Powiedzieć, że drugi sezon „Detektywa” jest inny niż pierwszy to truizm. Twórca formatu, Nic Pizzolato, zdecydował się tutaj zmienić prawie wszystko: czas akcji, scenerię, liczbę bohaterów, ich płeć, tematykę przestępstw, nastrój, a nawet sposób zakończenia całej przygody. O ile z początku dawało to nadzieję na powiew świeżości, o tyle z czasem okazało się ślepą uliczką.
Nieprawdziwi detektywi
[„Detektyw II” - recenzja]
Powiedzieć, że drugi sezon „Detektywa” jest inny niż pierwszy to truizm. Twórca formatu, Nic Pizzolato, zdecydował się tutaj zmienić prawie wszystko: czas akcji, scenerię, liczbę bohaterów, ich płeć, tematykę przestępstw, nastrój, a nawet sposób zakończenia całej przygody. O ile z początku dawało to nadzieję na powiew świeżości, o tyle z czasem okazało się ślepą uliczką.
‹Detektyw II›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Detektyw II |
Tytuł oryginalny | True Detective 2 |
Data premiery | 22 czerwca 2015 |
Reżyseria | Justin Lin, Janus Metz Pedersen, Miguel Sapochnik, Daniel Attias |
Scenariusz | Nic Pizzolatto |
Obsada | Colin Farrell, Vince Vaughn, Rachel McAdams, Taylor Kitsch, Kelly Reilly |
Rok produkcji | 2015 |
Kraj produkcji | USA |
Serial | Detektyw, Sezon 2 |
Liczba odcinków | 8 |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, kryminał |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Brak powiązania między kolejny sezonami „Detektywa” był wiadomy praktycznie od początku i chociaż niektórzy mieli nadzieję na przynajmniej cameo detektywów Cohle’a i Harta, kolejna odsłona serii jest zupełnie samodzielną historią. Tym razem śledzimy przygody nie dwóch, a aż trzech stróżów prawa, poszukujących w bogatej, ale targanej sprzecznościami Kalifornii morderców wysoko postawionego urzędnika w fikcyjnym miasteczku Vinci. Trójka bohaterów, Ray, Paul i Ani, początkowo zupełnie sobie obcych, pracujących w różnych jednostkach aparatu policyjnego, dość przypadkowo zostaje przydzielona do tej sprawy. Zainteresowany rozwiązaniem zagadki morderstwa jest też Frank, gangster, który miał nadzieję, że interesy z ofiarą pozwolą mu gładko przejść z szarej strefy do wielkiego biznesu. Oczywiście z czasem okazuje się, że za pojedynczą zbrodnią kryje się szerzej zakrojony spisek, w którym zdegenerowane, wysoko postawione jednostki realizują swoje mroczne wizje.
Jeżeli do powyższego zarysu fabuły dodać jeszcze informację, że ofiara, Ben Caspere, został znaleziony potwornie okaleczony, zdawać by się mogło, że – poza wzbogaceniem duetu detektywów o panią policjant – mamy do czynienia z powtórką z rozrywki. Nic bardziej mylnego. Pokazana w pierwszym odcinku „rytualna” śmierć Caspere to jedynie sprytny zabieg Pizzolato, który miał do serialu przyciągnąć miłośników pierwszego sezonu. Tymczasem cała intryga kręci się wokół powiązań między mafią, biznesem i władzami lokalnymi, bez żadnych elementów fantastycznych i sugerowania jakiegoś nadnaturalnego „zła” (chociaż, znów chyba próbując na siłę mrugać do widzów, Pizzolato wprowadza raz czy dwa scenki nawiązujące do klimatu pierwszej części, ot choćby zmoczoną we krwi „chatę tortur”). Oczywiście samo w sobie będzie to wadą tylko dla purystów, którzy oczekiwali dokładnie tego samego co dały im przygody Harta i Cohle’a. Nie w pomyśle na intrygę leży problem tej serii.
Prawdziwą bolączką drugiego sezonu jest to, że Pizzolato nie był w stanie zapanować nad kreacją swojego pomysłu, poczynając od doboru reżyserów aż po przełożenie idei w sztywne ramy scenariusza. Fabularnie szwankuje tu bowiem bardzo dużo: ekspozycja jest zdecydowanie zbyt długa, liczba bohaterów za duża, niektóre wątki pozostają niedomknięte, a pojedyncze zwroty akcji to zwykła amatorszczyzna (np: słynne już, czy raczej niesławne, rozwiązanie cliffhangera z finału odcinka nr 2). Większość opinii o serialu sprowadza się do tego, że sezon drugi jest mocno „przegadany” – i trudno się z tym nie zgodzić, nawet pamiętając, że do półmetku pierwsza seria oparta była o monologi w trakcie przesłuchania bohaterów (które jednak, chociaż statyczne, popychały akcję do przodu poprzez swoją treść i nowe informacje). O ile jednak pierwszy „Detektyw” też był studium charakterów, skupiał się mocno na poglądach detektywów, ich drobnych wyborach ważących na całym życiu, o tyle jego sequel zbyt często popada w „coehlowatość” i serwowanie widzom pustych, mało wiarygodnych dialogów. Nie sprzyja temu też liczba bohaterów, bo próba podzielenia czasu ekranowego między cztery równorzędne postacie skutkuje tym, że żadna z nich nie jest dostatecznie wyeksponowana, rozbudowana, rozterki i motywacje żadnej z nich nie są w pełni wiarygodne, a przed wszystkim – z punktu widzenia widza – ciężko zdecydować na kim powinno się skupić uwage i kibicować, czy to jako bohaterowi czy antybohaterowi.
