Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Rusnak
‹Nokturn na dwa głosy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Rusnak
TytułNokturn na dwa głosy
OpisWrocławianin, rocznik 1984. Z wykształcenia anglista, z zamiłowania pisarz i muzyk. Fan Neila Gaimana, Jima Jarmuscha, ostrego rocka i czeskiego piwa. Publikował w SFFiH, Esensji, Qfancie. Zdobywca I miejsca w konkursach Horyzonty Wyobraźni 2009 oraz Świetlne Pióro 2011. Więcej na marcinrusnak.wordpress.com.
Gatunekgroza / horror, historyczna, kryminał

Nokturn na dwa głosy

1 2 3 7 »
Widzi pan, monsieur Bisset, wraz z wiekiem człowiek uczy się tylko jednego: że sądy kategoryczne zbyt często kończą się rumieńcami na twarzy i poczuciem zrobienia z siebie idioty. Jest pan, jak sądzę, bystrym i oczytanym młodym człowiekiem, proszę więc nie robić z siebie idioty.

Marcin Rusnak

Nokturn na dwa głosy

Widzi pan, monsieur Bisset, wraz z wiekiem człowiek uczy się tylko jednego: że sądy kategoryczne zbyt często kończą się rumieńcami na twarzy i poczuciem zrobienia z siebie idioty. Jest pan, jak sądzę, bystrym i oczytanym młodym człowiekiem, proszę więc nie robić z siebie idioty.

