Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
Witold Jabłoński
Witold Jabłoński

Jestem z natury poganinem

Esensja.pl
Esensja.pl
Witold Jabłoński
« 1 2

Witold Jabłoński

Jestem z natury poganinem

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
DB: Sięgnijmy jednak do korzeni… Kiedy wpadłeś na pomysł cyklu o polskim średniowieczu?
WJ: Mniej więcej piętnaście lat temu albo i dawniej. Zachwyciło mnie, że w owej epoce byliśmy zwykłym, przeciętnym państwem średniowiecznej Europy. Normalność naszą ówczesną uznałem za największy walor, w późniejszych czasach bowiem byliśmy już wielkim dziwadłem, republiką szlachecką, ni to monarchią, ni to demokracją, pawiem i papugą narodów. Tymczasem Piastowie bez żenady nawzajem się truli, porywali i mordowali, tak więc nasza panująca dynastia nie odbiegała jeszcze wtedy od normy. Wszystkie zjawiska kulturowe, obecne w tamtym świecie, miały miejsce i u nas, jak gdyby w miniaturze. Wydało mi się dziwne, że epoka barwna, ciekawa, „szekspirowska”, znalazła tak mizerne odbicie w naszej literaturze. Poza paroma utworami Kraszewskiego i jakimiś umoralniającymi powiastkami dla młodzieży, typu „Legnickie pole” Zofii Kossak, nie było właściwie nic. Postanowiłem wypełnić tę lukę…
DB: I przez tyle lat gromadziłeś materiały?! Jak docierałeś do źródeł?
WJ: Przeczytałem chyba wszystko, co ukazało się u nas na temat czasów rozbicia dzielnicowego. A do wielu trudno dostępnych materiałów dotarłem dzięki zaprzyjaźnionemu bibliotekarzowi, który umożliwił mi zgłębianie starych ksiąg, jakich normalnie nikomu się już nie wypożycza. Uznał mnie najwidoczniej za człowieka godnego zaufania. Jego wkład w proces powstawania tego cyklu jest zaiste trudny do przecenienia, a moja wdzięczność niezmierna.
DB: Chciałeś więc napisać o rozbiciu dzielnicowym, ale chyba nie od razu znalazłeś odpowiedniego bohatera i narratora w jednej osobie?
WJ: Owszem, to był długotrwały i skomplikowany proces. Pierwsze szkice powstały już pod koniec lat 80., ale niezupełnie mnie satysfakcjonowały. Podstawowym problemem było dla mnie, kto ma być narratorem całej opowieści: człowiek nam współczesny, żyjący na przełomie XX i XXI w., czy też jakaś fikcyjna lub historyczna postać z epoki. Doszedłem w końcu do wniosku, że lepiej będzie, jeśli powieść przybierze formę pamiętnika żyjącej w tamtych czasach osoby. W tym przypadku zainspirowały mnie takie utwory, jak genialny „Egipcjanin Sinuhe” Waltariego i „Ja, Klaudiusz” Gravesa.
DB: Chyba także „Imię róży”?
WJ: No tak, Eco. U niego jednak mamy historię dziejącą się w ciągu paru dni, ja zaś potrzebowałem bohatera, który żyłby wystarczająco długo, abym mógł ukazać jak największy kawał czasu interesującej mnie epoki. Umberto Eco natchnął mnie jednak odwagą, iż bohaterem takiego utworu nie musi być koniecznie romansujący na prawo i lewo oraz tłukący rozlicznych wrogów wojownik. Życie człowieka uczonego, pozornie bardziej spokojne i mniej obfitujące w przygody, okazało się być wcale nie mniej fascynujące od awantur jakiegoś tuzinkowego rębajły. Żaden rycerz zresztą nie mógłby sporządzić sam swoich wspomnień z tego prostego powodu, że olbrzymia większość z nich nie umiała pisać. W drugim tomie cyklu zrobiłem nawet w miarę czytelną aluzję do „Imienia róży”, spłaciłem więc ten literacki dług. Wśród swoich czytelniczych fascynacji wymieniłbym jeszcze cykl „Królowie przeklęci” Druona.