I dzieje się tak, nawet mimo mocnej, chociaż nierówno grającej obsady tej serii. Pomijając dobre, choć nieco karykaturalne postacie drugoplanowe, przede wszystkim Collin Farrell robi znakomitą robotę jako zagubiony pośród tego co jest dobre, a co złe policjant Ray Velcoro, borykający się głównie z problemami rodzinnymi, które biorą początek w tragedii sprzed lat. W tej kreacji Farrell – miotając się od pijaństwa i rozpaczy, po otrzeźwienie, od strachu, zaszczucia i poczucia bycia mały trybikiem, po siłę by zrobić to co słuszne i honorowe – jest równie dobry jak Harrelson, choć nie dorasta do balansującego na granicy przesady ekspresjonizmu McConaugheya, do którego postaci Velcoro jest fabularnie najbardziej podobny. Drugim protagonistą, który dostaje bodaj najwięcej czasu ekranowego jest gangster Frank Semyon, którego największą bolączką jest nieumiejętność radzenia sobie z porażką, doznanej w momencie śmierci Caspere, swoistego partnera w interesach. Chociaż wiele osób zarzuca wcielającemu się w tę postać Vince’owi Vaughnowi „sztywność”, trzeba mu oddać, że jest to „sztywność” przemyślana, wynikająca głównie z tego, że Semyon jest nuworyszem udającym kogoś innego, próbującym na siłę kreować się na biznesmena, choć jest pomniejszym gangsterem. A także z tego, że choć zmuszony jest parać się brudną robotą (tak naprawde sam sobie narzuca taki wybór życiowy), to moralnie jest jedną z najbardziej pozytywnych postaci tej serii. Kroku tym dwóm nie dotrzymują McAdams jako Ani Bezzerides i Kitsch jako Paul Woodrugh, głównie przez to, że ich wątki są uboższe i mało wiarygodne (np: Woodrugh jest grany na jednej tylko nucie homoseksualizmu, chociaż scenarzyści nie pokusili się o wyjaśnienie dlaczego ta „przypadłość” jest dla bohatera tak bolesna, w dzisiejszych, bardzo liberalnych czasach), a poza tym Kitsch jest zwyczajnie słabym aktorem.
Co prawda to dla Rachel McAdams przypada zaszczyt udziału w najlepszej scenie sezonu, czyli szalonej orgii z udziałem naćpanych prostytutek i największych szych z miasta i regionu Vinci, wieńczącej odcinek szósty sezonu. Filmowana w ślad z przedzierającą się przez luksusową rezydencję, przebraną za prostytutkę Bezzerides, całość robi spore wrażenie swoim klimatem szalonej, onirycznej orgii, która rozgrywa się w tle, na skraju widzenia kamery, bo większą część kadru zajmuje „zmęczona” narkotykami twarz policjantki. To jednak jedynie wyjątek, bo cały sezon cierpi na tym, że z reżyserskiego stołka usunął się Cary Joji Fukunaga, a piecza nad poszczególnymi odcinkami została powierzona różnym twórcom. Przez to nie tylko nie udało się utrzymać spójnego klimatu, ale też reżyserom chyba zabrakło odwagi (albo umiejętności) żeby pokazać jakiś indywidualny styl. Kamera w sposób statyczny przekazuje dialogi, które rozpisał Pizzolato, a przerywniki pokazujące industrialną, odhumanizowaną Kalifornię są stosowane w sposób mechaniczny.
Ta niezbyt porywająca reżyseria łączy się ze scenariuszem, który ma ewidentne braki, rozchodzi się w zbyt wielu kierunkach, niektóre wątki to wypełniacze, bohaterowie zdają się nie mieć żadnego związku z intrygą i żadnego nań wpływu. Nic dziwnego, że szybko przestajemy się interesować pytaniem „Kto zabił Bena Caspere?”. Zresztą słusznie, bo nie ma to najmniejszego znaczenia, podobnie jak brak samoakceptacji detektywa Woodrugha czy mroczna trauma z dzieciństwa Bezzerides – wszystkie te wątki, i kilka innych, pozostają niewygrane do końca, i nie mają satysfakcjonującego finału. Zresztą jeżeli chodzi o finał, to widzowie drugiego sezonu muszą przygotować się na to, że nie będą usatysfakcjonowani. Chyba, że są fanami skrajnie nihilistycznego światopoglądu, który wyziera z twórczości Pizzolato. Nie mam tu na myśli tego, że przestępcy uchodzą bezkarni, bo to już widzieliśmy w poprzedniej serii, ale pewną „niesprawiedliwość” losów postaci, nie do końca zgodną z ich postawami, rozwojem i budowaną przez cały sezon „poprawą” czy „odkupieniem” wcześniejszych grzechów. Choć oczywiście kontrargumentem może być stwierdzenie, że decyzje bohaterów są przez cały czas spójne, po prostu są niezbyt mądrymi, zagubionymi ludzikami, które wpadły w tryby brutalnego i niesprawiedliwego świata. Ale prawda jest taka, że wygląda to równie niezgrabnie jak finałowe „oświecenie” dektywa Cohle’a.
Mimo powyższych wad drugi sezon „Detektywa” wciąż jest serialem przynajmniej przyzwoitym, a losy jego bohaterów chce się śledzić. Chociaż to chyba głównie zasługa telewizyjnego formatu i dawkowania w tygodniowych odstępach. Bo o ile za pierwszym razem miałem możliwość oglądać cały sezon ciągiem i w dużej mierze z tego skorzystałem, rozbijając 8 epizodów na raptem 3 seanse, o tyle teraz cieszyłem się, że telewizja daje mi możliwość tygodniowego odpoczynku pomiędzy nieco zbyt rozwlekłymi, przegadanymi odcinkami.
