Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Julia Szajkowska
‹Niepołomni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJulia Szajkowska
TytułNiepołomni
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1981 w Łodzi, tu ukończyłam studia – fizykę na PŁ, tu mieszkam razem z mężem. Pracuję jako tłumacz języka angielskiego. Publikacja opowiadania w „Esensji” to mój debiut literacki.
Gatunekfantasy, historyczna

Niepołomni

« 1 4 5 6 7 8 18 »

Julia Szajkowska

Niepołomni

– Widzę śnieg, burzę pośród drzew, i ludzi. Kilkunastu. Pan nimi dowodzi. Towarzyszy wam śmierć, wiele śmierci. Idziecie przez największy śnieg, choć nie ma w was nadziei. Nie ma ucieczki i dobrze o tym wiecie. Wszystkie drogi są odcięte. Tropią was… – urwała nagle. Niebieskie oczy wpatrywały się intensywnie we wzór firany, lecz malujące się w nich coraz większe przerażenie dobitnie świadczyło o tym, że wizja nadal trwa i bynajmniej nie należy do przyjemnych. Raszewski chciał już potrząsnąć solidnie stojącą obok kobietą, gdy ta odezwała się znów, tym razem z niezachwianą pewnością. – W tej burzy idźcie na zachód, przez gęstwinę. Ratunek będzie czekać.
Kapitan poczuł, jak napięcie znika nagle. Bzowska stała jeszcze przez kilka sekund nieruchomo, usiłując odpędzić sprzed oczu nachalne obrazy, a potem, bez słowa, odwróciła się w kierunku drzwi. Chciała odejść, lecz Raszewski nie puścił jej ręki.
– Nie rozumiem. Proszę wyjaśnić.
– Przykro mi – odparła oschle. – Ja tylko patrzę, interpretacja należy do pana.
– Było coś jeszcze – zauważył. – Mam prawo wiedzieć.
– To pana nie dotyczyło. Chodźmy już, północ tuż tuż. Obiecuję wyjaśnić panu tę przepowiednię przy następnym spotkaniu – zaproponowała ugodowo. – O ile będzie jeszcze taka potrzeba.
– Spotkamy się jeszcze? – Kapitan nie krył zdumienia.
– Mniej więcej za rok – zapewniła. – A teraz chodźmy. Zuza na pewno już nas szuka, a pora spełnić toast.
Niezauważenie wmieszali się w rozbawiony i roześmiany tłumek gości Lenartów. Salon tonął w sylwestrowej atmosferze. Wszyscy podekscytowani, przejęci składali sobie życzenia, przekrzykując się nawzajem, śmiejąc i rzucając sobie na szyje. Jakaś nieco już podchmielona dama tańczyła radośnie na krześle, otoczona wianuszkiem kibicujących jej panów.
Bezduszna machina tradycji sylwestrowej w osobie żony dyrektora banku wciągnęła Raszewskiego w swoje tryby. Odchodząc, porwany oficer dostrzegł jeszcze, że podobny los spotkał też Bzowską, choć starała się skryć pod ścianą. Dopiero kilka minut później było im dane zamienić kilka niezobowiązujących słów.
– Toast? – zaproponował oficer, unosząc kieliszek.
– Nie godzi się nie dopełnić tradycji – odparła z pełną powagą, jednocześnie stukając delikatnie trzymanym w dłoni naczyniem o brzeg uniesionego kryształu.
– Za nowy lepszy rok – rzucił Raszewski nieco prowokacyjnie. – Oby był dla nas pomyślny.
Jaga uśmiechnęła się szeroko, odpowiadając samym gestem i duszkiem wypiła resztkę szampana, która pozostała jeszcze na dnie jej kieliszka.
– Obyśmy dotrwali następnego – powiedziała do siebie, gdy kapitan oddalił się już na tyle, by jej nie słyszeć.
Nawałnica
I.
Puszcza Niepołomicka, 23 listopada 1939 r.
Verfluchtes Wetter – zaklął pod nosem kapral Städtke, przedzierając się mozolnie przez sięgające sporo powyżej kolan zaspy śnieżne. Dla niewysokiego, krępego czterdziestolatka wygrana z górami śniegu stawała się powoli kwestią ambicji.
Padało bez przerwy od dwóch tygodni, przez co cały świat zniknął pod zimnym, mokrym kokonem bieli, który wszystkim bez wyjątku – z zupełnie niezrozumiałych dla Städtkego przyczyn – przywodził na myśl puch.
– Jaki puch? – warczał niezadowolony. – Puch jest miękki, ciepły, a to?
Westchnął ciężko, ścierając z twarzy topniejące płatki. Rozmarzył się na myśl o choć jednym dniu bez irytujących opadów, lecz szybko zmienił zdanie. Ponure chmury, które zasnuły całe niebo, złagodziły przynajmniej siarczysty mróz. Dziś temperatura spadła tylko do dziesięciu stopni poniżej zera, co w tym bezbożnym kraju wydało się Städtkemu prawdziwym upałem. Ale cieszyć się tym nie umiał. Przyzwyczajony do łagodnego klimatu Dolnej Saksonii cierpiał niewymownie w srogich warunkach polskiej zimy. Wspomnienie domu wprawiło go, jak zawsze, w paskudny humor.
