Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Julia Szajkowska
‹Niepołomni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJulia Szajkowska
TytułNiepołomni
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1981 w Łodzi, tu ukończyłam studia – fizykę na PŁ, tu mieszkam razem z mężem. Pracuję jako tłumacz języka angielskiego. Publikacja opowiadania w „Esensji” to mój debiut literacki.
Gatunekfantasy, historyczna

Niepołomni

« 1 5 6 7 8 9 18 »

Julia Szajkowska

Niepołomni

– W linii prostej? – domyślił się kapitan.
Młody przytaknął niechętnie. Nie mogli poruszać się tak niefrasobliwie, nie tylko przez coraz mniej przyjazne ukształtowanie terenu, ale też z powodu rozrzuconych po okolicy niemieckich sił, które, świadome obecności grupy Polaków w lesie, urządziły regularne polowanie na niedobitki ich oddziału. Teraz przetrzebiona grupa miała jeszcze jednego wroga – sroższą z każdym dniem zimę.
– Nie damy rady – zadecydował wreszcie dowódca. – Nie z Kruczkiem.
– W takim razie spróbujmy na zachód, kapitanie, pod Poszynę. Będzie ze trzy kilometry – zasugerował kapral Jasiński. – Kiedyś była tam stara leśniczówka, może jeszcze nie puścili jej z dymem. A i droga łatwiejsza.
– Na zachód, powiadasz – kapitan zamyślił się na chwilę. Jakieś nieuchwytne wspomnienie kołatało mu się w głowie. – Chyba i tak nie mamy wyjścia. Prowadź.
Jasiński wysforował się na czoło pochodu, starając się wybierać możliwie równy teren, by nie utrudniać bardziej transportu rannego. Miał nadzieję, że schowane w lesie zabudowania przetrwały działania wrześniowe. Wątpił, by ktokolwiek zdecydował się pozostać w leśniczówce na zimę. Wprawdzie na wsi było teraz bezpieczniej niż w Krakowie, jednak spędzanie zimy w położonym głęboko w lesie samotnym domu, z dala od ludzkich siedzib, równało się niemal samobójstwu.
• • •
Przecinka nie była szeroka – ot, zaledwie nieco większa leśna ścieżka, teraz zupełnie nieprzydatna, jako że drogę zagradzał zwalony pień starego modrzewia.
Wprawdzie ośnieżony bal odcinający się gdzieniegdzie czarną korą na tle przykrytego białym puchem świata wyglądał malowniczo, ale nie zaskakiwał przecież nadmiernie w tym otoczeniu. Mimo to żaden ze stojących naprzeciw niego mężczyzn nie potrafił oderwać wzroku od zwalonego pnia ani wykonać najmniejszego ruchu.
Ich uwaga skupiła się na siedzącej tam kobiecie. Przycupnęła na pniu jak gdyby nigdy nic, co jakiś czas unosiła jedynie do ust drobne dłonie, by ogrzać je nieco oddechem, lecz poza tym nie przejawiała żadnych oznak zniecierpliwienia czy niepokoju. Wyglądała tak, jakby czekała na umówione spotkanie. Jej obecność nie współgrała z wyciem wiatru i tumanami podrywanego z ziemi śniegu, który mieszał się z sypiącymi z nieba płatkami. W środku lasu, pośród szalejącej zamieci wydawała się być tak bardzo nie na miejscu, jak to tylko możliwe.
Przypuszczalnie zawieja zagłuszyła ich kroki, więc kobieta nie zareagowała na towarzystwo, ciągle przyglądając się w skupieniu czubkom swoich butów. Jednak nim ktokolwiek w oddziale zdołał uczynić choćby najmniejszy gest, odezwała się wypranym z emocji głosem:
– Spóźnił się pan, kapitanie. Czekam już dobre pół godziny.
Dowódca zamarł zaskoczony, choć nie potrafiłby w tej chwili odpowiedzieć, czy bardziej zdumiała go treść wypowiedzi, czy głos, który rozpoznał prawie natychmiast.
Jaga Bzowska podniosła się ze zwalonego pnia. Odruchowo poprawiła poły zbyt szerokiego wełnianego płaszcza i nie dając nikomu ochłonąć, natychmiast wskazała drogę odbiegającą nieco od strony, w którą zmierzał oddział.
Ilustracja: <a href='http://artlatkowski.daportfolio.com' target='_blank'>Paweł Latkowski</a>
Ilustracja: Paweł Latkowski
– Przygotowałam trzynaście posłań, zupa też już czeka. Nie ma co tracić czasu. Przed nami jeszcze przynajmniej godzina marszu – poinformowała ich ruszając.
– Piętnaście. – Głos kapitana Raszewskiego zatrzymał ją w pół kroku. – Jest nas piętnastu.
Odwróciła się powoli i przyjrzała swojemu rozmówcy z miną, z którą mogłaby spoglądać na krnąbrnego urwisa dyskutującego głupio z oczywistymi faktami. Lewa brew uniesiona nieco ponad poziom prawej zdawała się pytać „Czyżby?”. Wtórował jej lekki grymas ust. Bzowska wzruszyła tylko ramionami i ponownie wskazała kierunek marszu.
Raszewski złapał się na tym, że znów uciekał wzrokiem przed nieprzyjemnie przenikliwym spojrzeniem blondynki, lecz nie był w stanie temu zaradzić. Uczucie braku prywatności, jakiego doznawał w jej towarzystwie, było zbyt nieprzyjemne, by nie wywoływać reakcji obronnych. Zresztą bez trudu zauważył, że i jego podkomendni poczuli się nieswojo.