DB: Czy gdybym zadał sobie trud i sięgnął do źródeł, czy okazało by się, że wszystkie postacie z Twojej powieści, to postaci historyczne? Mam nadzieję, że rozumiesz co mam na myśli…
WJ: Jak w większości powieści historycznych fikcja jest tu ściśle przemieszana z rzeczywistością. Czy kardynał Richelieu rzeczywiście wysłał jakąś milady de Winter, aby zamordowała lorda Buckinghama? Chyba nie, a jednak wierzymy Dumasowi, bo przedstawił to odpowiednio sugestywnie. Nawet postacie fikcyjne działają w mojej powieści na drobiazgowo ukazanym tle historycznym i są prawdopodobne. Fikcyjne jest zatem w dużym stopniu dzieciństwo Witelona, zmyślony jest mistrz Wolfgang i jego misja otrucia Konrada Mazowieckiego, a jednak mogło tak się zdarzyć. Koledzy szkolni naszego bohatera mają na przykład swoje odpowiedniki w rzeczywistych osobach. Czy tworzyli szkolne „bractwo wilkołaków” to już zupełnie inna sprawa…
DB: Co z wydarzeniami mającymi miejsce w książce – ile z nich to Twoje pomysły, dociekania, a ile prawdy historycznej? Gdzie przebiega granica?
WJ: Tło historyczne odmalowane jest zasadniczo zgodnie z ustaleniami historyków. Czasami leciutko jednak naginałem fakty, kiedy z jakichś przyczyn było mi to potrzebne do fabuły. Jest faktem, że książę Władysław Laskonogi został zadźgany nożem podczas próby gwałtu, ale moim pomysłem jest, iż uczyniła to matka Witelona. Prawdą jest, że na głowę Henryka Pobożnego poleciał kamień z niedokończonej wieży, ale moim zmyśleniem jest, że dokonał tego Witelo. Tam, gdzie znajdowałem w opisie historycznych wydarzeń pewne luki i niedomówienia otwierało się właśnie pole dla pisarskiej wyobraźni i uzupełniałem je fikcją powieściową. Sadzę, że postępowała tak większość autorów powieści historycznych.
DB: Przyjrzyjmy się zatem narratorowi. Kiedy i w jaki sposób natrafiłeś na Witelona?
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
WJ: Studiując epokę, dotarłem w końcu do cienkiej książeczki Birkenmajera „Witelo, najdawniejszy śląski uczony”. Po przeczytaniu jej stwierdziłem z radością, że znalazłem swojego narratora. Witelo okazał się postacią wystarczająco barwną i tajemniczą, by odpowiadał moim zamierzeniom. Żył długo, szczególnie jak na owe czasy, kiedy większość ludzi nie dożywała pięćdziesiątki, jeśli bowiem przyjąć za prawdziwe przybliżone daty jego życia (1230 – 1311) był niezwykłym fenomenem długowieczności. Tak się złożyło, iż urodził się i mieszkał przez większość swego życia na Śląsku. Jeden z krytyków plótł coś po ukazaniu się „Ucznia czarnoksiężnika” o „osobliwej modzie na średniowieczny Śląsk”, nawiązując oczywiście do cyklu Andrzeja Sapkowskiego, którego akcja toczy się zresztą sto pięćdziesiąt lat później. Tymczasem był to czysty przypadek. Gdyby Witelo urodził się w Krakowie, akcja powieści toczyłaby się głównie w Małopolsce. Nie jestem w żadnym stopniu naśladowcą Sapkowskiego, chociaż dla jego pisarskich dokonań mam wielki szacunek.
DB: Skąd ten dość ryzykowny zabieg, aby Witelona uczynić homoseksualistą?
WJ: Fakt, że jeszcze kogoś to u nas szokuje, świadczy, jak straszliwie jesteśmy zacofanym i ograniczonym społeczeństwem.
