Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Gajek
‹Trzy dni w piekle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Gajek
TytułTrzy dni w piekle
OpisJa, Grzegorz Gajek, urodziłem się 28 lipca 1987 roku w Warszawie. Pierwsze swe "wielkie dzieło" skleciłem w wieku ośmiu lat, czerpiąc natchnienie z Lucasowskich "Gwiezdnych Wojen". Później brałem udział w licznych konkursach literackich, zarówno rejonowych, szkolnych, jak i ogólnopolskich, kilkakrotnie zajmując wysokie miejsca. Obecnie jestem uczniem Gimnazjum nr 38 im. Marii Skłodowskiej-Curie. Interesuję się filozofią, zwłaszcza w odniesieniu do obecnej sytuacji na świecie, a także historią. Moje zainteresowania literackie są dość szerokie. Czytuję Shakespeare′a, Prusa, Sienkiewicza, Lema, Tolkiena, Sapkowskiego oraz wiersze pisane przez moich przyjaciół. Podobnie jest z tym, co piszę - są to miniatury teatralne, opowieści SF, fantasy, obyczajowe (jest tego trochę). W dalekiej przyszłości planuję podjąć studia archeologiczne.
Gatunekobyczajowa, sensacja

Trzy dni w piekle

Grzegorz Gajek
1 2 3 »
Rozkaz, który otrzymaliśmy, był prosty. Zdobyć przyczółek, zabezpieczyć, zorganizować przejazd dla dywizji opancerzonych. Cel - miasteczko Witelsk. Zdesantowali nas o czwartej nad ranem. Cztery helikoptery, każdy niosący jedną drużynę - w sumie czterdziestu ludzi. Było tam kilku facetów z Gromu, nieźli fachowcy i ogólnie pojęci twardziele, ale zasadniczą część oddziału stanowili młodzi chłopcy z jednostek ochotniczych.

Grzegorz Gajek

Trzy dni w piekle

Rozkaz, który otrzymaliśmy, był prosty. Zdobyć przyczółek, zabezpieczyć, zorganizować przejazd dla dywizji opancerzonych. Cel - miasteczko Witelsk. Zdesantowali nas o czwartej nad ranem. Cztery helikoptery, każdy niosący jedną drużynę - w sumie czterdziestu ludzi. Było tam kilku facetów z Gromu, nieźli fachowcy i ogólnie pojęci twardziele, ale zasadniczą część oddziału stanowili młodzi chłopcy z jednostek ochotniczych.

