Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Literackie koszmary naszego dzieciństwa

Esensja.pl
Esensja.pl
Jakich scen w książkach baliśmy się, kiedy byliśmy mali? A może najokropniejszymi przeżyciami wcale nie były opowieści straszne, lecz te porażająco smutne? Redaktorzy „Esensji” dyskutują na temat wstrząsających przeżyć literackich z dzieciństwa.

Michał Kubalski, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Literackie koszmary naszego dzieciństwa

Jakich scen w książkach baliśmy się, kiedy byliśmy mali? A może najokropniejszymi przeżyciami wcale nie były opowieści straszne, lecz te porażająco smutne? Redaktorzy „Esensji” dyskutują na temat wstrząsających przeżyć literackich z dzieciństwa.
Agnieszka Szady: Przy okazji tworzenia zestawienia „Książki naszego dzieciństwa” jeden z członków redakcji zaproponował dodanie do niego „O psie, który jeździł koleją”. Konrad i ja zareagowaliśmy jednogłośnie, że to ma być zestawienie książek polecanych przez „Esensję”, a tymczasem śmierć Lampo była jedną z literackich traum naszego dzieciństwa. Porozmawiajmy więc o tych traumach. Wiele osób wspomina, że bało się Buki z „Muminków”. Dla mnie osobiście najokropniejszym przeżyciem było przeczytanie opisu ataku Kameleona na Brombę w „Tajemnicy szyfru Marabuta” Wojtyszki. Zdanie „…i wbił w Brombę jakiś szpikulec” (zatruty substancją usypiającą) niemal śniło mi się po nocach.
Beatrycze Nowicka: Z opowieści znajomych wiem, że Buka generalnie była postrachem (niektórzy bali się też hatifnatów). W sumie to nie wiem czemu, mnie jakoś nigdy nie napawała lękiem. Raczej żal mi jej było, że taka samotna… Za to „O psie…” istotnie było bardzo smutne. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak autor mógł tak skończyć tę książkę. Tego się dzieciom nie robi.
Michał Kubalski: Z Muminkami chyba nie miałem koszmarów. Owszem, był smutek przy „Dolinie Muminków w listopadzie” i melancholia przy „Tatusiu Muminka i morzu”, ale były to spokojne, oczyszczające emocje. Bardziej bałem się, o ile mnie pamięć nie myli, gdy woda zmyła dom Muminków i natrafili na tajemniczą budowlę, zamieszkałą przez fukającą w ciemnościach Filifionkę. I może gdy Homek wyobrażał sobie potwory.
Beatrycze Nowicka: „Dolina Muminków w listopadzie” rzeczywiście jest ponura i chyba najmniej bajkowa ze wszystkich. Choć nie straszy. To raczej dorośli powinni się bać, czytając – szczególnie dotyczy to wątku Paszczaka i Filifionki.
Agnieszka Szady: Myślę, że gdybym jako dziecko przeczytała „Tatusia Muminka i morze”, mogłabym się przerazić opisu „oddychającego” czarnego jeziorka, albo wyspy, na której krzaki i drzewa usiłują odpełznąć jak najdalej od miejsca, w którym pojawia się Buka. Na szczęście los zetknął mnie z tą książką w wieku już niemal dorosłym. Podobnie z „Doliną Muminków w listopadzie”. Rzeczywiście jest to utwór melancholijny, ale też pełen ciepła – jako dziecko mogłabym się znudzić akcją, nie doceniając subtelności przedstawionych tam psychologicznych portretów, ale kiedy po raz pierwszy to czytałam, byłam już nastolatką, więc odebrałam je głębiej niż mógłby to zrobić czytelnik w wieku wczesnej podstawówki. A zresztą furda tam melancholia Muminków – i tak nic pod tym względem nie przebije książki Ewy Ostrowskiej „O królu cukrowym, marcepanowej królewnie, piernikowym paziu i kucharce Pelasi”. Autorka zaczyna od szarpiącego za serce opisu tęsknoty Dorosłej Osoby za utraconym dzieciństwem, by – już w baśniowym świecie – przejść do straszliwie smutnego przedstawienia samotności człowieka, który poza pluszowym misiem i wyhodowaną z ziarenka różą nie ma nikogo ani niczego bliskiego. A później jest jeszcze oniryczna podróż tytułowego króla, w czasie której między innymi trafia on na stację kolejową bez wyjścia (wchodzi do poczekalni, odwraca się – a zamiast drzwi ślepy mur; przechodzi na peron – to samo). Brr, jeszcze dziś otrząsam się ze zgrozy przy takiej wizji.
Beatrycze Nowicka: A propos tytułu książki – pamiętam z dzieciństwa piosenkę, jaką mnie raczyła babcia: „Był sobie król, był sobie paź i była też królewna. Króla zjadł kot, pazia zjadł pies, królewnę myszka zjadła. Z cukru był król, z piernika paź, królewna z marcepana”. Bardzo mi się ona nie podobała… Piosenka być może była najpierw, jak widać też ponura.
Agnieszka Szady: Tak, w książce jest bezpośrednie nawiązanie do tej piosenki, i też jest określona mianem ponurej, a nawet strasznej. A jeśli już jesteśmy przy królach i królewnach – co z baśniami? Po upadku PRL-u w sklepach zaczęły pojawiać się książeczki z baśniami o Małej Syrence, Czerwonym Kapturku czy dziewczynce z zapałkami nie mające wiele wspólnego z oryginałami. Wilk nie zostaje zabity przez myśliwego, lecz nawraca się na wegetarianizm. Dziewczynka z zapałkami zamiast zamarznąć na śmierć w padającym śniegu zostaje adoptowana przez miłą panią. Mała Syrenka nie przemienia się w pianę morską. Rodzice argumentują, że chcą chronić dzieci przed okrutnymi historiami – co prawda wielu z nich czytało w dzieciństwie prawdziwe wersje baśni i jakoś nie doznali od tego uszczerbku na psychice, ale wiadomo, że ktoś, kto robił w dzieciństwie różne rzeczy, niekoniecznie pozwoli na to samo własnym dzieciom. Czy redaktorzy „Esensji” mający potomstwo wypowiedzą się w tej sprawie?
