Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Hanna Podolska
‹Niepewność›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorHanna Podolska
TytułNiepewność
OpisHanna Podolska, urodzona i wychowana we Wrocławiu, obecnie mieszka w Carbondale, Illinois, gdzie dokształca się na tamtejszym Southern Illinois University w dziedzinie Behavior Analysis. Z wykształcenia antropolog (biologia ze specjalizacją w Antropologii Fizycznej na Uniwersytecie Wrocławskim, a następnie doktorat w Antropologii Fizycznej w Southern Illinois University - Carbondale, USA), dużo czyta, pisze, zajmuje się kotami, różami, a naukowo, jak mówi, prymatami. Debiutowała w lipcowo-sierpniowej (2000) Odrze opowiadaniem "Jeden dzień w Tokio". W Esensji zaprezentowaliśmy już "Paradoks", krótszy utwór - a zgodnie z zapowiedzią, przedstawiamy obecnie dłuższą "Niepewność".
Gatunekobyczajowa

Niepewność

Hanna Podolska
1 2 »
Pani bez pośpiechu strzepując popiół z papierosa sięgnęła jednocześnie po maseczkę i umieściła ją na jego twarzy, a następnie nacisnęła guzik na walizce stojącej teraz na stole. Ukochane oczy wróciły na swoje miejsce. Uśmiechnęła się łagodnie i ze zrozumieniem - wszystko jest OK, nic się nie dzieje. Próbował odwzajemnić uśmiech. Był wyraźnie wdzięczny za to, że tak szybko i sprawnie potrafiła mu pomóc.

Hanna Podolska

Niepewność

Pani bez pośpiechu strzepując popiół z papierosa sięgnęła jednocześnie po maseczkę i umieściła ją na jego twarzy, a następnie nacisnęła guzik na walizce stojącej teraz na stole. Ukochane oczy wróciły na swoje miejsce. Uśmiechnęła się łagodnie i ze zrozumieniem - wszystko jest OK, nic się nie dzieje. Próbował odwzajemnić uśmiech. Był wyraźnie wdzięczny za to, że tak szybko i sprawnie potrafiła mu pomóc.

