Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Istvan Vizvary
‹Poproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorIstvan Vizvary
TytułPoproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)
OpisAutor pisze o sobie:
Zawodowo zajmuje się projektowaniem programów komputerowych. Interesuje się ewolucją i powstaniem życia, sztucznym życiem i sztuczną inteligencją. W numerze 12/2010 „Science Fiction, Fantasy i Horror” ukazało się jego opowiadanie „Hel, mój ulubiony pierwiastek”.
Gatunekgroteska, groza / horror, humor / satyra

Poproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)

« 1 6 7 8

Istvan Vizvary

Poproszę hordę krwiożerczych demonów (których nie sposób pokonać)

– Przepraszam – reporter uśmiechnął się fałszywie do widzów. – Mam tutaj z reżyserki sygnał, że w okolicy widziano lwa i oddano w jego kierunku strzały ostrzegawcze. Nasz kolega, który towarzyszy patrolowi, twierdzi, że seria z osławionego uzi, w które wyposażono te doborowe oddziały, nie była w stanie położyć drapieżnika trupem. Łączymy się teraz z naczelnym weterynarzem kraju, by zapytać go o ten incydent.
Na ekranie pojawiła się plansza przedstawiająca mężczyznę w białym fartuchu. Nie wyglądał na weterynarza, ale też nigdy żadnego nie widziałem. Może zatem wcale nie pomylili rysunku.
– Dzień dobry państwu. Raniony lew to śmiertelnie niebezpieczny przeciwnik. Bardzo źle się stało, że doszło do takiego obrotu spraw. Drapieżnik na pewno będzie szukał teraz schronienia, aby próbować przeczekać krytyczne dla jego życia godziny. Jeśli ktokolwiek stanie mu na drodze, liczba ofiar na pewno wzrośnie, a zatem…
Plansza znikła i kolejny raz wypowiedź przerwano w połowie. Zaczynało mnie to denerwować i wstałem, żeby wyłączyć telewizor.
– Dziękujemy naszemu naczelnemu weterynarzowi. Jak już mówiliśmy, sytuacja w mieście pozostaje pod kontrolą i nie grozi nam żadne bezpośred…
Tym razem to ja przerwałem reporterowi. Należało mu się jak nic.
Wyglądało na to, że nie mają zamiaru zrezygnować z pomysłu z lwem. Ciekaw byłem, jak przekonano panów z uzi, żeby nie rozpowiadali naokoło, do czego tak naprawdę strzelali. Poza tym mogli być też naoczni świadkowie. Żaróweczka miała mnóstwo roboty, pilnując, żeby wszystko trzymało się kupy. Na przykład aby dla policjantów demony wyglądały jak lwy. Wprawdzie nieśmiertelne, ale przynajmniej lwy.
Zanim zasnąłem, zdążyłem jeszcze sam siebie zapytać o to, jak mają zamiar wytłumaczyć upodobanie domniemanych lwów do studentów wydziału zarządzania.
Nic mi się chyba nie śniło.
15.
Kiedy Ewa wróciła, w jeszcze gorszym stanie niż przed wyjściem, już nie spałem. Usiadła w fotelu i trwała tak, milcząc, zapatrzona w ścianę. Max też nic nie mówił. W ogóle było bardzo cicho, bo nawet telewizora nikomu się nie chciało włączać.
– On z tego nie wyjdzie. Rozmawiałam z lekarzem – powiedziała w końcu.
– Czasem cuda się zdarzają – skłamałem, ale w dobrej wierze.
– Nie chcę więcej cudów. Wystarczy mi tego, co tu się działo. Musimy coś z tym wszystkim zrobić.
– Kiedy cię nie było, rozmawiałem z żarówką. Powiedziała, że musimy sobie poradzić.
– Sam widzisz. Jeśli nawet ona tak mówi? Trzeba wziąć sprawy we własne ręce. Dla Piotrusia i Maksa jest już za późno, i tamtych innych też. Ale trzeba uratować resztę.
– Słyszałem w telewizji, że strzelali do demonów z karabinów. Nic ich nie rusza. Nie sposób ich pokonać. Myślę, że żarówka raczej miała na myśli to, że musimy jakoś do nich przywyknąć, dostosować się.
– Ale jak? Przydzielimy obstawę wszystkim z twojego wydziału? Nie będziecie wychodzić z domu? Można by chociaż ostrzec ludzi. Powiedzieć wszystkim, że tylko studenci zarządzania są zagrożeni. Żeby nie wierzyli w lwy, żeby nie myśleli, że się uda jakoś uciec.
– Bo się nie uda. Musielibyśmy naprawdę zawsze siedzieć już w domu.
– Nie da rady. Na uczelnię i tak nie chodzicie, ale przecież życie toczy się też po zajęciach. Boję się, że w końcu was wszystkich wymordują.
– No i panie w dziekanacie umrą z nudów – starałem się zażartować, a ona doceniła dowcip.
Prawdę mówiąc, uśmiechnęła się tak szeroko, że przestraszyłem się, że ma jakiś atak histerii od stresu i przemęczenia. Zdałem sobie nagle sprawę, jak wiele się zdarzyło i w jaką katastrofę zmieniła się ta całkiem podniecająca zabawa w tropicieli demonów. W dodatku wszystko działo się z mojej winy. Naprawdę powinienem był zażyczyć sobie metra.
– Pamiętasz listy łańcuszki? – głos Ewy wyrwał mnie z zamyślenia.
– Słucham? – Wyglądało na to, że naprawdę zwariowała. Biedna dziewczyna, tak wiele przeszła.
– Dostałeś kiedyś list, łańcuszek świętego Antoniego? Taki, który musisz przesłać dalej, bo jeśli nie, będziesz miał pecha?
