Książki piłkarskie da się (z grubsza) podzielić na dwie kategorie: pisane z potrzeby marketingowej oraz, mówiąc górnolotnie, z potrzeby serca. „Futbol jest okrutny” Michała Okońskiego powstał z tego drugiego powodu. Na szczęście.
Dobry kolega Fergusona
[Michał Okoński „Futbol jest okrutny” - recenzja]
Książki piłkarskie da się (z grubsza) podzielić na dwie kategorie: pisane z potrzeby marketingowej oraz, mówiąc górnolotnie, z potrzeby serca. „Futbol jest okrutny” Michała Okońskiego powstał z tego drugiego powodu. Na szczęście.
Michał Okoński
‹Futbol jest okrutny›
Futbol jest opowieścią. Wałkowane już na wszystkie strony stwierdzenie Billa Shankly’ego o tym, że to sprawa ważniejsza niż śmierć i życie, w przypadku niektórych kibiców jest tylko delikatnie na wyrost. Nie mam tu nawet na myśli tej części fanów (fanatyków?), którzy najpierw na stadionie zdzierają gardła, a nierzadko również odzież, by po końcowym gwizdku podrzeć jeszcze koty z ekipą wspierającą rywali. Ważność, jaką mam na myśli, każdy nosi w sobie i jest w stanie przez nią opowiadać świat zarówno sobie, jak i innym, ale przede wszystkim – współbraciom w wyznaniu. I ta potrzeba piłkarskiej narracji, dzielenia się swoim świata widzeniem, jest głównym sensem pisania Okońskiego.
To sens, a jaka jest treść tego przekazu? Przede wszystkim tytułowe okrucieństwo, rozumiane na bardzo wiele sposobów. Jako złośliwe fatum wiszące nad ukochaną drużyną (Totenhamem), każące autorowi z dużym dystansem podchodzić do sukcesów własnego zespołu – bo licho nie śpi, licho czai się za każdą pozytywną rzeczą i zaraz uderzy z podwójną mocą, cios zaboli dwa razy bardziej, niż wcześniej ucieszył pozorny triumf. Ale też chodzi Okońskiemu o okrucieństwo współczesności, która z ukochanej dyscypliny sportu coraz skuteczniej ruguje – znowu będzie górnolotnie – niewinność i beztroskę, zastępując je zasadami ekonomicznymi (po wielokroć zresztą łamanymi), w zawodnikach budując przywiązanie raczej do pieniędzy niż barw klubowych. I wreszcie trzecie ważne okrucieństwo – to, jak mniej odporne psychicznie jednostki brutalnie przeżywają zetknięcie ze światem piłki. Historii o zawodnikach pogrążających się w nałogach czy borykających się niemal wyłącznie z wyzwiskami sędziach jest pewnie nawet więcej, niż przykładów wzniosłych, utwierdzających garsteczkę idealistów w przekonaniu, że futbol jest grą piękną i czystą.
Najciekawsze, ale też najmniej rozwinięte, są właśnie te fragmenty książki, w których autor stawia bardzo celne pytania, pisząc o rasizmie oraz wszechobecnym poniżaniu: Dlaczego właściwie pracownicy przedsiębiorstwa pod nazwą klub sportowy mają być jedynymi, którzy chodząc do pracy, muszą się liczyć z tym, że podczas wykonywania obowiązków służbowych spada na nich kaskada obelg, a odpowiedzialni za gałąź przemysłu, w której są zatrudnieni, przymykają na to oko albo wykonują działania pozorne(…)? Uwaga słuszna i o tyle ważna, że stanowi fakt przez wielu nieuświadomiony – przeważająca większość osób myślących o sobie w kategoriach kibic/fan ogląda mecze nie z wysokości trybun, ale kanapy przed telewizorem. Komentarz, śpiew trybun i coraz lepsza oprawa realizatorska dają dziś wspaniałe efekty, ale wyobraźmy sobie, że ktoś obok puszcza nam do tego osobną ścieżkę dźwiękową, na której z prędkością karabinu maszynowego lecą mniej lub bardziej (zwykle mniej) wysublimowane obelgi, wyzwiska przeważnie bezpodstawne, rzucane na zasadzie „bo atmosfera się udziela”. Wyobraźmy sobie taką taśmę, na której bluzg będzie gonił bluzg, dajmy jej dwugodzinną długość i puśćmy z maksymalną głośnością. Czujecie to? A więc znaleźliście się na stadionie. W rzeczywistości, w jakiej regularnie znajdują się sędziowie, zawodnicy i trenerzy. Doprawdy, jest w sformułowaniu „kultura piłkarska” ogromny paradoks.
Dużą zaletą książki jest jej styl – warto go docenić zwłaszcza na tle innych piłkarskich wydawnictw. Ich zdecydowana większość na polskim rynku to przekłady, przeważnie koncertowo kładzione przez tłumaczy. Można właściwie odnieść wrażenie, że każde szanujące się wydawnictwo chciałoby na wyścigi położyć jak największą liczbę zagranicznych tytułów, że mamy do czynienia ze specyficznym wyzwaniem: jeśli nie mam w porfolio tragicznie przełożonej książki piłkarskiej, to nie mam czego szukać u czytelników. W efekcie poziom oczekiwań odbiorcy jest obecnie tak niski, że „Futbol jest okrutny” powinien ów odbiorca przyjąć z niedowierzaniem: „jak to, da się to zrobić aż tak dobrze?” Otóż – da się. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że Okoński jest dziennikarzem, a w pisaniu o piłce wprawia się regularnie na blogu zatytułowanym tak samo, jak niniejsze wydawnictwo.
Bycie blogerem niesie za sobą jednak pewne ryzyko, ma swoje plusy dodatnie i ujemne, czy może raczej – bramki kontaktowe, ale też bramki do szatni. Książka w dużej mierze przypomina właśnie zbiór rozwiniętych wpisów blogowych, przesyconych anegdotami, wtrętami z życia osobistego. Taka forma może się podobać lub nie, ma jednak niewątpliwą zaletę: przyswaja się równie dobrze, jak najbardziej emocjonujące mecze. Ale przy tym nie jest w stanie swojej „blogowości” przekroczyć – pozostaje opowieścią, jaką mógłby się z nami podzielić przy piwie przyjaciel. Wypełnioną widoczną miłością do futbolu, miejscami rozważną, miejscami romantyczną, ale niesięgającą nigdzie dalej, zresztą takich ambicji nie miał chyba sam autor, stawiając nieco w cieniu wspomniane już, interesujące i ważkie problemy. W którymś momencie cytowane jest zdanie z jednej z lepszych komputerowych symulacji piłkarskich: gra wyświetla komunikat będący wypowiedzią legendy trenerskiej, sir Alexa Fergusona. Szkoleniowiec mówi, że „Okoński jest jego dobrym kolegą”. To zdanie można odnieść do relacji autor-odbiorca. Okoński jest dobrym kolegą każdego, jeśli tylko ten „każdy” lubi historie futbolowe i znajduje przyjemność w ich słuchaniu.
Futbol jest opowieścią. Kto tego nie rozumie, nie powinien do tego typu książek podchodzić w ogóle. Kto rozumie, powinien przeczytać koniecznie.