Wszyscy mówią, że Janek ma „nosa”, a Zosia „szósty zmysł” i dzięki temu podejmują trafne decyzje? Zazdrościsz im? Nie martw się – Ty też kierujesz się intuicją, tylko o tym nie wiesz. A że niezbyt często i bez spektakularnych efektów? Cóż, najpewniej jesteś na to po prostu zbyt mądry.
Mój szósty zmysł
[Gerd Gigerenzer „Intuicja. Inteligencja nieświadomości” - recenzja]
Wszyscy mówią, że Janek ma „nosa”, a Zosia „szósty zmysł” i dzięki temu podejmują trafne decyzje? Zazdrościsz im? Nie martw się – Ty też kierujesz się intuicją, tylko o tym nie wiesz. A że niezbyt często i bez spektakularnych efektów? Cóż, najpewniej jesteś na to po prostu zbyt mądry.
Gerd Gigerenzer
‹Intuicja. Inteligencja nieświadomości›
Gerd Gigerenzer w swojej książce o intuicji zajmuje się właśnie takimi przypadkami, dotąd zwykle ignorowanymi przez badaczy. Wszyscy bowiem, jak twierdzi autor, również naukowcy, mamy tendencję do postrzegania siebie i całego gatunku ludzkiego jako kierujących się logiką i dogłębnymi przemyśleniami – w odróżnieniu od zwierząt, które mają instynkt. Gigerenzer rozprawia się z tym poglądem i robi to rzetelnie, bo opierając się na znanych powszechnie badaniach i na dobrze opisanych właściwościach ludzkiego umysłu. Intuicja to bowiem nie jakiś magiczny dar dla wybranych, ale zbiór prostych reguł, którymi kieruje się podświadomie nasz umysł – oczywiście po to, aby ułatwić nam życie.
Każdemu zdarzyło się zapewne spotkać osobę o przeciwnym temperamencie w kwestii podejmowania decyzji (ba, niektórzy być może przestają z taką na co dzień – co oczywiście prowadzi do nieporozumień i kłótni). Jedni dogłębnie studiują problem, rozważają wszystkie dostępne opcje i dopiero wtedy wybierają najlepszą z nich, podczas gdy inni zadowalają się pierwszym dostatecznie dobrym rozwiązaniem. Opisując to zjawisko, Gigerenzer sięgnął do teorii ekonomicznych posługujących się pojęciem użyteczności i nazwał pierwszych osobników „maximizers” – bo starają się użyteczność zmaksymalizować, a drugich „satisficers” – bo dają się usatysfakcjonować pierwszą akceptowalną propozycją. Podobno ci drudzy są szczęśliwsi, unikają stresów i oszczędzają sporo czasu. Co prawda autor nie ciągnie dalej tego tematu i nie rozstrzyga ostatecznie, które podejście jest lepsze (ani czy można odmiennego podejścia się nauczyć) – pokazuje za to mechanizm, jaki stoi za decyzjami „satisficers”.
Okazuje się, że takie osoby kierują się uproszczeniami, heurystyką roboczo określoną przez Gigerenzera „weź najlepsze”, a zwaną też podejściem leksykograficznym. Ta ostatnia nazwa wyjaśnia też sam mechanizm – poprzez analogię do słownika. Szukając czegoś w słowniku, kierujemy się pierwszą literą słowa, gdy ją odnajdziemy bierzemy pod uwagę kolejną i tak dalej. Podobnie jest z systemem liczbowym opartym na cyfrach arabskich, który łatwo pozwala porównywać wielkości – w przeciwieństwie do np. systemu liczb rzymskich – i tłumaczy jego sukces. Takie samo podejście można stosować także w sytuacjach podejmowania decyzji – tych świadomych i tych podejmowanych podświadomie, mechanicznych i wyuczonych. Na przykład jadąc samochodem przez skrzyżowanie bierze się pod uwagę kolejno: obecność policjanta kierującego ruchem (i jego udzielanie pierwszeństwa), wskazania świateł (czerwone-zielone), znaki drogowe (główna-podporządkowana) i ogólne zasady ruchu (pierwszeństwo z prawej). Odmienne podejście, teoretycznie bardziej racjonalne – próba analizowania wszystkich czynników, wyliczanie całkowitej użyteczności poprzez przypisywanie wag kolejnym cechom, ich sumowanie i dopiero wówczas porównanie tak utworzonych użyteczności kolejnych opcji – w przykładzie tym nie ma racji bytu. Nie tylko jest fizycznie niewykonalne (skomplikowane obliczenia w bardzo krótkim czasie), ale też może całkowicie zaburzyć ideę kierowania ruchem. Jeśli kolejnym zasadom przypisać wagi od 4 (policjant) do 1 (prawa strona), to samochód stojący na drodze podporządkowanej (2), mający czerwone światło (3) i samochody po swojej prawej (1) nie powinien jechać (użyteczność całkowita – 6) mimo że policjant tak mu nakazuje (użyteczność – tylko 4). Efektem byłby oczywiście kompletny chaos. Gigerenzer w swojej książce przekonuje, że podejście leksykograficzne i budowanie w oparciu o nie prostych drzew decyzyjnych ma sens również w przypadku decyzji, na które mamy więcej czasu i wobec których rozważna analiza na pierwszy rzut oka jest jak najbardziej wskazana.
