Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Stanisław Witold Czarnecki
‹We śnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorStanisław Witold Czarnecki
TytułWe śnie
OpisStan Czarnecki publikował już swoje opowiadania w "Feniksie". Prezentowany tekst "We śnie" jest sugestywną opowieścią grozy.
Gatunekgroza / horror

We śnie

Stanisław Witold Czarnecki
1 2 »
Sny pełne są przerażającej bezsilności. Nie ma w nich miejsca na rozum, ucieczkę, działanie, walkę. Tam rzeczy dzieją się, całkowicie niewytłumaczalne, albo wręcz przeciwnie, objawiają w skomplikowanych wizjach swoją obłędną logikę i wtedy chciałoby się znowu być nieświadomym. Koszmary docierają wszędzie. Odnajdują najwrażliwsze miejsca i biją w nie bezlitośnie stalowymi pięściami.

Stanisław Witold Czarnecki

We śnie

Sny pełne są przerażającej bezsilności. Nie ma w nich miejsca na rozum, ucieczkę, działanie, walkę. Tam rzeczy dzieją się, całkowicie niewytłumaczalne, albo wręcz przeciwnie, objawiają w skomplikowanych wizjach swoją obłędną logikę i wtedy chciałoby się znowu być nieświadomym. Koszmary docierają wszędzie. Odnajdują najwrażliwsze miejsca i biją w nie bezlitośnie stalowymi pięściami.