– Tak, nawet sam kiedyś jeden rozpocząłem. Dla zabawy. Chcesz wysłać list do demonów, żeby przyniósł im pecha?
– Coś w tym rodzaju. Bierz telefon i pisz.
Sięgnąłem telefon i zacząłem pisać to, co mi podyktowała. To był najdłuższy SMS, jaki kiedykolwiek napisałem, ale chyba się opłaciło. Taką mam w każdym razie nadzieję.
16.
To już właściwie koniec całej tej historii, pozostało tylko wyjaśnić kilka ostatnich kwestii.
Piotr żył jeszcze siedemnaście dni, przynajmniej w całości. Został niemal doszczętnie wypatroszony przez hordę krwiożerczych transplantologów zachwyconych stanem jego narządów wewnętrznych.
Ewa wzięła na siebie opiekę nad Maksem, który żyje do dziś, o ile oczywiście można nazwać życiem jego opartą na przesiadywaniu w fotelu wegetację. Zarabia na pozostającą jego jedynym pokarmem tequilę, występując po całej Polsce jako człowiek-balon, ku czci wykonanej przeze mnie nieudolnej atrapy głowy, którą przygotowałem dla niego na juwenalia. Max nie rozstaje się z nią od tamtej pory. Perypetie związane z uznaniem Maksa z powrotem za żywego zasługują na osobną opowieść, ale zainteresowałaby ona zapewne wyłącznie prawników.
Ja rzuciłem dotychczasowe studia i przeniosłem się na medycynę. Również dlatego, że miałem nieocenioną pomoc naukową w domu. Mieszkamy teraz w trójkę, nie mówiłem wam, prawda? – ja, nasz bezgłowy przyjaciel i rudowłosa samarytanka, jedna z najbardziej wziętych prawniczek w kraju. Max ma swój pokój i chociaż odwiedzam go, to bardzo rzadko, niemal wyłącznie przed sesją.
Wszystkie trzydzieści jeden ofiar demonów przypisano lwom, które według oficjalnej legendy przez trzy tygodnie wodziły uzbrojone patrole za nos. Za każdym razem, kiedy prezentowano na konferencji prasowej w magistracie olbrzymie płowe cielsko na dowód, że tym razem mieszkańcy miasta są już bezpieczni, dochodziło do następnej egzekucji i zabawę można było zacząć na nowo. Podawano przy tym jakiś powód, dla którego w dalszym ciągu nie znano dokładnie liczby zbiegłych kotów.
Wreszcie, po piątej rundzie, ataki ustały.
Do dziś nie mam pojęcia, skąd wzięli pięć martwych lwów. Może po prostu ciągle pokazywali tego samego, chociaż chyba nawet o jednego martwego lwa jest raczej trudno w tych czasach.
Prowadzono oczywiście śledztwo w tej sprawie i ukarano w końcu, o ile mi wiadomo, dozorcę zoo oraz pewnego operatora koparki (studiował zaocznie zarządzanie), który miał nieszczęście przeżyć atak lwa i twierdził, że nie był to żaden lew, tylko prezydent miasta.
Czemu demony zaprzestały ataków, zapytacie? To dobre pytanie, a chyba tylko ja i Ewa znamy odpowiedź. Oficjalnie tej kwestii nie podniesiono, bo i nie było czego – polowano przecież na lwy, które zbiegły z zoo. Kiedyś musiało ich przecież zabraknąć i na szczęście zabrakło.
Jeszcze ciekawsze jest pytanie o powód, dla którego tydzień po ostatnim ataku ogłoszono zamknięcie wydziału zarządzania. Demony pożarły przecież nie więcej niż pięć procent studentów. Wyjaśnienie oficjalne, rozpropagowane kilkoma publikacjami w lokalnych i krajowych gazetach, zrzucało winę na komisję akredytacyjną, która postanowiła rozwiązać wydział zarządzania, gdyż jego dalsze istnienie narażało studentów na niebezpieczeństwo otrzymania edukacji na zbyt niskim poziomie. Według tych doniesień egzaminy miały być kupowane za butelkę wódki, zaliczenia były zwyczajną fikcją, zaś połowa wykładów nigdy się nie odbyła. Na wieść o rychłym końcu edukacyjnej sielanki zaczęto ponoć składać podania o usunięcie z listy studentów, a ta po dwóch tygodniach okazała się pusta. Mimo odwołania zarzutów komisji nie było już chętnych do studiowania na niegdyś kwitnącym wydziale naszej uczelni. Pozostało rozwiązać go, co wkrótce uczyniono.
Jak było naprawdę?
Ja oczywiście wierzę, że ma to związek z SMS-em podyktowanym mi przez Ewę, ale nie mam na to żadnych dowodów. Nie jestem pewien, czy można to w ogóle ustalić, bo przecież wcale nie musicie wierzyć mojej wersji wydarzeń. Wyjaśnień krążą przecież dziesiątki, jak każdej tajemniczej historii. Ograniczę się zatem do przytoczenia wiadomości, jaką rozesłałem tamtego dnia do moich znajomych. Nie dysponuję niestety wersją oryginalną, skorzystam więc z jednej z kopii, które docierały do mnie, kiedy to list zaczął żyć już własnym życiem, zataczając swoim zasięgiem coraz szersze kręgi, wielokrotnie mutując i wzbogacając swoją treść o coraz to nowsze i bardziej fantastyczne elementy.
Najbogatszą z owych mutacji otrzymałem na dzień przed ostatnim atakiem. Oczywiście przesłałem ten list również wtedy, kolejny raz i to do jakichś dziesięciu osób. Co jakiś czas dalej go nawet wysyłam, na wypadek gdyby ktoś postanowił reaktywować wydział zarządzania.
Oto ów list:

