„Najgorszy człowiek na świecie” Małgorzaty Halber to książka, którą można traktować jako głos sprzeciwu – buntu przeciwko kulturze, w której mówią ci, że masz być fajny i wyluzowany, dynamiczny i otwarty doświadczenia. Zawsze i za każdą cenę.
Dziewczyna z szafy
[Małgorzata Halber „Najgorszy człowiek na świecie” - recenzja]
„Najgorszy człowiek na świecie” Małgorzaty Halber to książka, którą można traktować jako głos sprzeciwu – buntu przeciwko kulturze, w której mówią ci, że masz być fajny i wyluzowany, dynamiczny i otwarty doświadczenia. Zawsze i za każdą cenę.
Małgorzata Halber
‹Najgorszy człowiek na świecie›
Są rzeczy, na które trafiasz szperając po „fejsie” i potem długo nie wiesz, co o tym myśleć. Na początku znalazłam komiks.
„Jestem spektaklem zniszczenia”; „Ja: doskonałość w leżeniu”; „Nie mam ciała ani głosu, nie mam przyszłości ani pracy. Jestem czymś bardziej jak dźwięk, jak chwilowe zagęszczenie materii. Przesuwam się, ale nie możesz mnie dotknąć” – mówi to coś z obrazka. Kartofel? Nerka? Jeż? Mrówkojad? Kluska? Powiedzmy: amorficzny byt bez kończyn. Czasem jest zwinęty w kłębek (co wyraża potrzebę czułości), czasem narysowany z użyciem zygzakowatych linii (co może sugerować nerwowość), a niekiedy jakby czymś polany, rozmazany (ktoś płakał?). „
Bohater” – tak nazywa się ta seria znana początkowo wąskiej grupie internautów, a dziś obserwowana przez niemal 40 tysięcy użytkowników Facebooka. Kiedy pierwszy raz skonfrontowałam się z tym nietypowym cyklem, chciałam wiedzieć, co lub kto zdecydował się umieścić w sieci depresyjne (i rozbrajające) refleksje gadającego kartofla malowane na etykietkach, rachunkach i serwetkach, kredkami, kawą, ołówkiem, długopisem. Wyobrażałam sobie jakąś zakutaną w koc istotę z szafy i (być może) nie tak bardzo się pomyliłam, choć chyba nie tylko dla mnie osoba autorki była pewnym zaskoczeniem. Okazała się nią Małgorzata Halber, była prezenterka muzycznej stacji Viva, a niegdyś dziecięca gwiazda programu „5-10-15” – atrakcyjna dziewczyna z wielkiego miasta w modnych ciuchach, przeprowadzająca wywiady z gwiazdami. „Nie możesz zasnąć, leżysz, masturbujesz się bez sensu. Zawsze będziesz tylko sobą”, „Moje indiańskie imię brzmi »Niewystarczająca«” – mówi kartofel. Coś tu nie pasuje i rysuje się jakaś przepaść między autorką a Bohaterem. A może właśnie pasuje wszystko i nie mogłoby pasować bardziej?
W mniej więcej dwa i pół roku po zamieszczaniu w sieci pierwszego obrazka Halber wydała książkę w krakowskim wydawnictwie Znak – opowieść o samotności bezkręgowcach, potworach, wymyślonych przyjaciołach, kompulsywnym pieczeniu ciasta, rozpaczy, narkomanii i kobiecym alkoholizmie. I (myślę, że warto to powiedzieć wprost) uważam tę książkę za niezwykle ważną nie tylko dlatego, że pijące kobiety to raczej nie był dotychczas w Polsce popularny temat. Sądzę, że niewielu przedstawicieli młodszego pokolenia piszących potrafi dziś u nas tak subtelnie i sugestywnie mówić o emocjach: o tych krępujących, małych, kosmatych, pokręconych – tych, które wstydzimy się ujawniać. „Najgorszy człowiek na świecie” to przede wszystkim bardzo szczera proza o wstydliwych uczuciach, w której fikcja wyraźnie miesza się z autobiografią.
Główna bohaterka, Krystyna ma mniej więcej trzydzieści lat, mieszka w Warszawie i pracuje w telewizji. Jej życie jest pasmem imprez w modnych klubach, integracyjnych wyjazdów i offowych koncertów, a z drugiej strony pełno w nim przerażenia, smutku i nienawiści do siebie. Dziewczyna funkcjonuje w środowisku, w którym dobrze jest być otwartym i spontanicznym, interesującym i ironicznym, a komunikacja sprowadza się często do pojedynku na „cięte riposty”. Wszyscy są fajni, modnie ubrani i realizują swoje pasje. Popularnym środkami wywołującymi ten efekt są alkohol i dragi, a rewersem luzu bywają samotność, kompleksy, problemy w komunikacji, poczucie pustki. Krystyna ucieka w alkohol, a później w marihuanę (drugi nałóg ma być sposobem na pierwszy). Gdy zdaje sobie sprawę, że ma poważny problem, decyduje się na terapię, a może raczej uczenie się siebie na nowo i od podstaw – odkrywanie, jak to jest myśleć i żyć bez chemicznej stymulacji.