Cóż, w szkicach biograficznych o Witelonie nie znalazłem nawet śladu kobiety, a przecież nie miał wyższych święceń i mógł się bez przeszkód ożenić, gdyby chciał. Zresztą w owych czasach biskupi niemal jawnie utrzymywali konkubiny. Trzeba jednak pamiętać, że świat kleryków i zakonnych nowicjuszy był środowiskiem mocno wyizolowanym i silnie antyfeministycznym. To właśnie z ich grona rekrutowali się zazwyczaj zaciekli łowcy czarownic, uważający kobietę za źródło wszelkiego zła. Pisząc pierwszy tom, przeczuwałem jedynie pewne rzeczy, nie mając dostatecznej wiedzy na ten temat i wówczas wpadła mi w ręce książka Richarda Kieckehefera „Magia w średniowieczu”. Z rozdziału zatytułowanego „Nekromancja w podziemiu kleryckim” dowiedziałem się o różnych ciemnych sprawkach tych pozornie świątobliwych młodzieńców, ich ukrytym życiu. Chyba każdy męski internat i zamknięty zakon miał takie sekretne obrzędy, dostępne jedynie dla wtajemniczonych.
Oczywiście mogłem z Witelona zrobić eunucha lub impotenta, ale przyznasz, że mimo wszystko moja koncepcja jest ciekawsza, a ponadto bardziej fabularnie atrakcyjna.
DB: Znam książki, znam Ciebie… Nie jest czasem Witelon w jakimś stopniu Twoim autoportretem?
WJ: Naturalnie, dałem mu kilka swoich cech, co było nieuniknione, jeśli postać miała być wiarygodna. Pod wieloma względami różni się jednak ode mnie, a przede wszystkim robi rzeczy, których ja nigdy nie odważyłbym się ani nawet nie chciałbym zrobić.
Literatura jest pewnego rodzaju przetworzeniem rzeczywistości i odczytywanie osobowości głównego bohatera poprzez biografię jego twórcy zawsze jest dosyć prymitywne. Robert Graves nie był kalekim jąkałą, a jednak stworzył wyrazistą postać cesarza Klaudiusza. Podobnie Agatha Christie nie musiała nikogo zamordować, aby dobrze opisać morderstwo.
DB: Na czym więc polega, Twoim zdaniem, atrakcyjność owej postaci? Sądzę, że wielu czytelników odnalazło w życiu Witelona swoje własne problemy…
WJ: Chyba właśnie na tym, że jest bardzo ludzki. Waha się, potyka, a jednak brnie dalej, nieraz po trupach, do celu. Realizuje podświadome pragnienia wielu z nas. Któż ze szkolnych kozłów ofiarnych nie pragnąłby się chociaż raz zemścić na prześladujących go okrutnie kolegach i tępych nauczycielach? A co czuje człowiek pozbawiony pracy na skutek intryg zawistnych współpracowników? Poprzez dokonaną zemstę Witelo zyskuje niesamowitą moc, która ma w jego świadomości cechy demoniczne. Bo rzeczywiście owo pragnienie wiedzie nas na „ciemną stronę mocy”.
DB: Czy właśnie odmianą czytelniczych gustów tłumaczyłbyś fenomen popularności i ogromny rozkwit literatury fantasy pod koniec XX stulecia?
WJ: Niewątpliwie zmiana upodobań nie pojawiła się w społecznej próżni. W ubiegłym stuleciu nastąpił ogromny postęp nauki, techniki i gospodarki. Wierzono, iż dzięki temu zostaną rozwiązane wszelkie ludzkie problemy. Dlatego też tzw. „twarda” SF z lat 60. i 70. przesycona jest fascynacją wszelkiego rodzaju technologią i odkryciami naukowymi, chociaż próbowała także ostrzegać przed różnymi zagrożeniami. Mniej więcej w okresie upadku berlińskiego muru wiara w zdobycze postępu załamała się i nastała, moim zdaniem, zupełnie nowa epoka. Przypomina nieco preromantyzm na przełomie XVIII i XIX w., kiedy to również zwątpiono w rozum po rozczarowaniu związanym z rewolucją francuską. Nowe pokolenie zwróciło się ku irracjonalizmowi, ku dawnym legendom i mitom. Oświeceniowi krytycy, tacy jak np. Kajetan Koźmian, nie potrafili zupełnie pojąć tego zjawiska i wypisywali na temat romantyków niesłychane androny, podobnie jak dzisiejsi recenzenci, wychowani na literaturze realistycznej i psychologicznej oraz eksperymentach formalnych, modnych w XX wieku. Stają bezradni wobec owej przemiany, tak jak choćby wybitnie racjonalistycznie nastawiony Stanisław Lem, który wrzuca trylogię Tolkiena, cykl