Hanna Podolska
‹Niepewność›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorHanna Podolska
TytułNiepewność
OpisHanna Podolska, urodzona i wychowana we Wrocławiu, obecnie mieszka w Carbondale, Illinois, gdzie dokształca się na tamtejszym Southern Illinois University w dziedzinie Behavior Analysis. Z wykształcenia antropolog (biologia ze specjalizacją w Antropologii Fizycznej na Uniwersytecie Wrocławskim, a następnie doktorat w Antropologii Fizycznej w Southern Illinois University - Carbondale, USA), dużo czyta, pisze, zajmuje się kotami, różami, a naukowo, jak mówi, prymatami. Debiutowała w lipcowo-sierpniowej (2000) Odrze opowiadaniem "Jeden dzień w Tokio". W Esensji zaprezentowaliśmy już "Paradoks", krótszy utwór - a zgodnie z zapowiedzią, przedstawiamy obecnie dłuższą "Niepewność".
Gatunekobyczajowa
W DOMU NIE DAŁO się wytrzymać. Nosiło mnie od rana. Zdaje się, że nawet wrzasnęłam na Rudego, żeby zamiast kręcić ósemki wokół moich nóg, zszedł mi wreszcie z drogi. Potem dostało się też reszcie kotów próbujących usilnie zwrócić moją uwagę na puste miski i nie otwarte puszki Friskas.
- Zebranie?! - Wrzasnęłam do wygłodniałej czwórki i złośliwie sypnęłam do misek suchej Puryny dla seniorów. Patrzyły rozczarowane i ponure, a potem zbliżyły się do jedzenia już bez nadziei na ulubiony Friskas. Tylko smarkacz Zyzio, wciąż pełen dziecięcego wigoru, uznał, że jednak woli krecią łapę lub ogon sikorki niż żarcie dla zniedołężniałych staruchów i kazał się wypuścić na dwór.
Chwilę później rozdarłam się na Maćka. Chyba zbyt powoli szedł do łazienki się myć. A może za szybko. W każdym razie nie szedł tak, jak powinien. Potem moje rozdrażnienie zaczęło wzrastać, bo mył się za długo i wylewał za dużo ciepłej wody, co stanowiło jawne wyrzucanie naszych pieniędzy do miejskiego systemu kanalizacyjnego.
- Weź sobie waleriany i kava-kava, bo przechodzisz kryzys rozczarowania życiem - powiedział z uśmiechem zadowolony, że wreszcie ma odwagę tak mi się odciąć.
Miał już dziewiętnaście lat i pełną świadomość beznadziei rodzicielskich restrykcji wychowawczych. Mógł sobie wreszcie mówić i robić, co tylko chciał.
Zatkało mnie, ale sięgnęłam po krople. Zdrowy rozsądek i spokój wróciły w ciągu paru minut.
- A może by tak do St. Louis? - Rzuciłam. - Skoczylibyśmy do Borders 1 poczytać i wypić kawę, a przy okazji kupiłoby się chleb w St. Louis Bread Company?
Już pół godziny później, wolna od porannych złych nastrojów i irytacji, siedziałam na pasażerskim siedzeniu czerwonego mini-vana, zastanawiając się nad mechanizmem działania ludzkiego mechanizmu. Zamknęłam oczy przypominając sobie, jak straszne było życie, zanim odkryłam kavę.
- Kim jesteśmy, a raczej z czego jesteśmy, a może po co jesteśmy, jeśli parę kropli potrafi tak wyregulować, a czasem nawet naprawić, spieprzony mechanizm naszej egzystencji? - Przepływało mi przez głowę.
- Szkoda tylko, że nie potrafi zrobić ci upgrade - rzucił jakiś głos pod czaszką.
- Ale są inne środki i sposoby... - Usłyszałam, a raczej poczułam natychmiastową odpowiedź nie wiadomo skąd płynącą.
- Nie, nie, to już mechanizm musi sam sobie - myślałam, nie całkiem jasno rozumiejąc, komu próbuję to przekazać. Poranna irytacja szykowała się do powrotu.
- Spokój! - Ścisnęłam rękami czoło.
ZATRZYMALIŚMY SIĘ przed McDonaldem, bo siku, herbata oraz number 5 czyli piąty zestaw dla Maćka - bułka z piersią kurczaka i zieleniną, tudzież coca-cola i frytki. To dla niego największa przyjemność z wyjazdu do St. Louis. Mały nie znosi dużych miast.
Przydrożny McDonald - tuż przed zjazdem na autostradę - wydawało by się, że klientela powinna być różnorodna. Niestety nie, od dziesięciu lat zawsze te same południowo-illinoiskie fizjonomie ze zdecydowaną domieszką typu niemieckiego, członkowie porządnej, amerykańskiej, prowincjonalnej społeczności. Nic co mogłoby zaskoczyć jakąkolwiek odmiennością. Dawno już przestałam się im przyglądać. Dziś więc, jak zwykle przekroczyłam próg McDonalda i od razu pognałam do toalety, nie zapamiętawszy jednej nawet z mijanych po drodze twarzy. Ale...
Wychodzę z łazienki, a tu niespodzianka - kobieta w wieku nieokreślonym, dojrzała, ale zupełnie inna, jakaś taka swojsko-straszna. W Ameryce takich nie widziałam. Mocno tleniona blondyna z ciemnymi odrostami. Twarz wyraźnie zaczerwieniona i opuchnięta, z powiększonym mięsistym nosem charakterystycznym dla pijaczek. Figura pełna i dość niekształtna. Uzupełniający to wszystko wrogi wyraz twarzy.
- Typowa dworcówka albo meliniara, ale na wakacjach w Ameryce, więc trochę bardziej zadbana i z pretensjami do bycia damą - pomyślałam, wpatrując się bez skrępowania w przybyłą. Stanęła obok mnie w kolejce, a ja nie byłam w stanie oderwać od niej wzroku. Potem usiadła przy przeciwległym stoliku. Znów mogłam się na nią gapić. Nie potrafiłam wprost nasycić się jej widokiem - coś tak swojskiego tu, w McDonaldzie w południowym Illinois.