Książka Halber jest głosem sprzeciwu wobec dominującej narracji, jaką serwuje nam współczesna kultura: opowieści o sukcesie, do którego można i trzeba dążyć. To bunt przeciw całej tej coachingowo-motywacyjnej sieczce, której przekaz streszcza się w zdaniu: „sky is the limit!”. Książka jest w gruncie rzeczy obroną granic, które w sobie nosimy, prawa do ich posiadania, prawa do lęku i wstydu. „Byłam przerażona, że nie jestem tak wesoła jak moi koledzy” (s. 50) – pisze i opowiada o tym wszystkim, co robiła, aby być radosna, wyluzowana i towarzyska (bo przecież wszyscy tacy są). W tym kontekście prosta z pozoru prawda, którą wypowiada, brzmi niespodziewanie mocno: „KAŻDY SIĘ WSTYDZI. KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY. ŻE NIE JEST ŁADNY. ŻE ZA MAŁO WIE. I ŻE NIEWYSTARCZAJACO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU. KAŻDY […] O ile łatwiej by się nam rozmawiało na przyjęciach, gdyby można było to powiedzieć głośno” (s. 9).
Elementem, który decyduje o tym, że „Najgorszy człowiek na świecie” nie powinien być sprowadzany do opowieści o odwyku jest między innymi specyficzna wrażliwość Halber. Może najłatwiej to zrozumieć, gdy się zobaczy niektóre z redagowanych przez nią facebookowych profili – „
Bestiarium”, czy „
Stare obrazki ze zwierzętami”. Autorka ma wyraźną skłonność do wszystkiego co dziwne i monstrualne, ogromne pokłady czułości dla przeróżnych poczwar i aberracji. W książce co jakiś czas pojawia się coś w rodzaju mikropoematu prozą poświęconego jakiejś istocie o sześciu rączkach czy siedmiu nóżkach, purpurowych rogach czy zielonej trąbce. Może to być potwór ze średniowiecznej ryciny albo mało znany gatunek bezkręgowca. Krajobraz współtworzą śmieci, odrapane i porzucone przedmioty, postindustrialne konstrukcje i rzeczy, co do których nie wiadomo, czym właściwie są. Chodzi o wszystko co kruche, odstające od normy, zepchnięte na margines, ale też – przez swoją dziwność – tworzące kontrapunkt dla wypranego z autentyczności świata modnych knajp i branżowych rautów. To właśnie te twory i przestrzenie wprowadzają do książki element baśni i odrealnienia. W jednym z wywiadów Halber mówiła, że za swoich literackich mistrzów uważa Schulza i Białoszewskiego i w pewnym sensie wpływ obu panów jest w tym tekście widoczny.
Jak się mają do siebie Krystyna-bohaterka i Małgorzata-autorka? Takie rozważania bywają jałowe, choć wyraźnie widać momenty, w których w obręb fikcyjnej rzeczywistości włożono cytaty z życia. Mimo elementów fikcjonalnych, książka jest dla Halber „wyjściem z szafy” i wymagała z pewnością ogromnej odwagi, przełamania lęku przed etykietką alkoholiczki. Dobrze, że tak się stało. Odbiór książki wskazuje, że takie świadectwo było potrzebne, choćby po to, by po raz kolejny uzmysłowić nam, że alkoholik to niekoniecznie ktoś z tak zwanego społecznego marginesu. To także książka o subtelnej granicy uzależnienia, którą przekracza się nie wiadomo kiedy – między domówką a dyskoteką, koncertem a suto zakrapianymi wakacjami w typie all inclusive.
Komu bym ją poleciła? Przede wszystkim tym, którzy lubią opisy detali, impresji i emocji oraz osobnikom, którzy podejrzanie często czują się nieco zagubieni. Tym, którym znajomi mówią, że „myślą za dużo”. I jeszcze osobom, które mają problem z uzależnieniem, lub podejrzewają, że mogłyby go mieć. I takim, którzy lubią rzeczy trochę dziwne i trochę niedzisiejsze, a czasem chcieliby móc po prostu powiedzieć, że jest im smutno.
Jedno z resortowych dzieci... Choć akurat do niej zawsze miałem słabość ze względu na program 5-10-15. Pamiętam, że dosyć ciekawie opowiadała tam o Beatlesach. Było to jakieś... 25 lat temu? (Damn! I'm old). A po książkę, jako jeden z "myślących za dużo" pewnie sięgnę.