o Harrym Potterze i gry komputerowe stylizowane na fantasy do jednego worka, dając tym samym dowód, że nie ma pojęcia, o czym mówi, chociaż sam w swoim czasie napisał przepiękne, emanujące magiczną atmosferą opowiadanie „Maska”. Dla niego to wszystko jakieś infantylne czary-mary i hokus-pokus. Zupełnie podobnie traktował Koźmian Mickiewicza i jego kolegów. Moim zdaniem piszemy obecnie coś na kształt powieści gotyckich i zapowiadamy tym samym nową erę literatury, bardziej irracjonalnej, baśniowej i magicznej. Wydaje mi się to zresztą całkiem logiczne, gdyż w historii kultury europejskiej zawsze istniała tego rodzaju „przeplatanka”. Nadszedł czas na kolejny neoromantyzm, na nowe średniowiecze…
DB: Ale przecież to właśnie w latach 90. XX w. pojawiły się telefony komórkowe, komputery osobiste, Internet…
WJ: A w latach 90. XVIII stulecia ludzie przestali nosić zawszone peruki i nauczyli się myć włosy. Pod koniec XIX wieku mieli już automobile, elektryczne światło, samoloty i lokomotywy. I co z tego? W literaturze tych okresów pełno jest zjaw, upiorów, rusałek i demonów… Odpowiem tekstem z „Gwiezdnych wojen”: „Nie pysznij się tak swoim terrorem technologicznym. Wszystko to jest niczym wobec potęgi mocy. Niepokoi mnie twoja niewiara, Dawidzie…”
DB: Obyś tylko nie zaczął mnie teraz dusić, jak to uczynił w owej scenie Darth Vader. (śmiech)
WJ: Spokojnie, mam nieco łagodniejsze sposoby perswazji.
koniec
« 1 2
27 września 2004
Witold Jabłoński – postać tyleż tajemnicza, co oczytana. Rocznik 1957 bez specjalnych podtekstów. Dziennikarz, pisarz, redaktor. Karierę rozpoczął jako sekretarz Jerzego Andrzejewskiego, a zakończył (jak dotychczas) na odsunięciu – w atmosferze skandalu – ze stanowiska kierowniczego. Sam Jabłoński przyznaje jednak, że to kolejne zrządzenie losu wyszło na dobre, gdyż może poświęcić się w dalszej pracy nad dziejami Witelona.
Sam pisarz okazał się nieco podobny do swego bohatera. Piekielnie elokwentny, diablo oczytany, szatańsko wykształcony oraz wybitnie inteligentny. Ostrzegam zatem – Witold Jabłoński to człek niebezpieczny – czarujący, uwodzicielski, otwarty i śmiały w poglądach.
Bibliografia: „Gorące uczynki” (Wydawnictwo Łódzkie 1988); „Wyznania Chińskiej Kurtyzany. Tortury miłości” (Wyd. Łódzkie 1990); „Uczennica Chińskiej Kurtyzany” (Arda 1991); „Trędowaci” (Colosseum 1992); „Tajemnicza Baronessy” (Futura Press 1992); „Syn Ordynata” (Futura Press 1992); „Dziedziczka t. 1” (Futura Press 1992); „Dziedziczka t.2” (Futura Press 1993); „Dzieci Nocy” (superNOWA 2001); „Uczeń Czarnoksiężnika” (superNOWA 2003); „Metamorfozy” (superNOWA 2004); „Ogród miłości” (superNOWA – zapowiedź); „Trupi korowód” (superNOWA – zapowiedź)

Komentarze

07 IV 2011   23:02:42

Spotkanie z pisarzem - fotorelacja :
http://www.mmlodz.pl/blog/entry/265645/KAWIARNIA+LITERACKO-MUZYCZNA.html

23 XI 2013   22:09:59

alllle niziny...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Witelon rozdarty
— Eryk Remiezowicz

Dolnoślązak Witelon
— Eryk Remiezowicz

Krótko o książkach: Kwiecień 2002
— Artur Długosz, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Potomkowie sennych marzeń
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Pagan fiction
— Miłosz Cybowski

Hetera, wieczna tułaczka
— Michał Kubalski

Historia żywa
— Eryk Remiezowicz

Niezapomniana lekcja historii
— Eryk Remiezowicz

Tegoż autora

Bracia Strachy
— Witold Jabłoński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.