Grzegorz Gajek
‹Trzy dni w piekle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Gajek
TytułTrzy dni w piekle
OpisJa, Grzegorz Gajek, urodziłem się 28 lipca 1987 roku w Warszawie. Pierwsze swe "wielkie dzieło" skleciłem w wieku ośmiu lat, czerpiąc natchnienie z Lucasowskich "Gwiezdnych Wojen". Później brałem udział w licznych konkursach literackich, zarówno rejonowych, szkolnych, jak i ogólnopolskich, kilkakrotnie zajmując wysokie miejsca. Obecnie jestem uczniem Gimnazjum nr 38 im. Marii Skłodowskiej-Curie. Interesuję się filozofią, zwłaszcza w odniesieniu do obecnej sytuacji na świecie, a także historią. Moje zainteresowania literackie są dość szerokie. Czytuję Shakespeare′a, Prusa, Sienkiewicza, Lema, Tolkiena, Sapkowskiego oraz wiersze pisane przez moich przyjaciół. Podobnie jest z tym, co piszę - są to miniatury teatralne, opowieści SF, fantasy, obyczajowe (jest tego trochę). W dalekiej przyszłości planuję podjąć studia archeologiczne.
Gatunekobyczajowa, sensacja
Rozkaz, który otrzymaliśmy, był prosty. Zdobyć przyczółek, zabezpieczyć, zorganizować przejazd dla dywizji opancerzonych. Cel - miasteczko Witelsk. Zdesantowali nas o czwartej nad ranem. Cztery helikoptery, każdy niosący jedną drużynę - w sumie czterdziestu ludzi. Było tam kilku facetów z Gromu, nieźli fachowcy i ogólnie pojęci twardziele, ale zasadniczą część oddziału stanowili młodzi chłopcy z jednostek ochotniczych. Całe szczęście, że akcja była niezmiernie prosta. Dwanaście kilosów marszu, zdobycie osady - prawdopodobnie nie bronionej - i zorganizowanie mostów pontonowych dla dywizji opancerzonych. Cóż innego mogli dać świeżo upieczonemu podchorążemu Janowi Sobskiemu - czyli mnie?
Z ochotą ruszyliśmy przed się, jednak na miejscu zastaliśmy puste pole. Współrzędne - w porządku. Nawiązaliśmy kontakt radiowy z dowództwem. Błąd strategów z HQ, współrzędne zostały źle obliczone. Jakiś ważniak za dużo wypił, z góry świętując nasze zwycięstwo. Otrzymaliśmy nowy rozkaz - skierować się na punkt awaryjny alfa. Wystarczył jeden rzut oka na moich chłopców, żeby stwierdzić, jak mocno są wk..wieni.
Dałem im dziesięć minut wytchnienia, potem ruszyliśmy na nowe współrzędne. Na miejscu mieliśmy założyć obóz tymczasowy.
- Chryszczoł - rozkazałem - zorganizuj stację komunikacyjną. Malinowski, Górnicki - zabezpieczyć perymeter.
Procedurę miałem obcykaną, wszystkie regulamenty NATO - podręcznik "Rules of Military Engagement" znałem niemalże na pamięć. Miejsce było wygodne, zabezpieczone przed wzrokiem i ewentualnym atakiem, odbiór helikopterowy śmiesznie prosty. Żołnierze rozsiedli się, zaczęli gadać. Ja też przysiadłem sobie na chwilę, wziąłem samopodgrzewającą się rację, zapaliłem papierosa. Obok mnie przykucnął Sokół, mój kumpel i zastępca.
- Nie ma to jak piep..ona chamerykańska organizacja - mruknął, pociągając spory łyk z wydobytej z kieszeni piersiówki.
- Ta-a - odparłem, zajadając się obrzydliwą, przypominającą rozwodnione gówno papą, którą ktoś chyba przez omyłkę nazwał racją żywnościową.
- Nie ma to jak k..ewska dola żołnierza - burczał dalej, zapijając wódką.
- A myślisz, że dlaczego tak się piep..yli w Wietnamie? - zaciągnąłem się dymem i wypuściłem go powoli nad głowę. - Słaba organizacja, błędy strategiczne i taktyczne, niedocenianie przeciwnika.
Sokół schował piersiówkę i zaczął bawić się swoim karabinem, zabezpieczając go i odbezpieczając raz po raz.
- Myślisz, że napotkamy tam jakiś opór? - zapytał.
- Mam nadzieję, że nie - zaśmiałem się. - K..ewsko boję się strzelaniny.
Sokół też się roześmiał.
- Kiedyś musimy jednak zacząć - rzekł. - Takie jest przeznaczenie nasze, taka fatalność, nie drogą do Nieba jest droga nasza, ale drogą popiołu, krwi i morderstw. Nie dla nas Raj w przydziale, tylko z diabłem borykanie się stałe. Winą naszą jest płacz matek i dzieci. Nie trafi żaden z nas do Raju, choć będą nas rwali w strzępy, choć cierpienie nasze jest ceną wolności, nie trafi żaden z nas do Raju!
Spojrzałem na niego, dopalając papierosa. Wśród dymu wydał mi się przez chwilę niczym jakiś upadły anioł, żołnierz-poeta, wieszcz widzący losy narodów. Sokół był dziwnym gościem, miewał napady romantycznego nastroju. Pisywał wiersze, choć wydawało się to kontrastem z jego naturą, gębą i językiem.
- Pie..olisz - skwitowałem.
- Pie..olę - potwierdził, wybuchając śmiechem. Przyłączyłem się do niego, zadeptując niedopałek peta.
- Ale wiesz, co mnie najbardziej wk..wia w tej całej wojnie? - podjąłem po chwili rozmowę. - To, że tu najgorzej dostają w dupę cywile. Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy widzę tych wszystkich zagłodzonych starców, zrozpaczone matki z dziećmi.
- A mówią, że w naszych czasach nie ma już idealistów.
- Nie jestem idealistą, tylko cholernym realistą - roztarłem resztkę papierosa glanem. - Obaj dobrze wiemy, że na tej wojnie wzbogacą się bogaci, a stracą biedni.
- No i co? - Sokół skrzywił się ironicznie. - Może zostaniesz samotnym mścicielem i pie..olniesz kilku ważniakom w łeb głosząc, że to w imię pokoju? Jesteśmy, k..wa, żołnierzami! My nie myślimy, nie zadajemy pytań - wykonujemy rozkazy.