Stanisław Witold Czarnecki
‹We śnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorStanisław Witold Czarnecki
TytułWe śnie
OpisStan Czarnecki publikował już swoje opowiadania w "Feniksie". Prezentowany tekst "We śnie" jest sugestywną opowieścią grozy.
Gatunekgroza / horror
Manipulują czasem i przestrzenią. Potrzebują jednej sekundy, aby zatopić człowieka w wiecznym bólu. Transformują iluzoryczną materię, która zawsze jest po ich stronie.
I oszukują. Pozwalają obudzić się w samym środku okropieństwa, a kiedy już odetchniesz z ulgą, otrzesz pot z czoła i uwierzysz, że jesteś w prawdziwym świecie niełamalnych praw, gdzie kamienie, drzewa, ściany i ludzie po prostu są i można się między nimi chronić, wtedy...
Śmiejąc się bezgłośnie za twoimi plecami, pokażą ci coś, co sprawi, że zechcesz umrzeć, zanim dotrze do ciebie oczywista prawda, że dałeś się oszukać i śnisz dalej.
A czasem nie dotrze, bo tym co wiesz i rozumiesz także one rządzą. I w ich świecie nic nie jest oczywiste.
I nic nie jest niemożliwe, ale tam nie brzmi to optymistycznie.
***
Jan obudził się mokry od potu, wyczerpany i dygoczący. Koszmar skończył się, ale nie minął. Sceny napływały przed oczy, mając za tło tonący w półmroku pokój. Nic nie pomagała świeżo nabyta świadomość, że to tylko sen. Przerażający i okrutny, ale tylko sen. W odniesieniu do takiego koszmaru, słowo "tylko" nie miało zastosowania. Zabił wszystko poza strachem i pragnieniem końca, zabrał wszystkie siły. Nie starczało ich już na uczucie ulgi i radość z przebudzenia.
Co gorsza, zmory przeniknęły do świata jawy. Jan patrzył z odrazą na zdeformowane kontury mebli i wyłapywał wzrokiem pełgające cienie, jakich nigdy przedtem w jego sypialni nie było. Tego był pewien, bo gdyby były, to nie mógłby przez lata zasypiać w tym pokoju ani nazywać go własnym. Bojąc się poruszyć, rozejrzał się samymi gałkami ocznymi i nie odnalazł ani jednego znajomego przedmiotu. Wszystko było obce, łącznie z poduszką, obrzydliwie wilgotną, zmiętym prześcieradłem, którego fałdy czuł pod plecami i kołdrą, która już nie otulała, tylko wchłaniała swoimi lepkimi mackami.
Budzik zawył dziesięciosekundowym, rwącym bębenki sygnałem i włączył górne światło. Wszystko uciekło. Pokój wrócił na swoje miejsce w rzeczywistości. Radio zaczęło nadawać poranną audycję, a z kuchni dobiegło ćwierkanie ekspresu do kawy. Jan potarł pięściami oślepione nagłym blaskiem oczy, wstał raźniej niż zwykle i szybko poszedł do łazienki.
Po raz pierwszy, odkąd zamontował w domu zegar sterujący, był mu wdzięczny za boleśnie przenikliwą poranną pobudkę. Po raz pierwszy w życiu nie miał ochoty wrócić "jeszcze na pięć minut" do łóżka. Świat był znowu znajomy, ale wspomnienia pozostały.
Prysznic, kawa i chłód poranka przegnały senność. Jan szedł na skróty w stronę parkingu, ścieżką wydeptaną w śniegu pokrywającym trawnik. Niebo było granatowe, a latarnie wycinały z mroku półkule żółtej jasności, zniekształcającej kolory. Oglądał to od kilku tygodni, ale dziś było inaczej. Pomyślał o energii zasilającej sodowe lampy. Prąd? Nie. Mógł przysiąc, że lampy nie potrzebują ani kabli, ani elektrowni na ich drugim końcu. Po prostu są i świecą, bo taka jest ich lampiana natura. I deformują. Przypomniał sobie ten sam trawnik latem. Był inny. Inne były też domy, samochody, ławki, krzaki bzu i budka telefoniczna na rogu. "Latarnie są wysłannikami nocnej zmory", pomyślał i natychmiast znienawidził je.
"Zaraz, co się dzieje?" otrząsnął się, zdając sobie sprawę, że stoi w miejscu, głośno dysząc, z twarzą w obłokach pary.
Rzut oka na zegarek, "ważne sprawy" przemknęły przez głowę, pospieszył w stronę samochodu. Dzień się jeszcze na dobre nie zaczął, a Jan już pragnął, żeby się skończył. Najlepiej w towarzystwie, w smaku piwa z rumem i dymie dobrego cygara.
Cyfry świeciły z deski rozdzielczej samochodu: 07.30. Jeszcze za wcześnie, żeby do kogoś zadzwonić. Ale trzeba będzie. Strachy rodzą się w samotności, a on już za długo był sam. Dosyć pracy! Dosyć rozsądku i dni przez niego wytyczanych. "Szaleję, wariuję, odbija mi!" powtarzał bezgłośnie poruszając ustami. To nie było życie dla niego. To nie był jego świat. Okulary ważnych spraw deformowały...
Słowo "deformacja" przywołało wspomnienie snu.
- Oszalałem!- wrzasnął i uderzył czołem o kierownicę. Spojrzał przed siebie i z całej siły wcisnął hamulec. Zawył klakson.
Samochód mknął lekko po oblodzonym asfalcie, wprost na czarny cień, tkwiący nieruchomo pośrodku fosforyzującej bieli pasów. Jan wytrzeszczał nieprzytomne oczy i gniótł dłońmi kierownicę. Prostował nogi aż do bólu, a nieruchome koła tarły jezdnię.
Stanął. Zatrzymał się o dwa kroki od czyjejś śmierci. Silnik zgasł. Spojrzał na grzbiety zaciśniętych dłoni - były obrzydliwie białe. Nie skojarzył tego ze skurczem mięśni i zatrzymaniem krążenia. Dłonie były obce, nie-jego, ociekające lepkim potem, tak samo jak plecy i piersi, do których przykleiła się koszula.