Marcin Rusnak
‹Nokturn na dwa głosy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Rusnak
TytułNokturn na dwa głosy
OpisWrocławianin, rocznik 1984. Z wykształcenia anglista, z zamiłowania pisarz i muzyk. Fan Neila Gaimana, Jima Jarmuscha, ostrego rocka i czeskiego piwa. Publikował w SFFiH, Esensji, Qfancie. Zdobywca I miejsca w konkursach Horyzonty Wyobraźni 2009 oraz Świetlne Pióro 2011. Więcej na marcinrusnak.wordpress.com.
Gatunekgroza / horror, historyczna, kryminał
Jej oczy w chwili, gdy mówiła, że ją zabiją. Nie mógł myśleć o niczym innym. Odtwarzał to spojrzenie w pamięci, przypominał sobie zarejestrowane mimowolnie szczegóły: drżące palce na klawiaturze, kosmyk włosów, który wysunął się zza ucha, beznamiętny głos uzupełniany wybrzmiewającym a-moll.
Oni mnie zabiją, powiedziała.
Koła dorożki stukały na kocich łbach, za oknami przelewał się mrok paryskiej nocy: upalnej, brudnej i cuchnącej tanimi perfumami. Mężczyzna w środku ściskał w dłoni laskę i błagał, żeby dorożkarz się pospieszył.
Powóz, jak na złość, stanął. Buty zastukały o bruk, skrzypnęły otwierane drzwiczki. Do dorożki wdarł się zapach potu i tytoniu.
– Nie przejedziemy, monsieur Chopin – oznajmił furman. – Na Pont des Arts trwa wystawa, mnóstwo ludzi. Mogę zawieźć naokoło, ale szybciej będzie, jak pan pójdzie.
Czas, pomyślał mężczyzna. Zawsze chodzi o czas. Przypomniał sobie spojrzenie jej orzechowych oczu. Wcześniej nawet przez myśl mu nie przeszło, że mają jakiś kolor. Wcześniej nie sądził, że mu zależy.
– Do diabła z tobą i ludźmi na moście – warknął, wyskakując z dorożki. – Do diabła z wami wszystkimi. Zejdź mi z oczu.
Moment później przeciskał się przez ciżbę wypełniającą most. Otaczały go zgrzane ciała, podniecone głosy, kwaśny zapach wina. Serce tłukło mu się w piersi jak szalone, a płuca z każdym krokiem powtarzały rozpaczliwą prośbę o tlen i odpoczynek. Nie zatrzymywał się jednak. Ściskał kurczowo mosiężną gałkę laski i parł przed siebie.
Gdzieś tam, na północnym brzegu Sekwany, dziewczyna o orzechowych oczach miała wkrótce umrzeć.
• • •
Przesyłka przyszła rano, ale nie otworzyłem jej aż do południa. Miałem wtedy za sobą już dwie paczki fajek, dzbanek kawy i wciśnięte na siłę śniadanie. Pracowałem od rana, na kilka minut przed dwunastą pchnąłem do zleceniodawcy maila z bibliografią i wszystko wskazywało na to, że chwilowo jestem bezrobotny. Nic, tylko zalec na kanapie z flaszką szkockiej w jednej dłoni i pilotem w drugiej.
Nie zaległem. Powstrzymał mnie telefon.
– Monsieur Bisset? Adrien Bisset? – zapytał głos w słuchawce. Męski, dojrzały.
– To ja. Z kim mam przyjemność?
– Rozpakował pan przesyłkę?
Dopiero teraz sobie przypomniałem.
– Nie, jeszcze nie. Z kim rozmawiam? Skąd ma pan mój numer?
– Proszę rozpakować przesyłkę. Zadzwonię za pół godziny. Tyle czasu powinno panu wystarczyć.
– Proszę posłuch…
Rozłączył się. Odłożyłem telefon, podniosłem się z miejsca. Sprawdziłem drzwi, zamki. Wyjrzałem przez okna, ale nie zobaczyłem niczego niezwykłego: jeden z wielu nijakich dni na przedmieściach Paryża płynął swoim tempem.
Wróciłem na miejsce, sięgnąłem po dostarczoną rano paczkę. Cienka koperta formatu A4, nieopisana, bez znaczków. W środku czekało na mnie kilkanaście skserowanych kartek i plik banknotów – na oko tysiąc pięćset euro. Pół godziny to aż nadto na przeliczenie podobnej sumy, więc zerknąłem do kser. Była to seria listów, zaczynała się w grudniu 1834 i kończyła w czerwcu następnego roku. Pod wszystkimi widniał ten sam podpis. Fryderyk Chopin. Zacząłem czytać.
Z tego, że dzwoni telefon zdałem sobie sprawę dopiero po trzecim sygnale.
– Zapoznał się pan z tymi listami, prawda? – zapytał mój tajemniczy rozmówca.
– Tak. Kim pan jest?
– Czy to ma jakieś znaczenie? Proszę mnie posłuchać, monsieur Bisset. Suma, która znajdowała się w kopercie to zaliczka. Proponuję pięćset euro za dzień pracy; o ile się nie mylę, to nieco ponad trzy razy tyle, ile pan normalnie bierze.
Poczułem się nieswojo. Najpierw te listy, teraz kasa, od której może przewrócić się w głowie. Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Sprawa cuchnęła na kilometr – takich pieniędzy nie zaoferowałby mi nikt przy zdrowych zmysłach – a jednak nie byłem w stanie powiedzieć, co dokładnie mi nie pasuje.
– Wszystko się zgadza – odparłem. – W kopercie było półtora tysiąca, więc trzy dni mojej pracy ma pan opłacone. Co dalej? Czego pan ode mnie tak właściwie chce?
– Czytał pan listy, monsieur Bisset. Chcę wiedzieć, czy to prawda. I chcę… one są fragmentaryczne, zgodzi się pan? To jak strzępy opowieści, jak zdania wyrwane z kontekstu. Chcę znać całą tę historię. Ze szczegółami. Potrzebuję, żeby zrobił pan dla mnie to, co robi pan dla innych. Dotarł do źródeł. Znalazł teksty, o których istnieniu inni nie mają pojęcia. Niech pan uzupełni tę historię.
– A jeśli to potrwa dłużej niż trzy dni?
