Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Stanisław Witold Czarnecki
‹Jedno zwykłe polowanie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorStanisław Witold Czarnecki
TytułJedno zwykłe polowanie
Opis"Jedno zwykłe polowanie" nie należy z pewnością do typowych tekstów inspirowanych sesją RPG. Pobrzmiewają tu echa i fantastyki postapokaliptycznej i "Mechanicznej Pomarańczy".
GatunekSF

Jedno zwykłe polowanie

Stanisław Witold Czarnecki
1 2 3 4 »
Wszyscy z wyjątkiem Noaha uginali się pod obciążeniem, ale nie narzekali. Kto by się obrażał na plecak pełen pieniędzy? Tylko Rakne i Kaz mieli kwaśne miny, bo w losowaniu to im właśnie przypadł do niesienia Siodmak, przywiązany za ręce i nogi do gałęzi, którą założyli na ramiona. Zaczynał już trochę śmierdzieć, ale zwyczaj nakazywał przynosić swoich poległych z powrotem.

Stanisław Witold Czarnecki

Jedno zwykłe polowanie

Wszyscy z wyjątkiem Noaha uginali się pod obciążeniem, ale nie narzekali. Kto by się obrażał na plecak pełen pieniędzy? Tylko Rakne i Kaz mieli kwaśne miny, bo w losowaniu to im właśnie przypadł do niesienia Siodmak, przywiązany za ręce i nogi do gałęzi, którą założyli na ramiona. Zaczynał już trochę śmierdzieć, ale zwyczaj nakazywał przynosić swoich poległych z powrotem.