Chwyciłem grudkę piachu i roztarłem ją w palcach, patrząc spode łba po obozie.
Następny rozkaz mieliśmy dostać po góra godzinie od dotarcia do punktu alfa. Po dwóch godzinach skontaktowali się z nami - śmigłowce zajęte, przemieszczenie ofensywy, ruszajcie na nowe współrzędne, misja musi zostać wykonana. Niniejszym zostaliśmy skazani na trzydziestogodzinny marsz z dwudziestoma kilogramami sprzętu na garbach, do tego przez rozgrzaną do czerwoności pustynię. Po raz pierwszy w życiu dowodziłem akcją i po raz pierwszy byłem tak wkurzony. Zresztą moi chłopcy też. Nietrudno było dosłyszeć, jak wyrzucają mi od k..ew i ..ujów - jakby coś tu ode mnie, k..wa, zależało. Nie pozostawałem im dłużny. Opieprzyłem ich z całą zebraną we mnie wściekłością, ustawiłem w kolumnę i dałem rozkaz do wymarszu.
Oddział młodych ochotników wybitnie nie był jednostką szybkiego przemieszczenia taktycznego w warunkach skrajnie nieprzyjaznych. Jeden facet skręcił kostkę, a trzech dostało odparzeń. Myślałem, że rozerwę ich na strzępy. Kazałem opatrzyć i ruszyliśmy dalej. Nigdy nie podejrzewałem, że zwykły karabin może być taki ciężki, że hełm może tak drapać w łeb, kamizelka dusić, a glany gnieść stopy. Pustynia i kamienie - tyle pozostało z naszej niezmiernie prostej akcji.
Na miejsce dotarliśmy dokładnie po trzydziestu czterech godzinach, dwunastu minutach i czterdziestu ośmiu sekundach - patrzyłem na zegarek. Złożyliśmy raport o spóźnieniu i z odbezpieczoną bronią wkroczyliśmy do miasta. Od razu mi się poprawiło, poczułem skok adrenaliny i zapał do działania.
- Sokół, pięciu ludzi, wschód! - rozkazałem. - Grenoff, zabezpieczyć plac, rozstawić RKM-y! Górnicki, pięciu ludzi, zachód! Malinowski, drużyna, ubezpieczaj!
Ruszyliśmy truchtem, lekko pochyleni, kryjąc się za rogami budynków i wszelkimi przeszkodami. Karabin mocno zaciskałem w dłoniach. Czułem, że to jest to, że jestem żołnierzem i spełniam swój obowiązek. Rozesłałem ludzi, żeby posprawdzali domy i zaułki. Po chwili napłynęły sygnały od Sokoła i Górnickiego - wszystko w porządku. Miasto zabezpieczone, i to w przeciągu niespełna pół godziny. Z dumą wsłuchiwałem się w stukot butów moich chłopców i chrzęst ich uzbrojenia. Dałem rozkaz rozproszenia się po miasteczku i zajęcia domów. Rano mieli nam zrzucić materiały, abyśmy przystąpili do budowy mostu.
Dom, który zająłem, był zupełnie pusty, w odróżnieniu od większości innych, w których mieszkały przeważnie matki z dziećmi. Wszyscy mężczyźni zapewne opuścili miasteczko i przyłączyli się do oddziałów partyzanckich. Wraz ze mną zamieszkało dwóch szeregowców - Jan Heller i Stanisław "Grucha" Gruchocki, a także specjalista od radiokomunikacji sierżant technik Sohe.
Zasiedliśmy sobie wygodnie w największym pokoju przy zapalonych palnikach gazowych. Sohe od razu zasnął - gromowiec, korzysta z każdej wolnej chwili na sen, aby w razie czego być w pełni sił. Ja także zdjąłem hełm i wcisnąłem nos w kołnierz. Powoli ogarniała mnie senność. Tańczące na ścianach cienie uspokajały, budziły wspomnienia. Agnieszka czekała na mnie, tam w Polsce. Matka pewnie oczy wypłakiwała. Zrobiło mi się ciepło, błogo...
Nagle jednak poczułem lekkie szturchnięcie. Otworzyłem oczy.
- Kawy, panie podchorąży? - zapytał klęczący nade mną Heller.
- Ta-a, dzięki - wziąłem od niego kubek z parującym czarnym płynem i pociągnąłem niewielki łyk. Cholerstwo było gorące.
Chłopak także wziął swój i rozsiadł się beztrosko. Był to młody - na oko jakiś dwudziestoletni - przystojny facet. Spojrzenie jego niebieskich oczu było przyjazne i inteligentne. Co ktoś taki jak on robił w tej gównianej dziurze? Powinien siedzieć w kraju, przy...
- Macie dziewczynę, szeregowy? - zapytałem.
- Żonę - odparł uśmiechając się szeroko - pobraliśmy się tuż przed moim wyjazdem.
...przy żonie.
- Pewnie tęskni za tobą - stwierdziłem, opuszczając służbowe "wami, szeregowy".
- Pewnie tak - odparł, łykając kawę. - Ale wie, że muszę zarobić na nasze utrzymanie.
- Wstąpiłeś dla pieniędzy?
- Tak. Nie skończyłem szkoły średniej, nie mam matury. Przegonili mnie już trochę w woju z poboru. Pomyślałem - czemu nie? Cały żołd wysyłam do Polski.
- Mhmm - ponownie pochyliłem się nad kubkiem.
- Wie pan co - Heller pochylił się w moją stronę. - Ania napisała mi, że ma jakąś pracę. Pomyślałem, że może jak mnie wypuszczą z tego wyklętego przez Boga miejsca, to wrócę do szkoły. Zrobię maturę. Może nawet popróbuję sił na studiach. Oczywiście wieczorowych, w dzień będę pracował. Byłem w technikum gastronomicznym, mogę zostać kucharzem. Co pan na to?
- Myślę, że to doskonały pomysł - mruknąłem.
W tym momencie doszło nas kilka dziwnych stuknięć. Poderwaliśmy się, zaalarmowani. Zaraz zbudziliśmy pozostałych i z karabinami w rękach ruszyliśmy w stronę, z której doszedł ów dziwny dźwięk. Doszliśmy do sporej szafy. Dałem znak Sohemu, aby ją otworzył. Sam ustawiłem się przed nią, gotowy do strzału.
Sohe otworzył drzwiczki.
1 2 3 »