Kapitan wydał szybko rozkazy, po czym ruszył za oddalającą się postacią. Uznał, że zaistniała sytuacja wymaga jednak pewnych wyjaśnień. Kobieta zwolniła, gdy dłoń żołnierza zacisnęła się delikatnie na jej ramieniu. Pozwolili wyprzedzić się skromnym siłom oddziału, by móc porozmawiać bez świadków. Raszewski odruchowo zaczął porównywać ją z wizerunkiem, jaki zapamiętał z przyjęcia sylwestrowego.
Wojna zmieniła wszystkich. Bez odpowiedniego makijażu, wyszukanej fryzury, odziana w praktyczny, a przez to zupełnie niepokazowy strój, Bzowska nie przypominała mu w niczym Królowej Śniegu. Jeśli już miałby odwoływać się do bajek, wyglądem przywodziła na myśl raczej dziewczynkę z zapałkami. Tylko jej zachowanie nie uległo zmianie.
– Skąd pomysł, żeby na nas czekać? – Zdecydował się wreszcie zadać to pytanie.
– Przecież obiecywałam, że jeszcze się spotkamy. – Bzowska uśmiechnęła się nieznacznie. – Co przypomina mi o innej obietnicy. Mam tłumaczyć, czy już pan rozumie?
– Nie ma potrzeby – przyznał. – Chyba że w pani przepowiedni kryło się coś jeszcze.
– Nie, to była prosta, jednoznaczna wizja.
– Zatem dlaczego nie powiedziała mi pani, o co chodziło wtedy, u Zuzanny?
Bzowska zamyśliła się na chwilę, zwalniając jednocześnie tempo marszu. W końcu stanęła w miejscu.
– Widzi pan, kapitanie, przyszłość to materia bardzo podatna na wpływy. Moje wizje rzadko mają charakter niezmiennych wyroków, a wystarczy jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo, by nadchodzące wydarzenia potoczyły się zupełnie innym torem. Czasami nie ma to znaczenia, czasem zaś nie mogę pozwolić sobie na taką ingerencję.
– I tak było w przypadku tamtej wizji?
– Owszem. W ogóle nie powinnam była relacjonować jej bezpośrednio, w trakcie, ale skoro zaczęłam… a potem było już za późno. Nie mogłam dopuścić, by nie pojawił się pan w tym miejscu, a jedyna znana mi metoda niezmieniania przyszłości, to nieujawnianie jej kształtu. Skoro było panu pisane tu dotrzeć, moja pomoc nie była potrzebna.
– Czego pani od nas oczekuje? – zapytał zupełnie poważnie.
– Nie mam pojęcia, kapitanie. Swoją przyszłość poznaję wyłącznie poprzez odbicia w innych wizjach. Wiem tylko, że musicie tu pozostać przynajmniej do jutra.
– Co mamy robić? – Raszewski domagał się dokładniejszych wskazówek.
– To, na co macie ochotę, w granicach rozsądku oczywiście. – Spojrzała na oddalający się coraz bardziej oddział. – Chodźmy już, bo pańscy ludzie lada chwila pobłądzą w lesie.
– To przepowiednia?
Zaśmiała się szczerze.
– Raczej wniosek płynący z obserwacji.
• • •
Brnięcie przez zaspy stawało się z każdą minutą coraz bardziej uciążliwe. Wiatr wprawdzie ustał, lecz z ołowianych chmur posypały się jeszcze większe płatki śniegu. Rosnące w oczach białe góry nie ułatwiały marszu ludziom, których siły wyczerpały się już kilka kilometrów wcześniej.
Bzowska prowadziła ich bezbłędnie, bez wahania wybierając kręte ścieżki między drzewami. Kapral Jasiński, który przecież dorastał w okolicy i uważał, że zna puszczę jak własną kieszeń, ze zdumieniem obserwował poczynania przewodniczki. Kobieta przystawała co jakiś czas, nasłuchiwała skupiona, jakby chciała doszukać się wskazówek w śpiewie wiatru i skrzypieniu konarów. Potem podejmowała marsz, zazwyczaj z niewielką poprawką.
Dowódca oddziału nie zwracał uwagi na dziwne zachowanie Bzowskiej. Z radością powitał fakt wejścia w niedostępne obszary kniei i po raz pierwszy od wielu dni pozwolił sobie na luksus niezaprzątania sobie głowy ruchami wroga. Potrzebował odpoczynku nie mniej niż reszta oddziału.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy prowadzona przez Bzowską grupa dotarła wreszcie na miejsce. Oczom zmęczonych żołnierzy ukazało się skromne gospodarstwo przycupnięte pomiędzy drzewami. Leśniczówka zaskakiwała niewielkimi rozmiarami – nie mogła składać się z więcej niż czterech izb. Po drugiej stronie obejścia stała samotna stodoła, a może stajnia przerobiona na budynek gospodarczy. Posesję oddzielał od lasu niski płot ze zbitych gęsto desek.
Za domem rosło kilka drzew owocowych, teraz pokrytych grubym kożuchem śniegu, między którymi wiła się wąska ścieżka prowadząca za ogrodzenie i ginąca gdzieś w mroku puszczy. Na wieczornym niebie majaczył cień łagodnego wzniesienia.
« 1 5 6 7 8 9 18 »