Stanisław Witold Czarnecki
‹Jedno zwykłe polowanie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorStanisław Witold Czarnecki
TytułJedno zwykłe polowanie
Opis"Jedno zwykłe polowanie" nie należy z pewnością do typowych tekstów inspirowanych sesją RPG. Pobrzmiewają tu echa i fantastyki postapokaliptycznej i "Mechanicznej Pomarańczy".
GatunekSF
- Toż kurde, mówię ci do ciula, że nie! - pucołowata twarz Jorga, kiedy wypowiadał, prawie wykrzykiwał te słowa, przybierała odcień coraz bardziej czerwony. Zerwał się przy tym z pordzewiałej beczki, na której siedział, potrząsał swoim mocno już wyleniałym, rudoblond kucykiem i wymachiwał rękami.
- Z dwudziestki dwójki, to go możesz w dupę pocałować - kontynuował wywód, - tylko go wkurzysz i zdradzisz swoją pozycję.
Jak szybko się zdenerwował, tak szybko zaczął się uspokajać. Ostatnie słowa wypowiedział już prawie normalnym tonem.
Alek, jego oponent, nerwowymi ruchami zebrał długie kosmyki, które wymknęły się spod gumki, spadając mu na czoło i zasłaniając oczy. Na okrągłej twarzy z niegolonym od tygodnia zarostem zagościł wyraz z trudem hamowanego zniecierpliwienia. Wstał, przeszedł dwa kroki w lewo, dwa w prawo, jakby dając sobie czas na uspokojenie nerwów. Jednak nie wytrzymał. Nagle odwrócił się do Jorga, pochylił lekko w jego stronę i wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, jakby leżały na niej niepodważalne dowody, potwierdzające słuszność jego słów.
- Sam widziałem w sklepie u Biga wypchane skóry z całymi czaszkami i bez dziur po kulach. Jedyny sposób to walić w oko z małokalibrówki. Może mi powiesz, jak inaczej je zdobył? - starał się mówić spokojnie i stanowczo, ale widać zdenerwowanie mocno trzymało go za gardło, bo w głosie słychać było charakterystyczne, prawie metaliczne pobrzękiwanie.
- Po pierwsze, on je zdobył bardzo łatwo, bo kupił od jakiegoś łowcy. Po drugie, w oko to tak, ale jak blisko musisz podejść, no i jak nie trafisz, to zanim sięgniesz po normalną giwerę, załatwi cię tak, że z podziwu nie wyjdziesz - Jorg był pewien swojego. Uspokoił się już prawie zupełnie i na nowo usadowił na beczce, opierając dłonie o uda.
Reszta chłopaków z zaciekawieniem obserwowała spór. Do krzyków, gestów i min już przywykli, ale praktyczny aspekt zagadnienia wszystkich zainteresował. Rozłożeni w promieniu kilku metrów, półleżąc lub siedząc - jak tam komu było wygodnie, już kilka minut temu przerwali swoje zajęcia. Z całej siódemki obserwatorów tylko Noah udawał, że sprawa mało go obchodzi. Czyszczenie karabinka z wapiennego pyłu, który dostał się do komory zamkowej podczas marszu przez ruiny, było o niebo ważniejsze. No i dla niego wszelkie spory na tematy zawodowe miały aspekt prestiżowy. Teraz uznał, że nadeszła odpowiednia pora aby się odezwać. Niech pamiętają, kto się na tym naprawdę zna.
- Ani nie trzeba podchodzić aż tak blisko, ani nie trzeba walić z małokalibrówki.- Natychmiast wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. Nie spieszył się z dalszymi wyjaśnieniami. Nie unosząc wzroku, polerował części rozłożonej broni. Właściwie były już czyste, ale lubił to zajęcie.
- No to jak chcesz to robić? - nie wytrzymał Jorg.
- A kto powiedział, że chcę? - roześmiał się Noah - to przecież głupiego robota. Tak czy inaczej, wystarczy M-16 z optykiem i stara amerykańska amunicja. Walniesz w oko, w głowie pocisk się rozleci, a te bydlaki mają taką twardą czaszkę, że odłamki jej nie ruszą. A trafisz trochę obok, to i tak go położysz. Tyle, że jak się zaczniesz w lesie składać przez optyka i będziesz czekał, aż się jakiś wystawi na strzał, to w najlepszym wypadku upolujesz jednego, a reszta ucieknie. Już nie mówię, że mogą cię podejść, kiedy się zapatrzysz w lunetę, ale masz jedną całą skórę zamiast kilku przestrzelonych. To się zwyczajnie nie opłaca.
Trzask zaczepu magazynka i repetowanego mechanizmu zakończył wywód. Noah z czułością popatrzył na gotowego w tej chwili do strzału, trzymanego w rękach tantala i kciukiem przerzucił bezpiecznik.
Chłopaki popatrzyli po sobie. Faktycznie. Opłacalność takiego przedsięwzięcia była wątpliwa. Cena skór była uzależniona od ilości przestrzelin, ale i tak cała skóra nie mogła być warta więcej niż dwie, no trzy postrzelane. A czaszki... Czaszek i tak było pod dostatkiem. No, jeszcze gdyby taka zabawa była trochę bezpieczniejsza, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że zbyt częste używanie optyka źle się kończy. W lesie nawet na muszkę i szczerbinkę czasem nie starczało czasu.
- No tak, kurwa, na ciula komu wypchana skóra - powiedział Siodmak i roześmiał się hałaśliwie. Nikt mu nie zawtórował, a on sam wkrótce umilkł zdeprymowany.
