Obcość i zagubiona tożsamość stanowią doskonałe tło dla głębszych rozważań, często zdarza się jednak, że autorzy nie do końca radzą sobie z narzuconym przez siebie tematem. Bronisław Świderski zadaniu podołał – w „Asystencie śmierci” wziął się za bary z problemami asymilacji, niedoskonałości demokracji, ale też stawił czoła o wiele trudniejszemu przeciwnikowi – samemu sobie.
Opowieść pewnego emigranta
[Bronisław Świderski „Asystent śmierci” - recenzja]
Obcość i zagubiona tożsamość stanowią doskonałe tło dla głębszych rozważań, często zdarza się jednak, że autorzy nie do końca radzą sobie z narzuconym przez siebie tematem. Bronisław Świderski zadaniu podołał – w „Asystencie śmierci” wziął się za bary z problemami asymilacji, niedoskonałości demokracji, ale też stawił czoła o wiele trudniejszemu przeciwnikowi – samemu sobie.
Bronisław Świderski
‹Asystent śmierci›
Książka Świderskiego (jak sam pisze – „autora i narratora powieści”) opowiada o polskim intelektualiście z żydowskimi korzeniami, który spędziwszy w Danii trzydzieści sześć lat, zostaje wyrzucony z tamtejszego instytutu naukowego. Spotykamy go w urzędzie zatrudnienia, gdzie czeka na niego zaledwie jedna propozycja – praca w charakterze tytułowego „asystenta śmierci”, czyli opiekuna umierającej osoby. Bronisław propozycję przyjmuje, wówczas może jeszcze bardziej z konieczności niż z przekonania. Niebawem jednak okaże się, że czuwanie nad śmiertelnie chorym człowiekiem może być też swoistą autoterapią.
Stosunkowo szybko zarysowuje się konflikt – po jednej stronie stanie w nim rasistowska urzędniczka budżetówki, dla której najwyższą wartością jest pieniądz, po drugiej zaś – prowadząca hospicjum siostra zakonna. Dwie całkiem wyraźnie nakreślone osobowości, z których pierwsza walczy o uśmiercenie pacjenta, druga zaś o coś przeciwnego – o ludzkie życie. Bohater, rzecz jasna, będzie musiał zająć w tym sporze określone stanowisko, uczyni to jednak nie bez dłuższego wahania.
Opieka nad chorym nie jest jednak głównym wątkiem powieści. Kiedy Bronisław wspólnie z zakonnicą zastanawia się, o czym powinien opowiadać choremu, wygląda to tak, jak gdyby w rzeczywistości martwił się o odbiorcę książki, układał plan swojego wystąpienia i to właśnie czytelnika – nie pacjenta – chciał uleczyć. Owo „asystowanie śmierci” stanowi jedynie pretekst do rozważań o demokracji, dzisiejszym pojmowaniu potrzeb oraz szczęścia jednostki, do którego niezbędna jest praca. Pisarz demaskuje hipokryzję i cynizm Duńczyków, a w szerszej perspektywie – wszystkich społeczeństw zapominających o tym, że co prawda demokracja jest władzą większości, ale – i ten drugi człon definicji wydaje się znacznie ważniejszy – z poszanowaniem praw mniejszości. Krytykuje współczesność, w której nie ma miejsca na wyższe uczucia w rodzaju prawdziwej przyjaźni czy ofiarnej miłości. Prostymi środkami potrafi wywołać emocje, co udowadnia w rozdziale „B. spotyka bliźniego”, kiedy zwięźle opowiada o rosyjskich emigrantach i z ogromnym dystansem przedstawia przygnębiający, a zarazem nieco przewrotny finał owej historii.
Świderski nie stroni od spraw czysto politycznych. Ze swej duńskiej perspektywy nie potrafi zrozumieć krytyki, jaka dosięgła w tamtym czasie Bronisława Wildsteina, a opublikowany przez niego zbiór nazwisk nazywa „listą zdrajców”. Przeciwnikom lustracji, zasłaniających się argumentem powrotu do „bolszewickiej samokrytyki”, wykłada, że demokracja wcale nie jest ustrojem wolnym, bo przecież nasze dane zbierane i przechowywane są w systemach komputerowych, a życiorysy dołączane do podań o pracę przypominają donosy, tyle że pisane na siebie samego. Wydaje się, że pisarz myli tu systemy polityczne i miesza zniewolenie ze zwyczajnym postępem cywilizacyjnym. Niestety, tak to już jest, że czasem dystans człowieka „z zewnątrz” okazuje się dystansem zbyt dużym. Taka uproszczona i krzywdząca dla wielu osób diagnoza („lista zdrajców”) nie powinna się była przytrafić autorowi tyle piszącemu o równości i tolerancji.
Mimo wspomnianej wpadki (która dla ludzi o skrajnie prolustracyjnych poglądach wpadką wcale nie będzie), „Asystent śmierci” jest dziś wyraźnie brzmiącym głosem w sprawie konfliktów na tle religijnym i rasowym, smutną opowieścią o europejskiej nienawiści, która – jak zauważa – jest „od dawna taka sama”. To także głębokie studium postaw wobec systemu totalitarnego. Niczym echo powtarza się motyw zdrady – ideałów, przyjaciół, samego siebie…
W swoim postscriptum pisze Świderski tak: „Milczącej śmierci została przeciwstawiona w powieści wielogatunkowa aktywność autora i narratora, wykorzystujących opowiadanie, esej, autobiografię, poezję i dramat. Za próbę zakrzyczenia śmierci ponoszą oni całkowitą odpowiedzialność.” I ta próba autorowi się zdecydowanie powiodła. A jeśli ktoś będzie próbował pociągnąć go do wspomnianej odpowiedzialności, będą to z pewnością urzeczeni książką fani jego twórczości.
P.S. Tytuł zaczerpnąłem z utworu Jacka Kaczmarskiego.