Znużony próżnymi rozważaniami, powrócił do rzeczywistości. Maszerująca grupa rozciągnęła się niebezpiecznie. Wszyscy jego ludzie mieli dość forsownego marszu przez zasypany śniegiem las, lecz oficer prowadzący ten pochód nie miał dla nikogo litości. Brnął niestrudzenie w sobie tylko znanym celu, wymagając od przydzielonej mu eskorty bezwzględnego posłuszeństwa.
Miał do tego prawo – nawet Städtke przyznawał to w duchu. „Udzielić wszelkiej żądanej pomocy” brzmiał osobisty rozkaz Führera, a oficer ani razu nie zawahał się go egzekwować.
Los! Wir haben keine Zeit! – ostry rozkaz Städtkego popędził apatycznych żołnierzy. Towarzyszył mu niewybredny epitet, który kapral posłał w myślach pod adresem prowadzącego pochód oficera.
Milczący brunet pojawił się w obozie bez żadnego uprzedzenia. Zażądał od dowódcy kompanii dziesięciu ludzi w pełnym uzbrojeniu do swojej wyłącznej dyspozycji na nieokreślony czas. Zwierzchnik nie był zachwycony, lecz tajemnicza kartka – Städtke nie znał jeszcze wtedy treści rozkazu ani jego autora – rozwiała wszelkie wątpliwości niczym magiczny amulet.
Dziesięciu żołnierzy, starannie wybranych i wskazanych osobiście przez powściągliwego przybysza – a była to najdziwniejsza selekcja, w jakiej Städtke brał udział – otrzymało rozkaz załadowania się na pakę ciężarówki, która wywiozła ich w ten niegościnny teren porośnięty drzewami pamiętającymi podobno jeszcze czasy średniowiecza. Tak przynajmniej utrzymywał nowy dowódca, Obersturmführer Lehman. Städtkemu było to obojętne, uznał jednak, że gdyby polscy bandyci chcieli pozbawić ich życia, to okolica wybrana przez oficera na teren akcji nadawała się do tego idealnie.
O samej misji nie było wiadomo nic – oddział nie znał celu marszu ani zadania, jakie ich czekało. Städtke, jeszcze przed wyruszeniem, gromadząc sprzęt, próbował dowiedzieć się od srogiego, niewzruszonego dowódcy, dokąd zmierzają, kiedy mają osiągnąć cel i nade wszystko, czego się od nich oczekuje. Nie uzyskał nic poza pełnym zniecierpliwienia spojrzeniem Herr Obersturmführera Lehmana.
Ciężarówka dowiozła ich w okolice niewielkiego miasta, tak daleko jak dało się dojechać zasypaną śniegiem bitą drogą. Ściana puszczy czerniała przed nimi w całej okazałości. Wtedy też Städtke poczuł po raz pierwszy, że popełniają koszmarny błąd – nawet twardogłowemu kapralowi las wydał się wyjątkowo niegościnny. Dowódca, z właściwą sobie powściągliwością, określił kierunek marszu, po czym ruszył wprost na szpaler drzew.
To było trzy dni temu. Od tamtej pory schemat powtarzał się. Zrywali się bladym świtem, Lehman wydawał rozkazy – nikt nie kwapił się, by dociekać na jakiej podstawie esesman wybiera drogę, w obawie, że nie było żadnej – po czym grupa rozpoczynała mozolne przedzieranie się przez zaśnieżony las.
Co prawda drzewa powstrzymały nieco zapędy śnieżycy, niemniej narosłe pomiędzy ich pniami zaspy nie ułatwiały wcale marszu. Jedenastu Niemców przemierzało puszczę w iście ślimaczym tempie.
Wszyscy – z wyjątkiem Obersturmführera Lehmana, który nie wyglądał na kogoś, kto miałby w zwyczaju dziękować siłom wyższym czy komukolwiek innemu, za cokolwiek – dziękowali Bogu, że dotąd udawało się im uniknąć spotkania z wrogiem. Wprawdzie Armia Kraków została rozbita na początku września, lecz jej niedobitki ponoć ciągle walczyły jeszcze w tych okolicach, podstępnie, z ukrycia.
• • •
Śnieg sypał nieubłaganie, coraz bardziej utrudniając marsz wycieńczonym ludziom. Dowódca liczącej piętnaście osób grupy obszarpańców, która nijak nie przypominała już doborowych oddziałów Wojska Polskiego, obserwował swoich podkomendnych z narastającym niepokojem.
Sierżant Kruczek nie odzyskał przytomności od ich ostatniej potyczki z oddziałem wroga dwa dni temu, zaś trzech innych chłopaków pozostało już na zawsze w niepołomickich lasach. Żołnierze bez większego namysłu sklecili prowizoryczne nosze, na których niczym na saniach ciągnęli rannego kolegę. W tej walce nie było uprzywilejowanych – dowódca zakończył swoją turę nie dalej niż pół godziny temu.
Śnieżyca szalała od kilku godzin i teraz nawet gęsty las nie dawał schronienia przed wciskającym się w każdą szczelinę, siekącym lodowym pyłem. Oficer skinął na jednego z podkomendnych, który w odróżnieniu od pozostałych, zachował jeszcze nieco energii, a przede wszystkim wiary w ratunek.
– I jak, Jasiński? Poznajesz okolicę? – oficer spróbował przekrzyczeć wycie wiatru.
– Tak sądzę, panie kapitanie. – Młody odruchowo potarł niegoloną od kilku dni szczękę. – Gdyby udało się nam przejść na północ, dotarlibyśmy do starego tartaku. To jakieś siedem kilometrów stąd.
« 1 4 5 6 7 8 18 »