Metoda leksykograficzna w przypadku 100 ofert wakacyjnych wyglądałaby następująco: ponieważ nie lubię upałów, odrzucam oferty wyjazdów w tropiki, z pozostałych 50 odrzucam te, których koszt przekracza 1000 zł na osobę, z pozostałych 10 odrzucam te, które nie oferują all-inclusive… i tak dalej, i tak dalej. Ułatwienia w korzystaniu z „weź najlepsze” proponuje nam na każdym kroku internet – praktycznie w każdej wyszukiwarce mamy różnego rodzaju filtry, pomagające nam ograniczyć liczbę wyników, które powinny nas zainteresować. W przypadku wyliczania użyteczności każdej cesze (klimat, koszt, rodzaj oferty hotelowej – i kolejne) trzeba byłoby przypisać wagę i mozolnie obliczać użyteczność każdej oferty. Wyniki? Najwyższą użyteczność miałby na przykład przepiękny, tani hotelik all-inclusive w… Kenii. Czy mimo jego zalet osoba nieznosząca upałów wybrałaby tę opcję? Raczej nie. Za rozważaniami Gigerenzera kryje się teza, że stosowanie skrótów myślowych, w tym podejmowanie decyzji na podstawie metody leksykograficznej, jest jak najbardziej wskazane i przydatne, mimo że czasem pozornie kłóci się z wyobrażeniem o człowieku jako istocie wyjątkowo racjonalnej i logicznej.
Intuicyjność kłóci się z logiką również w innych momentach – ale tylko dlatego, że operuje na większej liczbie danych, z których część jest nieopisywalna w języku logiki. Dobrym przykładem jest słynne ćwiczenie z psychologii mówiące o Lindzie, studentce działającej w różnego rodzaju organizacjach. Zadaniem badanych jest wyobrażenie sobie Lindy za kilka lat i zdecydowanie, co jest bardziej prawdopodobne: a) Linda pracuje w banku b) Linda pracuje w banku i jest działaczką ruchu feministycznego. Logika mówi, że koniunkcja dwóch zdarzeń nigdy nie będzie bardziej prawdopodobna niż wystąpienie tylko jednego z nich, a jednak intuicja błyskawicznie podpowiada nam, że Linda równocześnie z pracą w banku łączy działalność w organizacjach feministycznych. Dlatego, że robiła to wcześniej, że jest niezamężna i ma na to czas – obudowując wskazania logiki własnym doświadczeniem życiowym, dopiero wyciągamy ostateczne wnioski.
1) I, jak mówi Gigerenzer, są to wnioski zwykle słuszne.