Michał Kubalski: Moje dzieci, jeśli poznają baśnie, to w formie przetworzonej – przynajmniej na razie. Chociaż nie wskutek świadomej decyzji, ile wskutek tego, że bajki na płytach, które kupowaliśmy, mają formę książeczkową właśnie wg wersji łagodniejszych. Nie widzę przeciwwskazań do czytania dzieciom bajek w wersjach oryginalnych – tylko na razie są one dla nich po prostu za długie. Kiedy przyjdzie pora na dłuższe historie albo na książki czytane partiami, wtedy zapewne bracia Grimm i Andersen odzyskają teren.
Beatrycze Nowicka: Od razu zaznaczam, że dzieci nie mam. Niemniej, gdy byłam mała, sama „cenzurowałam” sobie baśnie braci Grimm – a mianowicie wykreślałam czarnym flamastrem te fragmenty, które wydawały mi się zbyt okrutne. Wyleciało zdanie, że z kilkunastu braci zaklętych w łabędzie jeden nie został odczarowany do końca, scena, w której bohaterka szukająca zaginionego brata ucina sobie palec, by użyć go zamiast klucza do zaczarowanych drzwi i bodajże końcówka baśni, w której złej wiedźmie kazano tańczyć w rozgrzanych do czerwoności metalowych butach, aż umarła. Nie sądzę, że smutne bądź źle kończące się baśnie należy ukrywać przed dziećmi, ale też nie wydaje mi się zasadne celowe ich podtykanie. Zresztą, niektóre z nich to naprawdę przesada. Kiedyś wpadły mi w ręce baśnie Perraulta, w tym opowieść o Sinobrodym. Pamiętam scenę, w której kolejna młoda żona Sinobrodego schodzi do komnaty w piwnicach, gdzie najpierw widzi odbite w zakrzepłej krwi twarze swoich poprzedniczek. Po prawdzie pierwsza moja myśl była, że przecież w zakrzepłej krwi nie będzie się nic odbijać… Tym niemniej – czy historia psychopatycznego mordercy to akurat rzecz, która ma się nam kojarzyć z dzieciństwem?
Agnieszka Szady: Widzę, że wiele ciekawych przeżyć mnie ominęło… W dzieciństwie poznałam tylko kilka baśni braci Grimm – kojarzę głównie „Muzykantów z Bremy” – pełen zestaw poznałam już jako nastolatka, kiedy były one drukowane w odcinkach w „Świecie Młodych”. Dzieckiem będąc czytywałam natomiast baśnie Andersena – z pełnego, trzytomowego wydania, więc miałam styczność z tak okrutnymi tekstami jak „Córka Króla Olch”, gdzie jest ukazane męczeństwo chrześcijańskiego kapłana torturowanego przez Wikingów, czy historia Anny Lisbet, którą pojawienie się ducha jej tragicznie zmarłego nieślubnego syna (oddała go na wychowanie ubogim, niekochającym go ludziom) wpędza w szaleństwo. W porównaniu z tym zakończenia baśni o Małej Syrence czy dziewczynce z zapałkami są przepojone ciepłem i optymizmem. O, albo baśń o matce próbującej wyjednać u Śmierci oszczędzenie swojego dziecka. Matka oddaje swoje oczy, co było zilustrowane wizerunkiem Śmierci trzymającej w dłoniach dwie gałki oczne – mimo to nie pamiętam, bym się jakoś specjalnie tych historii lękała. Znacznie głębsze piętno odcisnęła na mnie melancholijna opowieść Andersena o chłopczyku, który zaprzyjaźnia się z samotnym starym człowiekiem i jako towarzysza ofiarowuje mu ołowianego żołnierzyka. Po latach dom staruszka zostaje zburzony, a chłopczyk, już jako młodzieniec, przypadkowo znajduje żołnierzyka spacerując z narzeczoną po ogrodzie utworzonym na miejscu budynku. Bardzo silne wrażenie zrobiła na mnie atmosfera przemijania zawarta w tym utworze – obecna zresztą w bardzo wielu baśniach duńskiego pisarza.
Beatrycze Nowicka: Ja miałam stare jednotomowe wydanie. Zaczęłam czytać te baśnie, ale chyba nie przebrnęłam przez wszystkie. Do dziś pamiętam właśnie tę o matce, która oddaje swoje oczy. Zwłaszcza dobiło mnie zakończenie, gdzie Śmierć mówi, że owszem, może spełnić życzenie kobiety, ale w zamian musi ona skazać inne dziecko. Wskazuje matce rośliny – każda z nich to cudze życie, kobieta ma po prostu zerwać jeden kwiat. Nie decyduje się jednak na to i wraca z niczym (pytanie, czy każda matka byłaby tak szlachetna, gdyby przyszło jej wybierać pomiędzy własnym dzieckiem a cudzym). Śmierć wprawdzie zwraca kobiecie oczy, ale cała jej podróż była na marne. Co poza tym kojarzy mi się z baśniami Andersena: spalona tancereczka, stopiony żołnierzyk, wyrzucony imbryk, skowronek i stokrotka, które umierają z pragnienia. Jeszcze do całkiem niedawna nie mogłam się zdobyć na wyrzucenie niektórych zabawek z dzieciństwa, bo wyobraźnia podsuwała mi ich obraz na wysypisku. Na nic się nie zdawało powtarzanie sobie, że to tylko rzeczy. Nie znam bardziej przygnębiających tekstów. Choć trzeba powiedzieć, że o ile czasem te wszystkie baśnie o tym, jak to bohaterka znalazła królewicza, po czym wszyscy żyli długo i szczęśliwie, budziły we mnie ochotę na to, by wreszcie dla odmiany to zła wiedźma wygrała, tak czytając baśnie Andersena zawsze chciałam, żeby ich bohaterowie dobrze skończyli. Budziły one we mnie jakieś pragnienie dobra i sprzeciw wobec tego, jak zwykle funkcjonuje świat. Chęć, żeby było inaczej. To jest niewątpliwie zaleta, choć małym dzieciom bym tych baśni nie serwowała albo jeśli już, to nie w nadmiarze.
koniec
28 czerwca 2010