Szarpnął kołnierzyk. Krawat rozsunął się, a guzik odskoczył, wyrywając strzęp materiału.
Jan odetchnął raz i drugi. Zogniskował wzrok.
W świetle reflektorów stał człowiek i patrzył. Jan chłonął oczami jego sylwetkę i twarz. Zaczął dygotać i szczękać zębami.
Tamten ciągle stał bokiem, z przekrzywioną głową. Nie ruszał się i patrzył tępo, jakby nie zdając sobie sprawy, że o włos uniknął śmierci. Bezmyślne, jakimś cudem wytrzeszczone pomimo bijącego w nie blasku oczy, zajmowały trzecią część twarzy. Resztę pokrywały głębokie jak blizny zmarszczki, szczecina niegolonego zarostu i brązowo-bordowa barwa, przywodząca ma myśl odór niemytego ciała, mróz, słońce, wiatr i podły alkohol. Spod włóczkowej czapki sterczały lśniące łojem kosmyki siwych włosów. Ręce bezwładnie zwieszały się wzdłuż tułowia. I to najgorsze, czego nie skrywał brunatny, wojłokowy płaszcz: nierównej wysokości ramiona i łuk nienaturalnie zgiętych pleców. "Garb! Garb!"- krzyczały do niego te plecy opięte brudnym paltem - "Deformacja!".
Tępy wzrok katował Jana i przyciągał w obrzydliwie perwersyjny sposób. Chciał, żeby to się już skończyło, żeby tamten się poruszył, zaczął przebierać nogami, odszedł w rozrzedzony mrok, odkuśtykał do swojej nory na śmietniku i nigdy więcej z niej nie wyszedł. A on patrzył.
Jan rozpaczliwie walnął pięścią w klakson. Ten ruch wyrwał go z letargu i przywrócił zdolność działania. Uruchomił silnik, zatoczył łuk i pognał przed siebie, byle dalej od przerażającego starca.
- To tylko kaleka. Tylko stary zapijaczony kaleka - powtarzał sobie, ale wiedział, że kłamie. "Kaleka"- to nie było słowo, które cisnęło mu się ma usta. O tym właściwym nie chciał nawet myśleć, ale ono natrętnie powracało. Tak samo jak świadomość, że widział już tego starca. We śnie.
Tego dnia w pracy Jan chciał się tylko przechować. Odwołał spotkania, być może zawalając interesy i tracąc wielkie pieniądze z prowizji. Nie obchodziło go to. Siedział w swoim gabinecie, który teraz wydawał mu się szklaną klatką i patrzył w ekran komputera. A raczej udawał, że patrzy.
Za szybą przesłoniętą żaluzjami, przy dwudziestu stanowiskach siedzieli pracownicy jego działu. Kiedy wchodził do biura, był pewien, że wszyscy gapią się na niego. Wmawiał sobie, że to niemożliwe, ale czuł, że widzą nie tylko rozszarpany kołnierzyk, ale również przemoczoną koszulę klejącą się do pleców pod czarną marynarką. Wydawało mu się, że słyszą pot mlaszczący w czarnych butach i marszczą nosy, wyłapując odór strachu, jaki roztaczał. Robiło mu się gorąco i miał wrażenie, że idzie sztywnym krokiem robota. Nie umiał zwalczyć odrętwienia mięśni ani nerwowego rozglądania się po sali. Oni wiedzieli. Nie dawali tego po sobie poznać, kłaniali się, uśmiechali i mówili "Dzień dobry", ale musieli wiedzieć.
"Nic nie wiedzą! Nie mają o czym wiedzieć!" wrzeszczał rozsądek Jana, kiedy on sam mechanicznie odpowiadał na powitania. Jeszcze go słuchał. Jeszcze wiedział, że to on ma rację, a nie strach, ale wiedział też, że coś złego obudziło się wczoraj, gdy usypiał.
Wrażenie obcości własnego ciała było dojmujące. Gdy już usiadł za biurkiem, zdał sobie sprawę, że gdy tak szedł, spięty i wyprężony, jego ciało było takie nienaturalne, takie...
"Potrzebuję pomocy" pomyślał i sięgnął po telefon.
Kiedy odkładał słuchawkę, wiedział już, że pomoc nadejdzie. Musiał tylko doczekać do wieczora. Ale ci ludzie, tam, za szybą, ciągle patrzyli. Za każdym razem, kiedy raptownie odwracał się od komputera, widział ich zajętych pracą i uspokajał się na chwilę, ale potem to wracało. Rozbolała go głowa i pulsowała miarowo pomimo zażytych proszków.
Oni patrzyli. Z cała pewnością wlepiali w niego wzrok, wykorzystując każdą chwilę jego nieuwagi.
"To strach, to tylko strach"- tłumaczył sobie swoją paranoję. -"Boisz się, że zobaczą w tobie..."- poczuł, że podłoga się pod nim zachwiała, a płucami szarpnął krótki szloch.
"Przecież nic nie mogą we mnie zobaczyć! We mnie nic nie ma!"- myślał z rozpaczą.
Pomoc nadeszła i nagłym szturmem rozproszyła wrogów.
W knajpie, gdzie znał każdy kąt i nie miał nigdy koszmarnych wizji.
W półcieniu i gęstym dymie, który przesłaniał innych ludzi.
Ze szklanką piwa w ręku.
Pociągnął pierwszy łyk, a gdy odstawiał ją na blat stolika, była w połowie pusta. Odetchnął głęboko. Tak, był znowu tutaj, po tej stronie, na swoim miejscu. A człowiek siedzący naprzeciwko - to był przyjaciel. On patrzył normalnie, swoimi dobrze znajomymi oczyma, które miały zwykły wyraz. To był przyjaciel i słuchał. Pozwolił Janowi mówić, potem pokiwał głową i zamówił następną kolejkę. Tak, to był mądry przyjaciel.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Flamingi
— Stanisław Witold Czarnecki

Jedno zwykłe polowanie
— Stanisław Witold Czarnecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.