Badania pokazują bowiem, że w wielu przypadkach oparcie się na intuicyjnym wyborze najważniejszych przesłanek daje lepsze wyniki niż dogłębna analiza wszystkich z nich. W podawanych przez autora przykładach sportowi ignoranci trafniej przewidywali wyniki meczów niż eksperci, a obcokrajowcy lepiej odgadywali wielkość miast niż osoby te miejscowości znające. Dzieje się tak dlatego, że laicy kierują się heurystyką leksykograficzną – biorą pod uwagę jedną tylko, podstawową informację: czy dany zespół albo miasto jest im znane ze słyszenia. Jeśli jeden wariant jest znany, a drugi nie, to stawiamy na ten pierwszy (że wygra, że jest większy, że lepiej prosperuje i jego akcje wzrosną itp.). Oczywiście nie znaczy to, że Gigerenzer podaje prostą receptę na podejmowanie wszelkich decyzji. Raz, że różnice między odpowiedziami laików i ekspertów są wyraźne, ale z punktu widzenia przydatności nie aż tak istotne (ok. 70% trafień wobec 60% ekspertów) i też żadne nie dają stuprocentowej pewności. Drugi problem polega na tym, że wiedza ekspercka jest lepsza w wyjaśnianiu przeszłych zdarzeń, a tym samym prognozowania długoterminowych trendów. Wreszcie heurystyka działa tylko w przypadku bycia częściowym ignorantem – osoba przywieziona z bezludnej wyspy będzie obstawiać z 50% skutecznością wynik meczu Manchester United – Jagiellonia Białystok, a średnio zainteresowany piłką nożną zrobi podobnie z typowaniem wyniku finału Ligi Mistrzów pomiędzy FC Barceloną i Realem Madryt. W tych przypadkach całkowita ignorancja sprawia, że „weź lepsze” nie ma zastosowania i lepiej wypadają osoby posiadający dodatkową wiedzę, na przykład na temat kondycji obu klubów w bieżącym sezonie.
Ostatnim zagadnieniem, w którego kontekście Gigerenzer opisuje intuicję, są zachowania społeczne. Poprzez jej działanie autor tłumaczy znane od dawna prawidła zachowań – kopiowanie zachowań większości społeczności albo lidera grupy. Porusza też bardzo ciekawy i szalenie istotny z punktu widzenia praktycznego zastosowania problem tzw. „wartości domyślnej”. Według tej teorii różnym zachowaniom i decyzjom przypisuje się wartości domyślne i ludzie działają zgodnie z nimi. Przykład prosty i pragmatyczny: zgoda na przeszczep narządów – gdy w systemie prawnym danego państwa (np. Polski) funkcjonuje zgoda domyślna, wskaźnik przeszczepów organów po śmierci utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Wyrażenie sprzeciwu po prostu wymaga działania i wysiłku, jest wyjściem poza normę i przed szereg – stąd następuje rzadko. W krajach, w których wartością domyślną jest sprzeciw, wskaźnik przeszczepów – nieważne jak szeroko zakrojonych akcji informacyjno-agitacyjnych by nie prowadzić – pozostaje wyraźnie niższy. Przykład drastyczny: w czasie II wojny światowej pewna jednostka policji niemieckiej, złożona z ludzi generalnie uchylających się lub nienadających się do regularnej służby w wojsku, otrzymała nakaz spacyfikowania żydowskiej wioski. Dowódca zwołał apel i powiedział, że bierze na siebie całą odpowiedzialność za tych, którzy nie chcą brać w tym udziału – nie zostaną ukarani, niech wystąpią. Oczywiście zrobiło tak zaledwie kilku, ale można sobie wyobrazić, jaka byłaby reakcja, gdyby sformułować rozkaz „Kto CHCE brać w tym udział, niech wystąpi”…
„Intuicja” pełna jest takich fascynujących historii i przykładów, czasem może zbyt wielu na dany temat, ale dzięki temu czytelnik ma możliwość dogłębnego poznania każdego zagadnienia z różnych perspektyw. Oczywiście dla tych, którzy liznęli trochę psychologii, wiele ze stawianych tu tez będzie jedynie reinterpretacją znanych już dobrze teorii – to jedna z dwóch pomniejszych wad książki. Drugą jest zupełnie zbędny rozdział o systemie służby zdrowia, którego funkcjonowanie autor próbuje wpisać w swoje teorie, ale niespecjalnie mu to wychodzi. Zamiast tego przebijają z tekstu własne, nieprzyjemne doświadczenia i frustracje. No cóż, widocznie ten temat jako wart uwagi wskazała mu intuicja – a ona często ma rację, ale jednak nie zawsze.
1) Do podobnego gatunku należy problem ze szklanką do połowy pełną i od połowy pustą – ten klasyczny problem Gigerenzer też rozwiązuje w doświadczeniu przy użyciu założenia, że dla człowieka nie istnieją bezcelowe informacje i wszystko umieszcza w odpowiednim kontekście. W tym przypadku, jak łatwo się domyślić, kluczem jest kolejność napełniania/opróżniania naczyń.