Nagle wzrok mój zatrzymał się na mijającym mnie facecie. Był to gość prosto spod polskiej budki z piwem, tylko odstawiony na gentelmena. Rzadki bezbarwny włos zaczesany do tyłu, a reszta jak u tej pani - mocno czerwona i obrzmiała. W ręku niósł małą walizkę, od której ciągnął się kabelek oplatający jego szyję i opadający wolnym końcem na pierś. Ten wolny koniec nie był właściwie wolny, zwisała zeń mała maseczka.
- Sercowiec - pomyślałam - ale silny, bo bez wózka, no i może sam nosić tę walizkę z butlą tlenową.
Pan przysiadł się do pani, a ona podała mu jego ulubiony zestaw. Wyglądali na dopasowane małżeństwo.
- Maciek, spójrz - wyszeptałam, jakbym nie chciała ich spłoszyć - tam się zaraz coś wydarzy.
Teraz i Maciek patrzył na nich jak zahipnotyzowany. Wydawali się bardzo sobą zainteresowani. Ona głaskała jego rękę, on, przeżuwając hamburgera, patrzył jej w oczy. Skończyli jeść, ona otworzyła torebkę.
- Maciek! - Wykrztusiłam z przejęciem.
Pani zapaliła papierosa i dmuchnęła w kierunku ukochanej twarzy. Ukochane oczy natychmiast zrolowały się do tyłu, a usta próbowały złapać trochę powietrza. Ręce zatrzepotały o pomoc. Zamarłam.
Pani bez pośpiechu strzepując popiół z papierosa sięgnęła jednocześnie po maseczkę i umieściła ją na jego twarzy, a następnie nacisnęła guzik na walizce stojącej teraz na stole. Ukochane oczy wróciły na swoje miejsce. Uśmiechnęła się łagodnie i ze zrozumieniem - wszystko jest OK, nic się nie dzieje. Próbował odwzajemnić uśmiech. Był wyraźnie wdzięczny za to, że tak szybko i sprawnie potrafiła mu pomóc.
- Miłość różne ma oblicza - pomyślałam.
ZAMKNĘŁAM OCZY. Wspomnienia napływały w sposób niekontrolowany. Siedzieliśmy - On i ja - w McDonaldzie. Kawa i frytki próbowały zmieścić się na stoliku wśród porozrzucanych książek i papierów. Zwykle chodziliśmy pracować do Hardisa, bo dawali tam studentom 20% zniżki, czasem więc mogliśmy sobie pozwolić nawet na kanapkę z pieczoną wołowiną (całe 99 centów) oprócz kawy i frytek. Ale dziś wybraliśmy drogi McDonald. Chcieliśmy być sami, tylko ze sobą z przytulonymi pod stołem kolanami, z przypadkiem wpadającymi na siebie rękami poszukującymi pisaka na zabałaganionym stole. W Hardisie wszyscy nas znali i lubili, i pracujące tam panienki natychmiast zaczynały opowieści o dzieciach, chłopakach i zajęciach szkolnych.
To co, że mogliśmy trzymać się za ręce albo kochać się jak nam przyszła ochota. Właśnie to nieprzewidziane zetknięcie kolan czy dotknięcie palców potrzebne było miłości jak powietrze i woda ciału. Powoli siorbiąc kawę pracowaliśmy, każde nad swoimi papierami. On jak to facet nie wytrzymywał i od czasu do czasu zadawał mi pytanie, na które sam natychmiast odpowiadał elaborując zwykle z przejęciem i entuzjazmem. Moje oczy rozszerzone i wpatrzone w jego potwierdzały, że taniec godowy i kolor piórek robiły należyte wrażenie. I rzeczywiście robiły.
- Lubisz mnie? - Spytałam.
- Lubię, lubię - nie nudź! Chyba kupiłem ci kawę i frytki?
- A ja lubię te twoje dowody, szczególnie frytki, jutro też mi kupisz?
- Może... No już, pracuj!
Zagłębiłam się w książkę. Czasem tylko konieczność natychmiastowego muśnięcia wzrokiem, czy pobaraszkowania z Jego palcem u nogi bez odrywania się od pracy, podładowywała ciągłość cudowności... Czasem jakaś ciara przemknęła mi po przedramieniu i nim zdążyłam chwycić okiem przyczynę, już ich obu nie było. A cudowność jakby namnożona.
Nawet nie zauważyłam, że jechało frytkami, a przecież musiało, byliśmy w McDonaldzie. Zapach smażonego tłuszczu to już jedyna naturalna rzecz, jaka tam pozostała.
Zamykamy - poinformowała panienka zza lady.
Nie miała pojęcia o tym, w jaką nagle wdarła się intymność. Cóż, Ameryka, McDonald, koniec XX-go wieku...
Spojrzałam na Niego kiedy kończył jakieś ostatnie... zdanie? Pomysł? Rysunek? Może sam jeszcze nie wiedział, co z tego będzie. Nigdy nie wiedział co z czego i dlaczego, i czy będzie. Typowy produkt zmutowanego genu dopaminowego. Fascynujący, kolorowy, żywotny, namiętny, inteligentny - pędzi przed siebie bezdusznie rozdeptując wszystkie nadrożne muszki, pajączki, dżdżownice, które jednocześnie, gdy o nich myśli, bądź je widzi, kocha i chowa po kieszeniach, żeby im jaki zły człowiek krzywdy nie zrobił przypadkiem.
Wydał mi się prawie piękny.
- To symetria twarzy i sylwetki - pomyślałam jako biolog i badacz asymetrii. - Magnetycznie atrakcyjny - pomyślałam jako kobieta i poczułam konieczność dotknięcia. Odruch, który pozostał nam z dzieciństwa.
Zwichrzył mi włosy, nim zdążyłam wyciągnąć rękę, by go dotknąć.
Ja też... - zamarudziłam prosząco i opuszkami palców przesunęłam po spadających mu na ramiona płowych dreadach.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Paradoks
— Hanna Podolska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.