W wysypie książek i filmów o zombie „Przegląd Końca Świata: Feed” wyróżnia się interesującymi rozwiązaniami i umiejętnym wyważeniem elementów gatunkowych. Jeśli kolejne części cyklu będą co najmniej równie udane, nazwisko autorki – Miry Grant powinno stać się wśród fanów tego typu prozy równie rozpoznawalne, co dla fanów SF nazwisko Petera Wattsa.
Człowiek człowiekowi zombie
[Mira Grant „Przegląd Końca Świata: Feed” - recenzja]
W wysypie książek i filmów o zombie „Przegląd Końca Świata: Feed” wyróżnia się interesującymi rozwiązaniami i umiejętnym wyważeniem elementów gatunkowych. Jeśli kolejne części cyklu będą co najmniej równie udane, nazwisko autorki – Miry Grant powinno stać się wśród fanów tego typu prozy równie rozpoznawalne, co dla fanów SF nazwisko Petera Wattsa.
Mira Grant
‹Przegląd Końca Świata: Feed›
Książka zaczyna się jak wiele innych opowieści o zombie – naukowcy coś tam przeoczają lub, oczywiście w imię postępu, z premedytacją działają wbrew zasadom bezpieczeństwa i epidemia diablo groźnego wirusa gotowa. Akcję zaczynamy śledzić ponad dwie dekady po tym wydarzeniu, gdy ludzkość zdążyła już przystosować się do koegzystowania z zombiakami. Właśnie tak: koegzystowania. Grant nie zdecydowała się bowiem na pójście w żadną ze skrajności – nie jesteśmy świadkami ani regularnej walki między zdrowymi i nieumarłymi, ani też nie obserwujemy desperackiej ucieczki zmniejszającej się w ekspresowym tempie populacji ludzi. Jest rok 2040 i wiele wskazuje na to, że zaawansowanie techniczne jest na podobnym poziomie co w 2012, z nielicznymi wyjątkami głównie z zakresu ochrony przed zainfekowaniem nowym wirusem. Zahamowanie progresu łatwo można wytłumaczyć dość niekorzystnymi warunkami zewnętrznymi (mam tu na myśli raczej mordercze zombie niż na przykład niesprzyjającą aurę) i trudno, żeby było inaczej – ludzkość, jeśli chciała, by gatunek przetrwał, musiała rzucić znaczne moce przerobowe właśnie w tym kierunku.
Mechanika świata została wyjaśniona dość pobieżnie. Wspomina się o miasteczkach zainfekowanych, które zostały oddane we władanie zombiakom, a także o miastach chronionych. Mamy podział na strefy zagrożenia i licencje decydujące o tym, w jak bardzo niebezpiecznych obszarach dana osoba może się poruszać. Na razie jednak niewiele z tego wszystkiego wynika – fabuła nie ma wymiaru globalnego, choć jeśli wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia dopiero z początkiem serii, jest to dość zrozumiałe. Trudno wymagać, by autorka poruszała się od razu na poziomie makro, bo kolejne części – jeśli miałyby funkcjonować na zasadzie „więcej, mocniej” – prawdopodobnie trzeba by było przenieść w kosmos.
A teraz to, co najlepsze w tej powieści – „Feed” nie jest zombie horrorem. Nieumarli są jak na razie postaciami drugoplanowymi. Jasne, nieustannie się o nich mówi, stanowią punkt odniesienia i bywają zagrożeniem, ale scen z ich udziałem jest bardzo mało. Czym więc jest ta książka? Thrillerem politycznym. Przystosowanie ludzkości do obecności zombie oznacza również to, że owa ludzkość zachowuje własne zabawki. Demokracja? Proszę bardzo! Wybory i poprzedzająca je wyniszczająca kampania? Bez problemu – zwróćcie tylko uwagę na szwendające się w okolicy, żądne krwi bezmózgi.
Kolejny dobry pomysł wynika bezpośrednio z poprzedniego. Jeśli mamy kampanię prezydencką, to ktoś ją musi zrelacjonować. I tutaj wkracza do akcji najlepiej rozwinięty element powieści, czyli blogosfera wraz z jej licznymi przedstawicielami. Grant postarała się o przekonującą i rozbudowaną wizję świata mediów elektronicznych, dokonując nawet podziału reprezentujących go dziennikarzy na kilka grup. I to z nich wywodzą się bohaterowie, z których punktu widzenia będziemy śledzić kolejne wydarzenia.
W tym momencie dochodzimy już jednak do minusów (słabo zarysowane tło biorę na razie w nawias i czekam na kolejne części). Fabuła, choć jej poszczególne elementy (polityka, media) wydają się interesujące, jest niezbyt skomplikowana, w dodatku ma niezbyt przyjemną tendencję do stawania się przewidywalną tuż po tym, jak zaczyna być wciągająca. Pomysł przeniesienia ciężkości narracji na blogerów ma tę wadę, że ucieka sporo wątków politycznych, które spokojnie mogłyby zostać z korzyścią dla książki rozwinięte. Co zastanawiające jeśli wziąć pod uwagę fakt, że dziennikarze zostali oddelegowani właśnie do śledzenia kampanii wyborczej i poruszają się krok w krok z jednym z kandydatów.
Lepiej wypadają sami główni bohaterowie, również dlatego, że – jako narratorzy – są obecni na każdej stronie, więc interakcje pomiędzy nimi stanowią główne danie każdego rozdziału. Niestety nie udało się uniknąć charakterystycznego dla tego typu książek zgrzytu – postaci mają w sobie zbyt duże pokłady brawury i chwilami można się zastanawiać, jakim cudem zdołali przeżyć aż do tej pory, jeśli dźganie zombiaka patykiem uznają za coś na porządku dziennym.
Mimo wszystkich niedociągnięć „Feed” można uznać za obiecujący początek serii. Co prawda szkoda, że uczucie niedosytu jest mniej związane jest z oczekiwaniem na kolejny tom, a bardziej wynika z rozczarowania stopniem zawikłania fabuły, ale i tak wielbiciele zombie powinni czuć się usatysfakcjonowani.