyle?
– Wiedza – odpowiedział tym razem Arn-Kallan. – Jestem oficjalnym przedstawicielem władcy Northlandu, upoważnionym do zawierania umów i podpisywania dokumentów w jego imieniu.
– Mocna rzecz – mruknął ktoś pod nosem z powątpiewaniem. – Wiedza…
– Jestem absolutnie przekonany, że tę wiedzę będziecie chcieli posiadać. Wiedzę o tym, jak wyhodować idealnego maga. Przecież wokół tego kręcą się wasze działania od bez mała stu lat – rąbnął Koniec bezwzględnie. – Te wszystkie rozpaczliwe próby zapładniania ulicznic, byle tylko miały odpowiedni kościec i kolor oczu. I co z tego macie? Guzik. Z dużą dziurą – zadrwił.
– Mamy uwierzyć, że posiedliście tajemnicę, której nie odkrył żaden mag z Zamku Dłoni, przez całe dziesięciolecia badań?
– Ja bym uwierzył, panowie – wtrącił się milczący dotąd Grzywa. – Mają dowód.
Koniec ledwo dostrzegalnie skinął głową, Kamyk schylił się i podniósł z posadzki stojący obok jego krzesła wiklinowy koszyk. Postawił go na stole.
– Dowód jest w owym koszyczku. Ost…
Dwóch Obserwatorów, czterech Stworzycieli i czterech Mówców wzdrygnęło się jednocześnie, jakby pokąsały ich żmije.
– …rzegam – dokończył Grzywa i machnął ręką.
– Co to jest?! Co tam jest?! – dopytywali się ci członkowie Rady, którym natura talentów nie pozwalała na mentalne obserwacje.
Koniec bez słowa podniósł wiklinową pokrywę, a gromada magów łapczywie zajrzała do środka, przepychając się i niemalże włażąc sobie na głowy. W koszyku, zawinięte w kołderkę spało niemowlę.
– To jest mag idealny. Nad-mag. Możliwe, że Stworzyciel, a może nawet coś więcej od Stworzyciela – powiedział Koniec posępnie. – Daliśmy mu herbatki nasennej, więc jest spokój, ale jak się obudzi i będzie głodny albo mokry, dokoła zaczną pękać meble.
– Skąd? Skąd to…?! – wybełkotał jeden ze Stworzycieli.
– Umowa – przypomniał twardo wysłannik królewski.
– Musimy zwołać…
– Jesteśmy zwołani! – prychnął Grzywa niecierpliwie. – Kto jest za przyjęciem propozycji eee… northlandzko-lengorchiańskiej?
– Zaraz… jestem trochę skołowany – wyznał mag imieniem Rudy. – Czego konkretnie oczekuje lord… Arnellan?
– Arn-Kallan – poprawił Northlandczyk cierpliwie. – Konkretnie pomocy samych magów. Na przykład Widm – wy ich nazywacie Wędrowcami. Podczas starej wojny byli straszliwą siłą, na pewno poradzą sobie także z najeźdźcami. Albo ci, którzy władają ogniem, Iskry. Żywność, broń, konie, przyjęcie części uchodźców… Brakuje nam leków, brakuje też medyków… Zwłaszcza dobrych chirurgów.
– Krótko mówiąc, wszystko, co może przechylić szale zwycięstwa na waszą stronę – podsumował Wędrowiec. – Cena wysoka, ale jesteśmy w stanie to zorganizować. Nie mylę się, Grzywa?
Stworzyciel kiwnął głową.
– Kto za? – Uniósł dłoń.
Powoli w górę wędrowały kolejne prawice.
– Kto przeciw?
Uniosło się niezbyt śmiało troje rąk.
– Kto się wstrzymał?
Jedna.
– Dz-dziękuję. Bezwzględna większość głosów z-została uzyskana – ogłosił zdenerwowany sekretarz, notując na bieżąco. Niebawem dokument umowy został sporządzony w dwóch kopiach, podpisy złożone, przysięgi wygłoszone i wzrok wszystkich obecnych skupił się na młodym Mówcy.
– No tak… Wielka chwila. – Uśmiechnął się. – Pamiętacie na pewno wszyscy tę starą opowieść – tę, która zaczyna się od słów: „Zza morza nadpłynęły czarne okręty o purpurowych żaglach, a na nich przybyli wojownicy i magowie”. Uczepiliśmy się tych „wojowników i magów” jak smoła podeszwy. A tymczasem w najstarszym zapisie tej legendy – już nie można jej traktować jak przekaz historyczny – tych „magów” w ogóle nie ma! A tak, kiedy, z przeproszeniem, gwizdnęliśmy wam zawartość tajnej biblioteki – (Strażnik Słów zasyczał złowrogo) – okazało się, że są tam bardzo stare i bardzo cenne zwoje. Mieliśmy dwa lata na czytanie. Kamyk i Słony dokopali się też rozmaitych ciekawostek w tym, co leżało przez całe stulecia w Labiryncie na wyspie. W każdym razie w najstarszej wersji jest „zza wielkiej wody przypłynęły czarne okręty, a na nich wielu wojowników”. O magach ani pół słówka. Bądźmy pewni, gdyby z wojownikami zabrał się choćby jeden niedorobiony Obserwator, zostałby wspomniany w kronikach i to niejednokrotnie. Tymczasem mamy tam kupę żołnierzy, do wyboru, do koloru. Głównie wodzów i różnych generałów. I paru kapłanów. Nie magów, kapłanów. Wygląda na to, że ktoś tych magów najbezczelniej dopisał później. Pierwsza wzmianka o magii pojawia się w postaci dość obłąkanej bajki o tym, jak żona pewnego kapłana przespała się z Bogiem Ognistej Góry i urodziła dziecko płomieni. Tamtejsze Żółwie bardzo skwapliwie datowały swoje zapiski, więc łatwo było ustalić, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze notatki o cudownych dzieciach. Dzieciach, a nie dorosłych ludziach, podpalających drzewa albo kradnących myśli. A teraz zastanówcie się, ile przypłynęło na tych czarnych okrętach kobiet.
Członkowie Rady popatrzyli po sobie niepewnie.
Pani E.B jak te piwo EB się popsuła .