Siodmak do nich za bardzo nie pasował. Wszyscy to czuli, szczególnie wyraźnie w takich momentach jak ten. Oni przecież również przeklinali. Niektórzy nawet często. A czasem wszyscy, wręcz prześcigając się w wymyślności wiązanek, doprowadzali tę zabawę do granic absurdu, kiedy nie było już w tym nic obscenicznego, tylko zwykła bufonada, wzbudzająca salwy śmiechu. Kiedy Rakne, z papierosem w kąciku ust, czyścił ulubione M-16 i opowiadał jeden ze swoich brutalnych kawałów z pointą w stylu: "no i wtedy, kurwa, ten facet powiedział...", to wszyscy wybuchali śmiechem. Tade mógł opowiadać ze szczegółami, jak to po raz kolejny zrobił dobrze swojej kolejnej kobiecie i najwyżej ktoś stwierdzał, że to się już robi niesmaczne. A kiedy Siodmak odzywał się tak jak w tej chwili, to mieli ochotę nie patrzeć na niego i udawać, że nic nie słyszeli. To się rozciągało również na inne rzeczy. Ten "dupek"- jak go w prywatnych rozmowach nazywali Alek i Noah, po prostu nie miał stylu ani klasy cechujących pozostałych członków ich grupy. Ale jednak miał z nimi polować.
On sam, chociaż często czuł się nieswojo, bez przerwy zabiegał o ich towarzystwo. Byli przecież jednymi z najlepszych. Może nawet najlepszymi. Ich polowania zawsze się opłacały. W knajpach pijali najlepsze piwo i nie brakowało im na papierosy. Siodmak też tak chciał, dlatego teraz zamiast zebrać manele i iść w cholerę, zaczął udawać, że poprawia paski przy swojej amerykańskiej uprzęży.
Nikt jakoś nie miał nowego tematu do rozmowy. Być może dlatego, że przegląd sprzętu to coś, co tak czy inaczej zrobić trzeba i lepiej zrobić to dobrze. Jeszcze Sokolnikow, Tade i Rakne zamienili kilka słów zapalając papierosy, ale w końcu i oni zamilkli, ściskając skręty wargami, bo dłonie mieli zajęte.
Zbliżała się jedenasta. Na polance, gdzie się zatrzymali, robiło się coraz cieplej. Gęste, ale niewysokie krzaki i młode drzewka rosnące dookoła nie dawały cienia. W powietrzu zaroiło się od owadów, a blachy i odłamki betonowych płyt na których siedzieli, zaczynały grzać w tyłki.
Dior, który już od dłuższej chwili nie miał nic do roboty i zabawiał się grzebaniem patykiem w piachu, stracił cierpliwość. Wstał i popatrzył na zegarek.
- Dobra, to idziemy w końcu czy nie?! Bo jak chcemy tam być na południe, to już się spóźniliśmy.
- Uspokój się, już idziemy, nie ma pośpiechu. I tak najlepsza pora jest miedzy trzynastą a czternastą - głos Kaza jak zwykle tchnął spokojem. Jemu nigdy się nie spieszyło. I był przy tym tak miły, że nawet "odpierdol się" mówił cichym, flegmatycznym tonem. Pasowało to do jego wysokiej, lekko pochylonej sylwetki, jasnych włosów i łagodnego uśmiechu, który nie znikał z jego twarzy, tak jakby był wiecznie napalony trawą.
Zebrali się w kilka minut. Mieli wprawę. Mechanicznie nieomal dopinali paski uprzęży i plecaków, przypinali kabury i pochwy, zaczepiali granaty i wsuwali w kieszenie zapasowe magazynki. Nie mieli formalnego przywódcy, ale organizowali się bardzo sprawnie. Wszyscy wiedzieli, w którą stronę zmierzają i co tam zastaną, a szyk mieli ustalony od lat.
Szli parami. Na poczatku Jorg i Kaz z twarzami pomazanymi zieloną i czarną farbą, z heklerami w obu dłoniach i w hełmach, spod których spadały na plecy długie, cienkie kucyki. Chociaż zupełnie różni, jeśli chodzi o tuszę i wzrost, oraz absolutnie ze sobą nie spokrewnieni, byli bardzo podobni. Czasem nawet brano ich za braci. "Kazjorgi"- nazywali ich często ludzie w mieście. Zazwyczaj chodzili na szpicy i byli nieźli w tej funkcji.
Tuż za nimi posuwali się Dior i Siodmak. Obaj lekko przygięci plecakami, w których dźwigali masę kosztownych i zbędnych dupereli. Na tym ich podobieństwa się kończyły. Dior miał gęste czarne włosy i brodę oraz początki brzuszka maskowane zieloną bluzą moro. Siodmak był rudawy i chudy jak szczapa, a mundur nie wiedzieć czemu nosił w barwach pustynnych. W lesie wyróżniał się tak, że maskowanie Kaza i Jorga traciło sens, ale oni po prostu lubili profesjonalnie wyglądać. Siodmak dźwigał też potężną pompkę SPAS i to była rzecz, której mu wszyscy zazdrościli.
Następną parę stanowili Sokolnikow i Tade. Obaj wystrojeni w zdobyczne omonowskie mundury i czarne berety. Nieśli identyczne ruskie rkm-y z długimi lufami i magazynkami na czterdzieści naboi. Była to broń piekielnie nieporęczna w gestym lesie, ale oni uparli się jej używać. I czasem to się opłacało, szczególnie odkąd po kilku nieprzyjemnych przygodach nauczyli się nie zaczepiać lufą o gałęzie i nie robić hałasu.
Alek i Rakne to było kolejne "rodzeństwo". Obaj z ciemnymi włosami sięgającymi pasa, w czarnych glanach i cywilkach pofarbowanych na zielono, ale jeden prawie dwa razy wyższy od drugiego. No i oni nie mieli plecaków. Wszystko czego potrzebowali, mieściło się w sakwach uprzęży. Nie lubili dźwigać ciężarów.
Nie mieli w rękach żadnej broni. M-16 wisiało zabezpieczone na ramieniu Rakne, a Alek niósł swoje beretty w olbrzymich kaburach, zawieszonych na brzuchu.
Na końcu drużyny szedł, jak zwykle samotnie, Noah. "Starczał za dwóch" jak śmiali się chłopcy. Faktycznie, robił wrażenie. Rozrośnięty w ramionach, w ekwipunku US-Army, noszącym ślady częstego używania i z odbezpieczonym tantalem w dłoni. Umiał z niego trafić w co tylko chciał w zasięgu wzroku.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Flamingi
— Stanisław Witold Czarnecki

We śnie
— Stanisław Witold Czarnecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.