Komentarze

20 XII 2011   15:30:54

Bardzo dobre opowiadanie,

04 I 2012   22:39:40

Świetny tekst.Trochę bym się doczepiła ...eeee seksualnych motywów Mieszka,ale po za tym świetne.Te mysie kości!

07 I 2012   20:07:59

Super mieszanka postaci z tutejszej mitologii, pomysły na dramatyczną miłość niebanalne, całość trochę egzaltowana ale w granicach wytrzymania. Słabszą stroną jest język dziwnie czasem nie pasujący do dialogów postaci.

11 XII 2012   11:07:31

Pomysł zaskakujący. Dobrze się czyta. Czekam na następne opowiadania

20 VII 2014   12:19:39

Przyjemne!

28 III 2016   12:52:05

Bardzo dobre opowiadanie. Trochę naciągane motywy kierujące Mieszkiem, ale całość świetna. Gratuluję :)

28 III 2016   21:01:33

Bardzo dziękuję wszystkim komentującym - z poślizgiem, bo od publikacji i pierwszych komentarzy minęło już sporo czasu, a jakoś nie przyszło mi do głowy zajrzeć tu na tyle szybko, żeby odpowiadanie miało sens. Ale skoro tekst nadal "się czyta" i nawet przyjmuje, to skorzystam z okazji :). Cieszę się, że całość się broni.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

PINKK
— Julia Szajkowska

Dwa procent
— Julia Szajkowska

Zdrowaś Matko
— Julia Szajkowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.