Literatura pijacka to specyficzna nisza. Twórca musi podjąć odpowiedzialną decyzję, jak przedstawić alkohol. Towarzyski stymulant, uzależniający i wyniszczający demon czy też może paliwo intelektualnego pobudzenia, bez którego nie powstałoby wiele wybitnych dzieł? Krzysztof Varga w swojej najnowszej powieści „Masakra” nie gubi się w subtelnościach i podchodzi do tematu bardzo dosadnie. Choć w tle wydarzeń alkohol bawi i tumani, to jednak na pierwszym miejscu jest wykańczany przez swoje uzależnienie bohater. Losy jednostki – do czego Varga już nas przyzwyczaił – są okazją do przyjrzenia się narodowym przywarom.
W którym momencie umarł Stefan?
[Krzysztof Varga „Masakra” - recenzja]
Literatura pijacka to specyficzna nisza. Twórca musi podjąć odpowiedzialną decyzję, jak przedstawić alkohol. Towarzyski stymulant, uzależniający i wyniszczający demon czy też może paliwo intelektualnego pobudzenia, bez którego nie powstałoby wiele wybitnych dzieł? Krzysztof Varga w swojej najnowszej powieści „Masakra” nie gubi się w subtelnościach i podchodzi do tematu bardzo dosadnie. Choć w tle wydarzeń alkohol bawi i tumani, to jednak na pierwszym miejscu jest wykańczany przez swoje uzależnienie bohater. Losy jednostki – do czego Varga już nas przyzwyczaił – są okazją do przyjrzenia się narodowym przywarom.
Ponad 500-stronicowa powieść to zapis zaledwie kilkunastu godzin (zdaniem niżej podpisanego – ostatnich) życia Stefana, podupadłej gwiazdy rocka, ciężkiego alkoholika, który osiągnąwszy sukces, jest właśnie na etapie trwonienia życiowego potencjału. W nicości rozpływają się pieniądze, talent, szczęście rodzinne i zdrowie.
Jest upalne warszawskie popołudnie. Stefan budzi się po kilkudniowym alkoholowym ciągu. Stać go na to, aby upijać się winem, w związku z czym karmi się ułudą, że w jego pijaństwie jest pierwiastek smakoszostwa. Gdy jednak po przebudzeniu się nie może znaleźć ani portfela ani telefonu, a organizm na wszelkie sposoby sygnalizuje, że jest w stanie alkoholowego zejścia, Stefan podejmuje desperacką walkę o zdobycie choćby trzech butelek piwa, które, jak sądzi, pozwolą mu opanować kryzys i podjąć próbę powrotu do w miarę normalnego życia. Rusza zatem w miasto po ratunek.
Chętnych do pomocy, jak się Stefan wkrótce przekona, nie brakuje. Wciąż ma sporo znajomych, są to ludzie towarzyscy i bywający w miejscach, w których Stefan spodziewa się ich spotkać. Jednak na 3 piwach się nie kończy. Naiwne nadzieje Stefana, że jeszcze tylko jedna porcja alkoholu i weźmie się za siebie, są oczywiście iluzją, a leczenie kaca płynnie przechodzi w kolejne godziny szaleńczego pijaństwa.
Chciałoby się powiedzieć, że Stefan jakoś sensownie wykorzystuje czas nad kolejnymi kuflami piwa i kieliszkami wódki. Tak niestety nie jest. On głównie słucha, a my razem z nim. Okazuje się, że wszyscy kompani i sponsorzy jego alkoholowej rezurekcji (w rzeczywistości realizowanego na raty samobójstwa) mają coś do powiedzenia. O literaturze, o modach i trendach, o kondycji narodowego ducha i o polityce.
Stefan kroczy przez Warszawę opanowaną przez imprezowy amok, płonący w popularnych lokalach z pomysłowo podmienionymi przez Vargę nazwami, jednak zlokalizowanych tak dokładnie, że każdy, kto zna centrum miasta, doskonale wie, jakim szlakiem podąża bohater. Dosłowność opisów miesza się tu zręcznie z refleksjami natury ogólnonarodowej, które są znakiem firmowym twórczości Krzysztofa Vargi.
Autor mówi – ustami Stefanowych kumpli - o rodakach bez cienia sympatii. Co ciekawe, nie udaje, że zgryźliwe refleksje mają służyć jakiejś sanacji. Jeśli już czytelnik musi wyciągać z tej totalnej krytyki jakieś wnioski, to są one smętne. Trzymaj się człowieku z dala od malowanych lewicowców – fanów drogich lokali gastronomicznych, pseudointelektualistów nadających wciąż nowe znaczeniu słowu „pustka” oraz prowincjonalnych twórców, którzy ugrzęźli dożywotnio w pułapce porażki i frustracji. A przede wszystkim unikaj tzw. patriotów, których Varga traktuje wyjątkowo złośliwie, drwiąc z ich gustu, ojczyźnianego bełkotu i chęci do pijackich bijatyk.
Powiedzieć o „Masakrze”, że to maestria formy – to jakby nic nie powiedzieć. Uczciwość wymaga jednak, aby podkreślić, że kolejny raz powieść Vargi błyszczy językowym mistrzostwem. Mój brzydki zwyczaj podkreślania i oznaczania wykrzyknikiem na marginesie co bardziej błyskotliwych fragmentów w przypadku „Masakry” mocno spowalniał lekturę, ponieważ oznaczenia musiały się pojawiać na co drugiej stronicy.
Najprzyjemniejsze – choć specyficzna to przyjemność – są opisy doznań alkoholowych. Jeśli ktoś zna polskie pijaństwo wyłącznie z lektur i reportaży, uzna je zapewne za zabawne. Jeśli doświadcza styczności z pijaństwem na co dzień, mogą go te opisy przerazić.
W większości swojej obszernej treści „Masakra” jest powieścią hiperrealistyczną. Wszystkie fizjologiczne doznania Stefana – żołądkowe odbicia, wymioty, trzeszczenie w czaszce, smród potu – są opisane bez niedomówień. To intencjonalny opis człowieka zmierzającego ku katastrofie, zmierzającego – dodajmy – drogą męki i upodlenia.
Około 400 strony dotarło do mnie, że Stefan umiera. W spowolnionym tempie dokonuje retrospektywy własnego życia. Reminiscencje są bolesne i melancholijne. Jeszcze nie wie, że koniec jest bliski, ale wie, że przeszłość – wcale zresztą nie piękna i nie idealizowana – nie wróci.
Potem uznałem, że Stefan nie żyje już od dawna. Niektórym w stanie śmierci klinicznej wydaje się, że idą przez tunel, Stefanowi wydaje się, że spaceruje po warszawskich knajpach. Zacząłem szukać w pamięci pierwszego absurdalnego momentu, sytuacji, która nie miała prawa się zdarzyć, a zaistniała w świadomości Stefana.
Mam na ten temat swoją hipotezę. Proponuję, aby czytelnicy „Masakry” zagrali sami ze sobą w tę samą grę i spróbowali odpowiedzieć na pytanie, które pada w tytule tej recenzji.
Sądzę, że nic nie ryzykuję stwierdzając, iż „Masakra” to najlepsza powieść w dorobku Krzysztofa Vargi. Najbardziej kompletna, perfekcyjnie skomponowana, unikająca skutecznie tanich chwytów. A przy okazji wrednie prawdziwa.
Mógł recenzent zacytować kilka z tych co bardziej błyskotliwych fragmentów, gdyż opis fabuły do lektury nie zachęca. Delikatnie rzecz ujmując.