– Monsieur, ja jestem przekonany, że to potrwa dłużej niż trzy dni – odparł mój zleceniodawca. – Ale ja mam pieniądze, a pan ma czas. Proszę się brać do roboty. Wprost nie mogę się doczekać, aż zabierze się pan za tę układankę.
• • •
Był grudzień, tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. Uliczki Chaussée d’Antin pokrywała cieniutka warstwa brudnego śniegu. Mimo chłodu, w całym mieście trwała przebudowa: jedne budynki burzono, inne stawiano. Pył osiadał wszędzie, krążył w powietrzu, wdzierał się do wnętrz przez szpary w oknach.
Mężczyzna podniósł dłonie znad klawiatury i naniósł kilka poprawek na zapis nutowy. Nie zdążył wrócić do grania – przerwało mu pukanie do drzwi.
– Ma pan gości, monsieur Chopin – zapowiedziała gospodyni, pani Gilbert. – Jakiś znaczny pan i młoda dama, zapewne jego protegowana.
Fryderyk westchnął, zamknął etiudę i odłożył na parapet.
– Niech pani ich wprowadzi.
Moment później niespodziewani goście pojawili się w pokoju. Szlachcic przedstawił siebie jako hrabiego de Satre, dziewczynę zaś jako Yvonne Girard. Był wysokim mężczyzną w średnim wieku, o owalnej, surowej twarzy oraz długich palcach. Oboje nosili się na czarno, ale jego ubiór był znacznie lepszej jakości. Za całą biżuterię służył hrabiemu srebrny sygnet z wizerunkiem węża oplecionego wokół laski czy czegoś podobnego.
Dziewczyna miała nie więcej niż szesnaście lat. Była niska, ani szczupła, ani pulchna, z twarzą, która błyskawicznie wyparowuje z pamięci. Mieszczanka, pomyślał Chopin, biedna i nijaka.
– Pańska sława, nie tylko jako kompozytora, ale i nauczyciela, zatacza w Paryżu coraz szersze kręgi, monsieur Chopin – powiedział de Satre, kiedy mieli już za sobą oficjalne powitania. – Nikt chyba nie ma wątpliwości, że piękna gra księżnej de Chimay czy hrabiny Potockiej, to przede wszystkim pańska zasługa. Jak może się pan domyślać, przychodzę z moją protegowaną w podobnym celu – chciałbym pana uprzejmie prosić o przyjęcie jej w poczet swoich uczniów.
Fryderyk skłonił głowę w podziękowaniu, później chwilę milczał.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, hrabio – odparł w końcu. – Pańska prośba bardzo mi pochlebia, jednakże w ostatnim czasie o podobną przysługę prosiła mnie baronowa Rothschild oraz hrabina Peruzzi. Rozumie pan, że…
– Oferuję pięćset franków za lekcję – przerwał mu de Satre. – Proszę wybaczyć, ale bardzo zależy mi na tym, aby Yvonne otrzymała możliwie najlepsze wykształcenie muzyczne. A jestem pewien, że w tym mieście tylko pan może jej to zapewnić.
Chopin z trudem ukrył targające nim emocje. Pięćset franków za lekcję, pomyślał. Ten człowiek był albo nieprzyzwoicie bogaty albo równie nieprzyzwoicie głupi. Za takie pieniądze… Cóż, to oznaczałoby koniec problemów… koniec długów. Mógłby zapomnieć o lekcjach, poświęcić się komponowaniu.
– Cóż, muszę zobaczyć, co ona już potrafi – powiedział. Dziewczyna jakby nie spodziewała się niczego innego, wstała z miejsca i usiadła przed pianinem. Przez krótką chwilę przesuwała palcami po klawiszach, jakby przyzwyczajała się do nowego instrumentu, zapoznawała z jego budową. Później spojrzała na Fryderyka.
– Co mam zagrać? – spytała. W jej głosie nie słyszało się napięcia, na twarzy nie drgnął bodaj mięsień. Chopin musiał przyznać, że jej obojętność go drażniła. Nie tego się spodziewał.
– Coś, w czym się dobrze czujesz. Po prostu chcę posłuchać, jak grasz.
Skinęła głową, wróciła spojrzeniem do szeregu przeplatającej się czerni i bieli. Zaczęła grać łagodne, nastrojowe adagio. Dźwięki sypały się jeden za drugim w dokładnych interwałach, każdy ładnie wybrzmiewający. Po krótkiej chwili Yvonne zaczęła mocniej uderzać w klawisze, przeszła w tonację durową i w tempo largo. Przez moment nastrój budował się wokół powtarzalnego tematu, by kilka mocniejszych dźwięków mogło zaznaczyć przejście w allegro i wreszcie w allegrissimo – szybkie, żywe, raz tworzące kaskadę wybrzmiewających dźwięków, kiedy indziej oszałamiające staccato krótkich, ostrych nut. I nagle nastąpił koniec, palce oderwały się od klawiszy. Dziewczyna przez chwilę siedziała nieruchomo i dopiero wtedy spojrzała na Fryderyka. Obojętnie, bez wyrazu.
1 2 3 7 »

Komentarze

23 XI 2011   10:55:42

Mówi się "półtora tysiąca", a nie "półtorej tysiąca"

25 XI 2011   11:54:40

@CZepliwa
Dziękujemy za zwrócenie uwagi, poprawiliśmy.

25 XI 2011   13:22:07

Poprzednio omyłkowo poszła online wersja z usuniętą poprawką korekty, za co bardzo przepraszamy.

11 IV 2012   10:34:04

Bardzo mi się podoba. Trzyma w napięciu, świetnie skonstruowane. Przeczytałam jednym tchem.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Historie rozmaite
— Beatrycze Nowicka

Trzy oblicza pisarza
— Marcin Mroziuk

Dokąd zmierzasz, Filipie?
— Magdalena Kubasiewicz

Business is business
— Marcin Rusnak

Zbrodnia doskonała
— Marcin Rusnak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.