Teobald z trzeciego roku twierdził, że studiuje chemię, ale i tak został wielokrotnie zgwałcony.
Ewie wycięto obie nerki i wątrobę dzień po tym, jak przeniosła swoje papiery z prawa na zarządzanie.
Piotrek przeniósł się na medycynę i już następnego dnia uczestniczył w sekcji dwóch swoich kolegów, którzy pozostali głupio wierni wydziałowi zarządzania.
Magda przeniosła się z zarządzania na ekologię razem z koleżanką i przepisano im obu piątki z w-f.
Sławek nie wysłał dalej tego listu i został obrabowany, a na jego twarzy wycięto żyletką napis TCHÓRZ.
Jeśli chcesz spokojnie pić piwo na mieście, jeśli nie chcesz zostać tylko eksponatem w formalinie, jeśli chcesz ŻYĆ, dopilnuj, żeby skreślono twoje imię i nazwisko z listy studentów wydziału zarządzania!
Prześlij ten list dalej do jak największej liczby znajomych!
Jeśli nie wyślesz tego listu dalej, ciebie też dopadną!
Jeśli wyślesz tylko do jednej osoby, twój kolega z roku zginie!
Jeśli wyślesz go do pięciu znajomych, na nowych studiach będziesz miał szczęście i dostaniesz stypendium!

Pamiętajcie zatem – jeśli kiedyś otrzymacie ostrzeżenie w postaci listu łańcuszkowego, zastanówcie się dziesięć razy, zanim je zlekceważycie. Inaczej możecie skończyć jak Ewa albo Sławek – albo, co gorsza, jak Max.
koniec
« 1 6 7 8
5 czerwca 2011

Komentarze

06 VI 2011   10:57:39

Zacne opowiadanie. Przypominając sobie swoje studenckie czasy jestem wstanie stwierdzić, że wręcz realne, rzeczywiste.

14 I 2012   17:44:50

Świetne opowiadanie.

10 V 2013   20:20:09

Jakoś dotrwałam do końca. ;/ Chcę zapomnieć.

15 VIII 2013   09:26:18

W sumie fajne :), tylko sporo bledow

15 VIII 2013   09:28:56

W razie jakis pytan moj tel 794778195
pozdrawiam

15 VIII 2013   22:30:26

Skond clickash?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Smok w szkatułce
— Anna Nieznaj

Tegoż autora

Przystawka, jakże udana
— Istvan Vizvary

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.