W czasie i przestrzeni
[„Tempus Fugit. Tom 1”, „Tempus Fugit. Tom 2” - recenzja]
Milena Wójtowicz „Załatwiaczka” – 50%
Miłe, sprawnie napisane opowiadanko, które jednak sporo traci po wyrwaniu go z planowanego cyklu, ponieważ można wyłapać pewne nielogiczności, które być może zostaną później wyjaśnione. Tekst można zaliczyć do gatunku urban fantasy, bo choć po opisanym w nim współczesnym Lublinie nie pałętają się elfy, jednorożce i płanetniki, to najspokojniej na świecie żyją w nim czarodzieje studiujący ekonomię, półtrolle (czyż „patrol półtrolli” nie brzmi pięknie…?), wróżki i inne mniej czy bardziej magiczne istoty.
Bohaterka jest studentką, która jednocześnie pracuje jako Załatwiaczka – to znaczy zdobywa żądane przez klientów informacje, usługi lub przedmioty, po większej części fantastyczne. Opowiadanie opisuje jedną z takich akcji – i tu coś mi zgrzyta, bo gdyby w tym świecie zdobycie inkryminowanego urządzenia – niechby i tylko dla wybranych – było tak łatwe, to powinien on wyglądać zupełnie inaczej. Nie jest również wyjaśniony powód, dla którego bohaterka wpakowała się w kontrakt każący jej przez dziesięć (!) lat wypruwać z siebie żyły w wymagającej stałej dyspozycyjności pracy – w opowiadaniu nie ma nawet mowy, czy Małgosia w ogóle na tym zarabia! Chwilami widać też zbyt „życzeniowe” rozwiązywanie pewnych spraw, na przykład szukanie w notatniku namiarów na zupełnie nieznaną osobę – jeżeli każda sprawa idzie bohaterce tak łatwo, to dlaczego dziewczyna jest opisana jako notorycznie przemęczona?
Oprócz tego zgrzyta mi coś w samej postaci Załatwiaczki, bo choć jest ona przedstawiona jako całkiem sympatyczna „dziewczyna z sąsiedztwa”, to pewne jej działania – w rodzaju udostępniania przypadkowym ludziom potencjalnie niebezpiecznych urządzeń – przedstawione są z porażającą wręcz lekkością. Nie z powodu cynizmu, bo tej cechy u Małgosi nie widać; jej po prostu konsekwencje tego, co robi, zupełnie nie obchodzą. Fakt ten – w połączeniu ze wspominanym już życzeniowym rozwiązywaniem pewnych spraw przez autorkę – sprawił, że losy bohaterki były mi w trakcie lektury dosyć obojętne.
Romuald Pawlak „Jak liście z drzew” – 50%
Króciutkie opowiadanko praktycznie bez akcji (para bohaterów wygnanych z innego świata znajduje schronienie u samotnej emerytki), ciepło i ładnie napisane i dla mnie bardzo „dziewczęce” – aż trudno mi uwierzyć, że autorem jest mężczyzna. Spodziewałam się na końcu jakiegoś zakręcenia akcji związanego z jej dość dramatycznym rozpoczęciem, a tymczasem skończyło się melancholijnie i sielankowo…
Tomasz Kaczmarek „Błazen” – 40%
Autor miał bardzo ciekawy pomysł: świat, w którym metal przyciąga demony z innych wymiarów, a ich tępiciele zwani są błaznami i wyglądem odpowiadają typowemu karcianemu dżokerowi. Fajne i niebanalne, jednak z wykonaniem gorzej, bo maltretowana logika jęczy i błaga o litość. Już w kilku pierwszych akapitach mamy srebrne sztućce i metalową kratę, po kilku stronach pierwszy lepszy karczmarz dysponuje żelazną beczką, a za chwilę mowa jest o tym, że wieśniacy „często nie wiedzą nawet, jak wygląda metal”. Niby każdy metal przyciąga demony, a jednak bohater beztrosko nosi przy sobie sakiewkę, w której „pobrzękują guldeny” – to z czego one były zrobione, z porcelany? Oczywiście, możliwe jest wymyślenie cywilizacji, w której metale nie istnieją lub są rzadkością, ale, do licha, niech to będzie wymyślanie konsekwentne! W pewnym momencie autor jakby się reflektuje i próbuje tłumaczyć czytelnikowi, że „metalowych elementów prawie nie było w użytku”, co „opóźniało postęp” – a jednocześnie mamy wielki kryształowy żyrandol, szklankę z wodą, stos papierzysk na biurku i elektrowstrząsy, czyli elementy technicznie dość zaawansowane.
Językowo tekst jest na poziomie, choć trochę dziwne jest to, że autor raz szczegółowo opisuje niemające znaczenia dla akcji detale w rodzaju służącego, który jadąc na wozie, uderzył się w ramię, a innym razem dosłownie streszcza całe fragmenty akcji, jak na przykład ten dotyczący magicznej operacji żołądka przeprowadzonej na głównym bohaterze. Pewne trudności przy lekturze może też powodować konstrukcja niektórych opisów, sprawiająca wrażenie, że autorowi mylą się podmioty.
Cezary Frąc „Odnaleźć Annę” – 40%
Poprawnie napisany – to najlepsze, co można o tym tekście powiedzieć. Młody naukowiec traci żonę w wypadku i jakiś czas później dostaje ofertę pracy w Ośrodku Rzeczywistości Alternatywnych – cała reszta dla przeciętnego czytelnika fantastyki jest tak oczywista, że aż szkoda czytać opowiadanie, o którym zresztą można wiele powiedzieć, ale nie to, że wciąga w warstwie językowej. Czyta się ciężko: co kilka akapitów narrator wyjaśnia coś czytelnikowi, bohater wyjaśnia coś sam sobie w tasiemcowych rozważaniach albo prowadzi z inną postacią przyciężkawe dialogi wyjaśniające to, co jeszcze nie zostało wyjaśnione. Wypowiedzi jak z podręcznika fizyki mieszają się z kiczowatymi kwestiami w stylu „Anno, kochanie, już nic nas nie rozdzieli”. Dodatkowo co jakiś czas występuje życzeniowe myślenie autora, bo skąd bohater miałby wziąć i jakim cudem wnieść na teren tajnego ośrodka materiały wybuchowe z zapalnikiem czasowym, tego doprawdy nie rozumiem.
„Fabryka Słów” w ostatnich czasach zasypuje nas antologiami. Chwała wydawnictwu za to, przynamniej z mojej strony, bo ja osobiście antologię z różnych względów bardzo lubię, jednak przerażająca wręcz objętość „Tempus Fugit” skłania mnie do zastanowienia, czy zbiorkowi nie wyszłoby na dobre podzielenie go nie na dwa tomy, lecz na dwie odrębne książki: jedną dotyczącą podróży w czasie, a drugą – między wymiarami. Oszczędziłoby to też zdziwienia czytelnikom, którzy czytając „antologię o podróżach w czasie”, trafiają na tekst Pawła Majki i ze zdumieniem pytają, gdzie tu jakaś podróż w czasie…
1) enpis lub
enpec (z angielskiego „non-player character”) – w grach RPG postać, która epizodycznie bierze udział w akcji, a nie jest odtwarzana przez żadnego gracza.