Komentarze

15 I 2010   20:13:46

Jak powiedział De Gaulle widząc francuską partyzantkę: 'Brak mi słów'. Zarzutów mam masę, wszystkie natury technicznej.

1. Jeśli w danej operacji udział bierze jednostka specjalna, pozostałe stanowią jej wsparcie (tutaj jest na odwrót).
2. Rozmowa z oficerem jest śmieszna ponad miarę. Nigdy żaden dowódca nie będzie niszczył celowo morale swoich żołnierzy - chyba, że to armia czerwona.
3. Oddziały GROM nie biorą udziału w podstawowych manewrach wojskowych, bo jak sama nazwa wskazuje – jest to jednostka specjalnego przeznaczenia.
4. Buty wojskowe to nie glany!
5. Żaden żołnierz nie dostałby wódki jako racji – posiadanie alkoholu jest zabronione. Sokół jest na specjalnych zasadach?
6. Kopnij 400 (relatywnie 700 - nie zaznaczyłeś co to za granat) gram tak, żeby odleciał na 5 choćby metrów. Granat to nie kapiszon! Jest tak zaprojektowany, żeby można było go co najwyżej odrzucić.
7. Na pustyni piach nie tworzy grudek. Wręcz przeciwnie – najmniejsze tupnięcie powoduje uniesienie się w górę chmury pyłu.
8. Natarcie zawsze wykonuje się z wykorzystaniem środków mobilnych (ciężarówki, wozy opancerzone, bojowe wozy piechoty, czołgi, śmigłowce itd.). Czasy, w których wojsko kroczyło od Azot do Nazot się skończyły na Napoleonie. Takie manewry wykorzystuje się nader rzadko i tylko w szczególnych przypadkach – nie takich jak ten.
9. W warunkach bojowych cały pluton ‘siedzi’ na jednej częstotliwości, więc nie ma potrzeby przekazywania rozkazów dalej.

DNO! Nie odrobiłeś pracy domowej, a redaktorzy Esensji nie muszą się na takich rzeczach znać, więc czuję się w obowiązku kopnąć cię w przysłowiową rzyć.

Na koniec powiem tylko tyle, że w Iraku obecność żołnierzy GROM na danym terytorium była zaznaczona tylko jednym – ktoś wiedział, że oni tam są i jakieś plotki, że Malinowski z jednym rozmawiał.

Polecane lektury:
Andy McNab ‘Bravo Two Zero’
(Od biedy) Bob Mayer ‘Angola’
Jako pogląd (i tylko pogląd) na to, jak wyglądają operacje specjalne.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Morderstwa, magia i afery szpiegowskie
— Beatrycze Nowicka

Obraz niezdecydowania
— Jarosław Loretz

Wielka Zieleń
— Grzegorz Gajek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.