Komentarze

20 XII 2011   15:30:54

Bardzo dobre opowiadanie,

04 I 2012   22:39:40

Świetny tekst.Trochę bym się doczepiła ...eeee seksualnych motywów Mieszka,ale po za tym świetne.Te mysie kości!

07 I 2012   20:07:59

Super mieszanka postaci z tutejszej mitologii, pomysły na dramatyczną miłość niebanalne, całość trochę egzaltowana ale w granicach wytrzymania. Słabszą stroną jest język dziwnie czasem nie pasujący do dialogów postaci.

11 XII 2012   11:07:31

Pomysł zaskakujący. Dobrze się czyta. Czekam na następne opowiadania

20 VII 2014   12:19:39

Przyjemne!

28 III 2016   12:52:05

Bardzo dobre opowiadanie. Trochę naciągane motywy kierujące Mieszkiem, ale całość świetna. Gratuluję :)

28 III 2016   21:01:33

Bardzo dziękuję wszystkim komentującym - z poślizgiem, bo od publikacji i pierwszych komentarzy minęło już sporo czasu, a jakoś nie przyszło mi do głowy zajrzeć tu na tyle szybko, żeby odpowiadanie miało sens. Ale skoro tekst nadal "się czyta" i nawet przyjmuje, to skorzystam z okazji :). Cieszę się, że całość się broni.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

PINKK
— Julia Szajkowska

Dwa procent
— Julia Szajkowska

Zdrowaś Matko
— Julia Szajkowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.