Komentarze

« 1 2
29 VI 2010   07:37:36

A to nie jest wiersz Jachowicza przypadkiem? Choć nie dam głowy, czy nie spotkałam też angielskiej wersji (oryginału?).

29 VI 2010   07:55:02

Raczej na pewno Jachowicza. A Butenko ilustrował.
A ja zapomniałem wspomnieć o tomiku wierszy Jachowicza w wydaniu takim... filmowym? Bardzo awangardowym, czarno-białym, z wielką morą, ilustrowanym m.in. przez Stasysa. Te makabreski Jachowicza w takim "ąturażu" były bardzo zapamiętywalne. Czy to trauma? No, nie wiem. Na pewno zapamiętałem.

29 VI 2010   08:31:38

Kolezanka przypomniała mi o scenie torturowania kota w "Porwaniu w Tiutiurlistanie". Jak mogliśmy o tym zapomnieć! To była jedna z najokrutniejszych scen, jakie czytałam w dzieciństwie: kotu najpierw wlewano siłą potworne ilości mleka do gardła, potem rozciągano ogon, a na koniec jeszcze po tym naciągniętym ogonie uderzono. Masakra, prawie nic z tej książki nie pamiętam, tylko to.

29 VI 2010   10:59:26

Przy okazji końskiej głowy przychodzi mi do głowy traumatyczna bajka ze zbioru "U złotego źródła" w której zła macocha zarzyna sierocie wierną magiczną (i w dodatku gadającą) krówkę - jedyną towarzyszkę ze szczęśliwszych czasów.

01 VII 2010   12:02:06

Z baśniami jest tak, jak z japońskimi anime; nie wszystkie są dla małych dzieci. A ja właśnie cenię baśnie mojego dzieciństwa, nawet, jeśli niektóre były okrutne albo smutne... Były prawdziwe i miały swój baśniowy urok.

05 VII 2010   11:53:28

Z baśniami bywało różnie, ale pamiętam bardzo dobrze "przyjaciela wesołego diabła" Kornela Makuszyńśkiego. Scena gdy chłopak opuszcza swojego opiekuna, aby ten z zamian (taki układ z diabłem) mógł odzyskać wzrok - i musi przy tym wybrać mu oczy, zdecydować, czy oczy starca będą mogły płakać czy nie... za pierwszym razem nie byłam w stanie dalej czytać. Dopiero po kilku latach mogłam wrócić do książki i przekonać się, że potem było już z górki;)

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Transformersy w krainie kucyków?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Płomykówki i gadzinówki
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Jedyna nadzieja w lisiczce?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Ken odkrywa patriarchat, czyli bunt postaci drugoplanowych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.